FelietonyŚwięta i tradycjenoc świeczek

Święta, święta i po świętach! Wprawdzie duchowe i kulinarne uniesienia Bożego Narodzenia już za nami, ale nigdy nie jest za późno by podglądnąć, jak świętują inni mieszkańcy naszego globu. O informacje poprosiłyśmy Polki mieszkające na obczyźnie. I oto co usłyszałyśmy…

Brytyjczycy nie myją okien przed świętami, nie szorują podłóg, ani piekarników – mówi Dee, od 24 lat mieszkająca w Wielkiej Brytanii. Zamiast tego ruszają tłumnie do sklepów, by wydać majątek na prezenty dla bliskich. Kupują dekoracje i choinkę, którą ubierają wspólnie z dziećmi. Drzewka pojawiają się w sklepach i w zakładach pracy już na początku grudnia, a wraz z nimi na oknach i fasadach domów zapalają  się piękne światełka. Ważną uroczystością w życiu miast i miasteczek Wielkiej Brytanii jest moment oficjalnego zapalenia świateł na świątecznych dekoracjach miejskich. Obowiązkiem każdego Brytyjczyka jest wypisanie kartek z życzeniami wesołych świąt dla bliższych i dalszych znajomych. 

Jednak okres przedświąteczny to nie tylko zakupy. Spędza się czas z dziećmi, koniecznie trzeba odwiedzić Mikołaja w jednej z jego grot rozmieszczonych w galeriach handlowych lub instytucjach kulturalnych jak np. muzea. Dzieci zabiera się też do teatru, na tzw. pantomimę, czyli po prostu przedstawienie dla dzieci, czasami tylko luźno związane ze świętami. Odwiedza się także świąteczne jarmarki, które szczególnie w ostatnich latach wyrastają jak grzyby po deszczu w większości miejscowości. Święta w Wielkiej Brytanii nie są wydarzeniem religijnym. Większość ludzi nie chodzi do kościoła, spora jednak ich części wierzy, że jest to magiczny czas i wszystko się może zdarzyć. Trochę jak filmie “To właśnie miłość” – jeżeli nie zakocham się w święta, to kiedy… 

Wigilia jest okazją do spotkania z przyjaciółmi, ale już 25 grudnia przeznaczony jest tylko dla rodziny.

Dzieciaki rano, kiedy tylko otworzą oczy, biegną ile sił w nogach, sprawdzić, co Mikołaj zostawił pod choinką. Radości jest przy tym co niemiara. Po południu rodzina zasiada do wspólnego obiadu. Obowiązkowo na stół wjeżdża indyk, a wraz z nim pieczone ziemniaki, mieszanka kolorowych warzyw oraz Yorkshire pudding. Zjada się tony czekolady lub ciasta i wypija hektolitry wina lub piwa. Po uroczystym obiedzie rodzina najczęściej gra w różne gry np. kalambury albo gry planszowe.

Opuszczamy Wyspy Brytyjskie, by sprawdzić, jak świętuje się Boże Narodzenie na kontynencie. Naszą pierwszą przewodniczką jest mieszkająca w Niderlandach Gosia Meijer. 

W Niderlandach czas (przed)świąteczny rozpoczyna się już właściwie piątego grudnia, kiedy to bardzo hucznie obchodzony jest Sinterklaas, czyli niderlandzkie Mikołajki. Jest to święto bardzo rodzinne, obchodzone bardzo uroczyście, na dużą i unikalną na świecie skalę. Możemy ten dzień porównać do polskiej Wigilii. Pakjesavond, czyli „wieczór prezentów”, jest największym świętem rodzinnym w niderlandzkim kalendarzu. To wtedy Holendrzy obdarowują się prezentami. I tak jak polskie dzieci wierzą w świętego Mikołaja, tak dzieci mieszkające w Niderlandach wierzą, że prezenty przynosi im Sinterklaas.

Tradycja obchodów Sinterklaas sięga w Niderlandach co najmniej 500 lat wstecz.

Według legendy na wschodzie (w dzisiejszej Turcji) żył Nikolas, biskup bizantyjskiej Myry, który obchodził swoje urodziny 5 grudnia. Dlatego tę datę wybrano na świętowanie niderlandzkich Mikołajków. Do Niderlandów legenda o biskupie, który stał się znany dzięki temu, że uratował trzy dziewczynki przed prostytucją, wrzucając przez okno trzy sakiewki z pieniędzmi (chociaż opowieści o jego dobroci dla biednych jest dużo więcej), dotarła w XIII wieku.

