Jak się cieszę, że nie udało nam się wynająć tego mieszkanka, tej perełki z zimnym kamieniem na ścianie w kuchni pamiętającym wiek XVI, z dwoma maleńkimi okienkami i ekskluzywną wanną czyniącą pokój kąpielowy z sypialni. Z ubikacją, w której można robić tylko to, co się zazwyczaj robi w ubikacji. Siedzieć. Jest tak niska.
Nie jest tajemnicą, że wynajęcie mieszkania we Francji jest bardzo trudne, a jako freelancer bez stałej umowy o pracę ( patrz mój mąż) graniczy z cudem. Nam udało się dokonać tego fenomenu, ale zanim to nastąpiło trwały długie i żmudne poszukiwania lokum. Jednym z ich owców jest nasze obecne wielkookie mieszkanie w Antibes ( niestety słowo *wielkookne* nie istnieje) oraz moja miłość do pewnego maleńkiego miasteczka o nazwie Biot.
Dziś chciałabym Wam przybliżyć to miejsce, a zaręczam jest bajkowe. I choć słowo bajkowe bywa nadużywane, ośmielę się uprzeć, że w tym wypadku pasuje idealnie i oddaje atmosferę wąskich często opustoszałych uliczek, na których rozwieszone pranie i dekoracje pełnią tę samą funkcję. Czarującą!
Zacznijmy zatem nasz spacer. Przechadzając się czarownymi uliczkami zapewniam! doznamy wrażenia, że oto kryją się tu nie tylko kawiarnie, sklepiki, galerie i pracownie wyrobów ceramiki artystycznej, ale i zardzewiałe tajemnice sprzed wieków. Pierwsze wzmianki o Biot pochodzą bowiem z XI wieku. W dokumentach z XII wieku nazwa miejscowości wymieniana jest już w wielu materiałach dotyczących dóbr należących do biskupstwa Antibes. Ponadto tereny, na których leży Biot (podobnie jak inne tereny położone na wybrzeżu dzisiejszego departamentu Alp Nadmorskich) obfitują w liczne pozostałości z czasów starożytnych; znaleziono tu ślady obecności kolonizacji greckiej, plemion liguryjskich, a także pozostałości z czasów rzymskich.
Myślę, że magiczny nastrój miasteczka zawiera wszystkie te cząstki jego burzliwej historii. Jeśliby zatrzymać się na chwilę i przyłożyć dłoń do jednej z najstarszych kamienic, najlepiej pozbawionej kantów (pozbawionej ich,w tych czasach kiedy osły mogły zahaczyć o kanty ładunkiem) można by usłyszeć dźwięki jakie rozchodziły się tutaj w XIII wieku. Biot zostało wówczas podarowane przez hrabiego Prowansji Alfonsa II zakonowi templariuszy. Słyszycie te średniowieczne odgłosy? Ja tak, szczególnie tamtą babę, co podśpiewuje pod nosem i chlusta pomyjami przed obejściem. Przemieszczając się dalej, powoli i nie spiesząc się wcale dochodzimy do roku 1312. Zakon templariuszy zostaje zawieszony, zaś papież Klemns V na soborze w Vienne przekazuje Biot joannitom ( to po nich pozostały tu liczne krzyże maltańskie wyryte w kamieniach). Niestety pod koniec tegoż wieku, a mamy wiek XIV Biot zostaje doszczętnie zniszczone działaniami wojennymi, na domiar złego region opanowuje dżuma.
Po takim spustoszeniu staje się on siedliskiem bandytów, a także co ciekawe celem pirackich ataków. Idźmy wyżej, przed nami dalsza część miasteczka i jego historii. Lepsze czasy dla Biot nadchodzą wraz z panowaniem “dobrego króla” René d’Anjou. Miasto zasiedlają sprowadzeni koloniści z Ligurii. To Włosi odbudowują Biot, w zamian za co zostają zwolnieni z podatków na 25 lat, mają swobodny dostęp do morza i jego zasobów. Ich potomkowie podobno żyją tu do dziś. Dzięki nadanym przywilejom i za sprawą okolicznych ziem obfitujących m.in. w glinę Biot zaczyna się szybko rozwijać, a w XVI wieku jest już znanym ośrodkiem produkcji szkła i ceramiki, eksportującym swoje wyroby nawet poza Europę. Z tychże wyrobów słynie do dziś. Oczywiście rewolucja przemysłowa przyczyniła się do spadku zainteresowania rzemiosłem jakie oferowało Biot przed wiekami, na szczęście druga połowa XX stulecia okazała się być renesansem dawnych umiejętności. Wtedy to właśnie do Biot zaczynają przyjeżdżać znani artyści. Jednym z najbardziej cenionych jest Fernand Léger. Jego dzieła można zobaczyć w pobliskim muzeum. Od lat 50-tych działa w mieście huta szkła Verrerie de Biot.
I tak dotarliśmy do serca miasteczka, placu Palace des Arcades. Drobiazgi, obrusy w drobną kratkę, dekoracje, fontanna, sklepiki z pamiątkami,fikuśnie szyldy mogą przyprawić o zawrót głowy. Zanim jednak usiądziemy na piwie lub przy szklance wody Perrier przejdźmy się jeszcze na uroczy Place de l’Église, przy którym stoi kościół św. Marii Magdaleny z XVI w. Schody do kościoła prowadzą w dół, kryształowa lampa w połączeniu z lazurowym nieboskłonem ołtarza może przyprawić o modlitewne westchnienie.
Czy coś jeszcze umknęło naszej uwadze? Nie!, nie mam na myśli leniwych kotów z ludzkimi minami, ani szklanych muchomorków ukrytych na chodniku. Jakieś ciekawostki? Z pewnością należy do nich kilkusetletnia publiczna pralnia oraz komunalny piec rozpalany w pierwszy weekend każdego miesiąca. Można przynieść własne ciasto lub nauczyć się wypiekać chleb na warsztatach.
No dobrze w tym miejscu zostawiam Was samych. Na coś dobrego możecie wstąpić o tutaj. Serwują pyszny creme brulee. Mam nadzieję, że wycieczka zrobiła na Was wrażenie.
Zastanawiacie się pewnie czemu się cieszę, że nie udało nam się wynająć mieszkania w tak zaczarowanym miejscu. Odpowiedź jest bardzo prosta. Czytać bajkę, zaglądać do bajki to co innego niż w niej zamieszkać. I takie właśnie jest Biot. Dobrze tu wstąpić, poczuć magię i ruszyć w dalszą drogę…
_________________________
autor zdjęć: Mateusz Horodecki
Jak cudnie! <3