– Mamo, to kiedy? – pyta, patrząc mi w oczy.
– Nie wiem – odpowiadam, jednocześnie kurcząc się w sobie. Nie chcę, by słyszała strach w moim głosie, bo tak bardzo nie chcę jej przekazać swojego niepokoju.
Bo to tylko cztery godziny autem do Szczecina. To nie jest daleko. Mam też pociąg, którym dojadę prawie bezpośrednio. To jeden dzień, tylko jeden, by tam być. A jednak, media, rozum i wszystko wokół krzyczy: „nie możesz jechać!”.
I patrząc w okno, które na dodatek jest zaklejone – bardzo niefortunny termin na remont bloku, staram się trzymać. Nigdy nie wiem, czego się do licha należy łapać, gdy inni wypowiadają to zaklęcie: „trzymaj się”. Ok! Ale czego?
Przed pandemią świat nie miał dla mnie granic.
Podróż można było zaplanować rano, a wieczorem już siedzieć w pociągu. Czy to małe czy większe wyprawy nie były problemem, nawet z dziećmi. Bo jedno za rękę, drugie w chustę, plecak i jestem gotowa. Nie było sensu marudzić, skoro miało się ochotę na przygodę.
Nasze wyjazdy do Polski były bardzo częste, utrudnione tylko, gdy córka stała się dzieckiem szkolnym. Na szczęście częste ferie je ułatwiały. Nie czułam do końca tego, że nie mieszkam w Polsce. Owszem w urzędach to nie język polski był dominujący, jednak zawsze można było przecież usiąść z formularzem z boku i sobie na spokojnie wypełnić.
Inna mentalność – trudno i w ojczyźnie ludzie są różni, a ich postępowanie nie zawsze jest dla wszystkich oczywiste. Dlatego jak ktoś mnie pytał, jak mi jest na emigracji, brakowało mi odpowiedzi, bo jakaż to emigracja? Kiedy zatęsknię, to za chwilę pojadę.
I nadszedł ten dzień, kiedy usłyszałam, że nie powinnam przekraczać granicy.
Bo wyjazd do Polski wiąże się z kwarantanną, z narażeniem zdrowia bliskich. Nie mogłam tego zrozumieć, jak w obecnych czasach doszłam do takiego punktu. Dlaczego teraz, dlaczego ktoś mnie ogranicza i nie pozwala żyć swoim rytmem. Nagle te cztery godziny stały się oceanem, którego nie można pokonać i nie wiadomo, kiedy znowu będzie taka możliwość.
A ja potrzebowałam odpowiedzi, ważny dla mnie był termin, kiedy zakaz zostanie zniesiony. Każdego wokół pytałam, ile jeszcze, szukałam odpowiedzi w mediach, nawet założyłam twittera, by i z niego czerpać informacje, by wiedzieć, ile dni zostało mi do odliczania.
Te pierwsze miesiące pandemii to był mój własny ból, a także zniecierpliwienie moich dzieci, które chciały jechać do Polski, do dziadków.
Sama sobie nie umiałam wyjaśnić, dlaczego nagle święta spędzamy nie u siebie. Pomysł zaklejenia taśmami placów zabaw i ławek w parku do dziś jest dla mnie niezrozumiały. Bardziej wystraszył ludzi, przynajmniej mnie, bo ten obraz nadal pojawia się w koszmarnych snach.
Potem przeniesienie się w świat online – za oknem zrobiła się wiosna, było coraz cieplej, a wszystkich zmuszono, by siedzieli przed monitorami. Bo praca, lekcje, wszelkie spotkania mogły tylko tak się odbywać. Tyle lat słuchałam, że im później dziecko posadzę przed monitorem, tym lepiej dla jego rozwoju, a tu zmieniły się warunki i wytyczne.
Patrząc wstecz, nie wiem, nie pamiętam, jak daliśmy radę.
Jak ja, jako mama, miałam siłę wymyślać zabawy, robić wspólne plany dnia, uśmiechać się i mówić, że niedługo się to skończy. Bo chwilami sama miałam dość i jedyne, co tkwiło w mojej głowie, to chęć schowania się pod koc i zniknięcia. Ale każdego dnia wschodziło słonko, każdego dnia trzeba było wstać i ruszyć w bój codzienności. Tu śniadanie, tu lekcje, spacer obiad…. Tylko zdjęcia, rolki na telefonie pokazują, że dałam radę, jak miliony innych mam.
Dziś się zastanawiam, za jaką cenę.
Jak wycenić te dni, stres, własne zdrowie? Oczywiście wszystko to było w imię zdrowia, z tym nie będę dyskutować, tutaj nie chcę podważać żadnej decyzji, która gdzieś tam wyżej została podjęta. Bardzo pomimo wszystko chcę wierzyć, że były one właściwe, choćby po to, że ktoś odebrał mi tamte miesiące życia. Jednak tamten stres nie zniknął, nie da się tamtych dni zapomnieć, wymazać z pamięci i powiedzieć: jakoś to było. Nie w moim przypadku, bo nauczył mnie, co to są stany paniki.
Ten lęk nie zniknął w momencie, gdy zniesiono kwarantannę. Nie odszedł też rok temu, gdy nareszcie w komunikacji miejskiej w Hamburgu zlikwidowano obowiązek noszenia masek. Każde obostrzenia, strajki wywołują u mnie obawę, że może się to powtórzyć. A tych problemów z komunikacją miejską właśnie ostatnio w tym Hamburgu dużo.
Poza lękiem pandemia zmieniła we mnie jeszcze coś.
Zrozumiałam, czym jest życie na emigracji. Bo ograniczenie wyjazdów na życzenie do Polski spowodowało, że tęsknota za krajem wzrosła, a później nauczyłam się z nią żyć. Stała się powszechna, codzienna, normalna. Nagle musiałam bardziej związać się z miastem, które przecież miało być na chwilę, a mija mi tu siódmy rok i końca nie widać. Mam tu coraz więcej znajomych, bardzo wielu osobom spotkanym na ulicy mówię charakterystyczne dla tego regionu Niemiec „Moin”.
To oderwanie mnie od ojczyzny sprawiło również, że mój język polski zubożał. Już nie rozumiem slangu młodzieżowego, bo język jest żywy i dość szybko się zmienia. Ostatnie spotkanie, na jakim byłam w Polsce, poświęcone było neuroróżnorodności – ciekawe, ale najpierw musiałam sama sprawdzić, co to dokładnie oznacza. Bo pomimo wszystko wstyd mi czasem przyznać, że ja już nie jestem taka polska, jakbym chciała. Nie, niemiecka też nie jestem, ale już ta granica, której się bałam, została przekroczona. Wplatam w swoje wypowiedzi niemieckie słowa, a w Polsce łapię się na tym, że mówię: „a u nas to…”. No właśnie, bo u mnie to już jest tu, w Hamburgu, a nie tam, pod Szczecinem.
Przez doświadczenia ostatnich lat na razie nie planuję powrotu do Polski, chociaż przed pandemią było to oczywiste.
Dziś mój dom jest tutaj, w Hamburgu, bo tu zapuściłam, sama nie wiem kiedy, korzenie. Przez lata pandemii nie zauważyłam, jak szybko rosną mi dzieci i że to już dwa szkolniaki z przyjaciółmi właśnie tu. Ale po co marudzić, może lepiej wziąć życie takim, jakim jest? Może znalezienie dobrych stron tej sytuacji będzie dla mnie najlepsze? To czas, by otwarcie przyznać, że w tym momencie właśnie tu jest moje miejsce.
A co będzie jutro? O tym napiszę, gdy nastąpi.
Justyna Rygielska, Hamburg