Śmiało można powiedzieć, że święta w Pakistanie, w swej zewnętrznej otoczce, nie są niczym nadzwyczajnym. Nie czuć tu świątecznej atmosfery, nie widać choinek na każdym rogu, sklepowe witryny nie uginają się pod ciężarem bożonarodzeniowych ozdób, ulice nie są udekorowane lampkami, nie panuje tu gorączka zakupów, a w radiu nie wybrzmiewa świąteczna muzyka.
Tak naprawdę cały grudzień może minąć, a człowiek może zapomnieć, że święta w ogóle istnieją, gdyż nie znajdzie wokół nic, co mu o nich przypomni. Felieton ten nie będzie więc traktował o bogatych egzotycznych tradycjach świątecznych, które poruszą serca, ale o prostych, lecz urokliwych zwyczajach. Znajdzie się w nim także jedna dość sensacyjna historia z życia (mego) wzięta.
Pakistan jest drugim największym na świecie krajem muzułmańskim. Według ostatnich oficjalnych danych z 2017 roku, 96,28% społeczeństwa to wyznawcy islamu, a wśród mniejszości religijnych chrześcijanie stanowią tylko 1,59 %. Wbrew popularnym opiniom mniejszości mogą oficjalne praktykować swoją wiarę, w tym wspólnie się spotykać, posiadać swoje świątynie, szkoły, a nawet stacje telewizyjne, czytać swoje święte księgi czy też właśnie obchodzić święta. Wolność religijną gwarantuje konstytucja.
Święta Bożego Narodzenia zatem w Pakistanie istnieją. I zdecydowanie są takie miejsca, w których je “czuć” choćby odrobinę, na przykład w kościołach, domach chrześcijan, na ulicach w dzielnicach, gdzie przeważa społeczność chrześcijańska, w niektórych biurach, droższych restauracjach i kawiarniach, w bardziej luksusowych hotelach odwiedzanych przez obcokrajowców, a czasem nawet i dużych centrach handlowych, które wystawiają choinkę, aby zapewnić namiastkę tej świątecznej, zachodniej (lecz sekularnej) atmosfery. Są to jednak miejsca odosobnione na mapie kraju, w związku z czym na co dzień świąt tu faktycznie “nie widać”.
Jak jednak te ważne dla chrześcijan dni obchodzą wierzący Pakistańczycy?
Jako że 25 grudnia jest również świętem narodowym (urodziny Muhammada Aliego Jinnahy, założyciela Pakistanu), dzień ten jest zawsze dniem wolnym od pracy czy szkoły. W Pakistanie nie istnieją jednak, w przeciwieństwie do Polski, szerokie tradycje okołobożonarodzeniowe, takie jak dwanaście potraw, sianko pod obrusem czy pusty talerz przy stole.
Nie ma nawet specjalnych potraw podawanych z tej okazji. Rodziny spotykają się, aby wspólnie zjeść obiad, który często jest po prostu bardziej uroczysty. Są jednak pewne desery, które zazwyczaj królują w tym czasie w pakistańskich chrześcijańskich domach, jak np. gajrela (marchewkowy pudding ryżowy), gajar ka halwa (chałwa marchewkowa) czy kheer (mleczny pudding ryżowy). Gotuje się je w dużych garnkach (a może raczej garach) i następnie dzieli się nimi z rodziną i bliskimi, nierzadko też część rozdając sąsiadom. Na święta je się również rybę (zawsze dobrze przyprawioną i tym samym pikantną), chociaż stanowi ona raczej przekąskę pomiędzy posiłkami niż sam posiłek. Odwiedzający się goście obdarowują się też lokalnymi słodyczami oraz tortami.