Mimo iż Sinterklaas obchodzony jest uroczyście 5 grudnia, niderlandzki święty Mikołaj przybywa do Holandii już parę tygodni wcześniej na statku parowym z „Hiszpanii”. Dlaczego akurat stamtąd? W dawnych czasach dla przeciętnego Holendra określenie „daleki kraj” równoznaczne było z Hiszpanią, ponieważ było to najdalej położone miejsce, które ludzie znali, więc i Mikołaj stamtąd pochodził i przybywał. Ta tradycja przetrwała po dziś dzień. Przybycie statku wraz Sinterklaasem, jego siwym koniem Schimmelem i wieloma Czarnymi Piotrusiami – jego pomocnikami, co roku jest transmitowane przez telewizję publiczną i każde dziecko, które nie może przywitać ich osobiście, siedzi przed odbiornikiem z wypiekami na twarzy. Co roku statek przybywa do innego miasta, żeby każde dziecko chociaż raz mogło na żywo pomachać do Sinterklaasa.

Jak głosi kolejna legenda, biskup wykupił z niewoli etiopskiego chłopczyka o nazwisku Petrus, który z wdzięczności za uratowanie służył i pomagał Mikołajowi przez resztę życia, dlatego do dzisiaj pomocnicy Sinterklaasa nazywają się Zwarte Piet (Czarny Piotruś).

Coraz więcej osób postrzega Czarnych Piotrusiów jako symbol rasizmu i niewolnictwa sprzed wieków. W Holandii żyje wielu potomków niderlandzkich niewolników z kolonii z Surinamu czy Indonezji, którzy są pełnoprawnymi obywatelami tego kraju właśnie ze względu na czasy niewolnictwa, które niechlubnie zapisały się na kartach historii Holandii. I tak jak nie mają oni nic przeciwko Mikołajowi, tak bardzo drażni ich jego czarny pomocnik. Często ludzie o ciemnym kolorze skóry nie chcą przebierać się za Zwarte Pieta, więc biali ludzie smarują sobie buzie ciemną farbą, żeby wyglądać tak jak on.

Kwestia ta nie doczekałaby się pewnie tak mocnych kontrowersji w Holandii, gdyby nie została zauważona w Ameryce, gdzie ludzi o ciemnym kolorze skóry bardzo rozwścieczyła niderlandzka tradycja i nie akceptują wyjaśnienia, że jest to tylko niewinna zabawa dla dzieci. Także z roku na rok Czarny Piotruś staje się coraz mniej „czarny”…

W następnych tygodniach poprzedzających 5 grudnia we wszystkich miastach, miasteczkach czy wsiach odbywają się pochody z Mikołajem na siwym koniu, z jego świtą, z muzyką, z zabawą, rozdawaniem drobnych prezentów, cukierków i tradycyjnych minipierniczków pepernoten. Całe rodziny wychodzą na ulice, żeby przywitać Sinterklaasa. Wieczorem dzieci wystawiają swoje buciki przed kominkiem albo przy drzwiach, wkładają do nich marchewkę lub kostkę cukru dla konia Schimmela z nadzieją, że w nocy po dachach domów przybędzie Mikołaj albo Zwarte Piet wślizgnie się przez komin i włoży po kryjomu jakiś mały drobiazg do bucika.

Po tym dniu Holendrzy mają zielone światło, żeby ubrać w domu choinkę.

Wybór pada zazwyczaj na żywe drzewko, które przyozdabiają w tradycyjny sposób. Ci zamożniejsi często co roku wybierają inny kolor przewodni. Już od połowy października centra ogrodnicze oferują przeogromny wybór ozdób świątecznych, więc jest w czym wybierać. Kolejnym krokiem zbliżającym Holendrów do świąt jest wypisywanie kartek świątecznych. Przeciętny Holender w porównaniu z resztą Europy wciąż wysyła najwięcej kartek z życzeniami na Boże Narodzenie, które potem przyozdabiają pokój dzienny. Oczywiście im więcej kartek, tym lepiej.

Wciąż żywą tradycją jest paczka świąteczna, czyli kerstpakket, którą pracodawca wręcza pracownikom na kilka dni przed świętami.

Są specjalne firmy, które przygotowują takie paczki pełne mniej lub bardziej przydatnych delikatesów i gadżetów. Jednak to prezent, a kto z nas nie lubi dostawać prezentów? Rozpakowywanie takich paczek jest zawsze dużą frajdą, bo nigdy nie wiadomo, co jest w środku. Zazwyczaj w ostatni dzień pracy przed świętami odbywa się „kieliszek świąteczny”, czyli kerstborrel. Wtedy przy kieliszku wina albo szklaneczce piwa spotykają się pracownicy z szefostwem, żeby życzyć sobie nawzajem wesołych świąt. Bogatsze firmy organizują świąteczny obiad, czyli kerstdiner, w restauracji dla swoich pracowników i często ich rodzin. I tak oto już napici i najedzeni za pieniądze szefa Holendrzy zaczynają świętować Boże Narodzenie, które niemal dla wszystkich jest już tylko tradycją i kościół nie odgrywa w tych obchodach żadnej roli.