Zgodnie ze swoimi możliwościami finansowymi pakistańscy chrześcijanie również dekorują swoje domy, m.in. kolorowymi lampkami, gwiazdą ze światełek, którą umieszcza się na dachu bądź choinką. Jednak większość chrześcijan w Pakistanie to ludzie żyjący w ubóstwie, których nie stać na żadne dekoracje. 25 grudnia wkłada się najlepsze, kolorowe stroje (zazwyczaj tradycyjną shalwar kameez), często kupione specjalnie na tę właśnie okazję. Ważnym elementem świąt jest udział w mszy lub nabożeństwie bożonarodzeniowym, które nierzadko uwieńczone bywają fajerwerkami. W Pakistanie popularne są również pasterki, które zbierają tłumy na wspólnej modlitwie.
O północy w wigilię Bożego Narodzenia w domach jada się tort, śpiewając “Happy Birthday Jesus”.
Zwyczaj ten z pewnością może wydawać się nam dość śmieszny (chociaż nie lubię postrzegania innych kultur przez pryzmat śmieszności czy dziwności). Dzieląc jednak te doświadczenia z chrześcijanami w takim kraju jak Pakistan, kraju, w którym stanowią oni niewielki procent społeczeństwa, pośród ludzi, którzy niewiele mają, a są gotowi oddać ci przysłowiowy “ostatni grosz”, ludzi, którzy czasem wiele muszą poświęcić dla swojej wiary, widząc uśmiech, radość i wdzięczność na ich twarzach, można odczuć “magię świąt” na zupełnie innym poziomie. Tak niewiele, a jednak tak wiele.
Tutaj duch świąt nie jest widoczny na zewnątrz, a ich istota nie jest przytłoczona zewnętrzną osłonką (którą nota bene osobiście bardzo lubię), tutaj święta odczuwa się głównie “wewnątrz”.
Czas jednak na wspomnianą na wstępie sensację. Jest to historia z mojej pierwszej wizyty w kościele w Pakistanie podczas świąt Bożego Narodzenia. Pojechaliśmy wówczas do dość dużego kościoła protestanckiego w centrum Faisalabadu – trzeciego największego miasta w kraju. Byłam dość zaskoczona tym doświadczeniem. Najpierw droga do bramy wejściowej wyznaczona była drutem kolczastym, po którego obu stronach stali w rzędzie uzbrojeni policjanci, trzymając na wierzchu, bardzo widoczne, duże spluwy typu AK-47 (w Pakistanie nie używa się małych pistoletów i nie ukrywa się broni).
Przy bramie wejściowej z kolei stał wykrywacz metali i sprawdzano zawartość toreb i torebek. Pomyślnie przeszłam dalej. Na dziedzińcu dostrzegłam kilku kolejnych policjantów, obowiązkowo z karabinami, po czym jeszcze dwóch na dachu kościoła. Z pewnością teren był dobrze zabezpieczony. Oczywiście nie wszystkie kościoły są tak wysoce zabezpieczone, nawet podczas świąt. Poziom ochrony zależy głównie od ich lokalizacji. Jednak obstawianie ochroną budynków sakralnych mniejszości religijnych jest normalną praktyką w Pakistanie.
Po zdjęciu obuwia przed drzwiami wejściowymi (jest to tu normalną praktyką w większości kościołów) usiadłam na macie na podłodze (również bardzo typowe) po lewej stronie wśród innych pań, w tłumnie zapełnionym kościele (tutaj w większości kościołów kobiety i mężczyźni siedzą oddzielnie, kobiety po jednej, a mężczyźni po drugiej stronie). W pewnym momencie maty zaczęto rozkładać przed drzwiami budynku, na dziedzińcu, gdyż w środku nie było już miejsca dla licznie przybywających wierzących. Nabożeństwo w końcu się rozpoczęło, chociaż z około czterdziestominutowym opóźnieniem (witamy w kraju, w którym czas płynie inaczej). I tak cieszyłam się atmosferą świąt w Pakistanie, atmosferą pełną radosnych pieśni, uśmiechniętych twarzy, biegających wokół dzieci, odświętnie i kolorowo ubranych gości … niewiele jednak rozumiejąc z kazania czy śpiewanych piosenek. Po nabożeństwie udzieliłam nawet krótkiego wywiadu dla jakiejś lokalnej chrześcijańskiej stacji telewizyjnej.