Kerstontbijt, czyli śniadanie świąteczne, należy do tradycji, chociaż tak jak ze wszystkimi tradycjami bywa – nie w każdym domu.

Śniadanie jest okazją do wspólnego posiłku, spędzenia razem czasu, wspólnych rozmów bez pośpiechu, a często też mniejszych czy większych sprzeczek, szczególnie gdy rodzinne spotkanie babć, wujków, szwagrów czy ciotek odbywa się tylko z okazji świąt. Tak więc to nie tylko polska tradycja, że przy świątecznym stole zdarzyć się mogą kłótnie o politykę, religię czy inne drażliwe tematy. Na szczęście dąsy nie trwają długo. W świąteczne popołudnie w telewizji przemawia do narodu Król, omawiając mijający rok i życząc wszystkim mieszkańcom Niderlandów wesołych świąt.

W drugi dzień świąt Holendrzy organizują dla bliższej i dalszej rodziny najświetniejszy obiad roku, czyli kerstdiner.

I tak jak zazwyczaj są bardzo oszczędni, żeby nie napisać skąpi, tak kerstdiner musi być wystawny. Supermarkety prześcigają się w wymyślaniu różnych gotowych dań, które niderlandzkie panie domu będą mogły bez większego wysiłku postawić na stół. Dla mnie wychowanej na babcinych pierogach z kapustą i grzybami oraz na barszczu z uszkami jest to niejadalne, ale najważniejsze, żeby człowiek się nie narobił.

Nadal też w wielu niderlandzkich domach najpopularniejszym obiadem jest gourmetten, czyli metalowa gorąca płyta na środku stołu, bądź ich kilka, gdy gościmy dużo osób, na której każdy sam smaży sobie kawałek mięsa, ryby czy warzyw. Mnie taka forma obiadu świątecznego bardzo odpowiada, bo można poczuć się bardziej swobodnie, wybrać sobie, na co mamy ochotę i samemu sobie to przyrządzić. Jako ciekawostkę mogę napisać, że gourmetten (czasownik) – pochodzący od kuchenki gourmet, jest niderlandzkim fenomenem (nie wiem, czy gdzieś jeszcze na świecie tak przygotowuje się świąteczny obiad) pochodzącym od staroświeckiego grilla kamiennego (steengrillen). Ta forma biesiadowania jest bardzo popularna w Niderlandach w czasie zimowych spotkań przy stole.

Po świątecznym posiłku Holendrzy często wybierają się całymi rodzinami na spacer, a jeśli pogoda nie sprzyja, zasiadają do wspólnych gier planszowych. Każdy Holender, którego znam, ma w swoim domu specjalną szafkę, w której trzyma przeróżne gry planszowe, w które grają wspólnie całe rodziny w zimowe wieczory. W drugi dzień świąt często duże centra ogrodowe czy meblowe otwierają swoje sklepy, kusząc poświątecznymi wyprzedażami. A ponieważ wielu Holendrom ciężko usiedzieć w domu, spędzają oni ostatni dzień świąt wydając pieniądze, które często dostają jako świąteczny bonus w pracy. Życzę wam zatem prettige Kerstdagen!

To już wszystko o świątecznych tradycjach na dzisiaj, ale już jutro będziemy kontynuować naszą świąteczną podróż i zawitamy do Włoch, Islandii, Kolumbii i Indii. 

Dee Łukasik, Wielka Brytania

Gosia Meijer, Holandia

KALENDARZ POLKI 2023

kalendarz na cztery pory roku

Już po raz trzeci zabieramy Was w całoroczną podróż dookoła świata wraz z Kalendarzem Polki, jedynym w swoim rodzaju plannerem-książką.

Tym razem czeka na Was jeszcze więcej zdjęć i tekstów, których autorkami jesteśmy my – Polki z Klubu Polki na Obczyźnie. Znów opowiadamy o tym, co jest nam najbliższe – o życiu na emigracji oraz pasji do podróżowania i odkrywania świata. O lokalnych ciekawostkach, świętach, wyjątkowych miejscach i smakach, ale także o naszych marzeniach, wspomnieniach i przemyśleniach. 

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] to statkiem! Wygląd Mikołaja (zwanego tutaj Sinterklaas) jest w królestwie Niderlandów zupełnie inny niż ten który znamy z reklam […]