Rwanda z pewnością nie wywołuje u wielu ludzi szczególnych skojarzeń, poza ludobójstwem, które miało tu miejsce w 1994 roku, i może gorylami górskimi, które rozsławiła Dian Fossey (czy raczej – Sigourney Weaver, która grała ją w filmie „Goryle we mgle”). A tak się składa, że kraj ten przeszedł niezwykłą metamorfozę w ciągu ostatnich 20 lat. Od maja 2016 roku mieszkam w jego stolicy, Kigali, i z doświadczenia wiem, że niemal wszyscy, którzy po raz pierwszy tu przyjeżdżają, są mocno zaskoczeni – i to w pozytywnym sensie.
Kigali to miasto liczące ok. 1 miliona mieszkańców, malowniczo położone na wielu wzgórzach. To akurat nic szczególnie nadzwyczajnego, gdyż Rwanda znana jest jako Kraina Tysiąca Wzgórz. W porównaniu z sąsiednimi stolicami – Kampalą w Ugandzie czy Nairobi w Kenii – Kigali jest niewielkie i spokojne, a do tego bardzo czyste i bezpieczne. Tak, te dwa ostatnie przymiotniki raczej nie są typowe dla dużych afrykańskich miast, więc stolica Rwandy bardzo się wyróżnia na ich tle. Na ulicach próżno szukać śmieci, a ja mogę się wybrać na samotny spacer i nie natknąć na żadne nieprzyjemności. Oczywiście, że zdarzają się kradzieże czy włamania, ale są stosunkowo rzadkie i często przypadkowe (n.p. gdy ktoś zostawia laptop na widoku w samochodzie). Rwandyjczycy są bardzo dumni z tego, że ich kraj jest tak czysty (rzeczywiście, wszędzie tak jest, nie tylko w stolicy) i bezpieczny. Jest to dla mnie miła odmiana po 4 latach spędzonych w RPA, gdzie wprawdzie mieszkało mi się wspaniale, ale jednak kwestia bezpieczeństwa i konieczności ciągłego uważania i rozglądania się bywała czasem uciążliwa.
Jak wspomniałam, Kigali to spokojne miasto i może nie dzieje się tu zbyt wiele, ale to wcale nie znaczy, że nie ma co robić J Turyści zazwyczaj nie zatrzymują się tutaj zbyt długo, gdyż przyjeżdżają do Rwandy przede wszystkim na wyprawę w poszukiwaniu goryli górskich w Parku Narodowym Wulkanów na zachodzie kraju, lecz stolica też ma ciekawe miejsca do zaoferowania. Najczęściej odwiedzany jest Pomnik Pamięci Ofiar Ludobójstwa (Kigali Genocide Memorial). Przedstawiono tam historię kraju, od czasów kolonizacji aż do chwili obecnej. Jest dużo czytania, oglądania i słuchania, ale myślę, że warto, gdyż można wtedy spróbować zrozumieć, co tu się wydarzyło i dlaczego. Na terenie Pomnika pochowanych jest ok. 250,000 ludzi, z których wielu wciąż nie zostało zidentyfikowanych. Zbiorowe groby ukryte są w pięknych ogrodach, bardzo kontrastujących z ponurą historią, które to miejsce opowiada. A z ulicy ponad Pomnikiem jest panoramiczny widok na centrum Kigali, co jeszcze potęguje poczucie niedowierzania, że tak niedawno kraj ten był pogrążony w chaosie i krwawej przemocy na ogromną skalę. Wizyta w Pomniku pokazuje wyraźnie, jak długą drogę przeszła Rwanda od tamtego czasu i jak wiele zmieniło się tu na lepsze.
Kigali ma to do siebie, że łatwo się tu poruszać. Można pieszo, choć to trochę męczące, gdyż właściwie zawsze idzie się pod górkę albo z górki, a do tego jest bardzo ciepło (przez cały rok temperatura oscyluje średnio między 26 a 32 stopni, choć na szczęście wilgotność jest niska ze względu na położenie na wys. 1,600 m n.p.m). Można też taksówkami, które są niedrogie i bezpieczne, a poszukujący silniejszych wrażeń mogą skorzystać z najtańszej formy transportu, czyli moto, małego motocykla, których tysiące pędzą po gładkim asfalcie z zapasowymi kaskami dla klientów (bardzo wielokrotnego użytku), nie do końca szanując przepisy drogowe.
Jakikolwiek sposób się wybierze, warto odwiedzić jeden z lokalnych targów. Największy to Kimironko, gdzie kupić można naprawdę wszystko, od świeżych warzyw i owoców, poprzez tradycyjne tkaniny i pamiątki, po mopa czy garnitur. Od razu przy wejściu dopadnie nas pewnie jakiś naganiacz, ale jeśli nie zna się jeszcze topografii targu, to warto skorzystać z pomocy takiego przewodnika. Zaprowadzi nas do swojej kuzynki, która sprzedaje ręcznie wyplatane z trzciny miski, i do kumpla, który ma najlepsze ziemniaki, i wcale za to wszystko nie przepłacimy. Ci, którzy mówią lepiej po angielsku, chętnie rozmawiają i można się od nich trochę dowiedzieć o tym, jak się w Rwandzie żyje. Wyprawa na targ wymaga trochę cierpliwości i asertywności, gdyż każdy napotkany człowiek oczywiście chce nam coś sprzedać, ale Rwandyjczycy nie są agresywni ani nie narzucają się za bardzo, więc grzeczne „nie dziękuję”, powtórzone kilka razy, w zupełności wystarczy, by nas zostawili w spokoju.
Ciekawym punktem w mieście jest dzielnica Nyamirambo. Mieszkają tu głównie muzułmanie, którzy w Rwandzie stanowią ok. 5% społeczeństwa. Nyamirambo ma opinię bardzo barwnej i zróżnicowanej dzielnicy, gdzie mieszają się różne kultury i religie. Rzeczywiście, atmosfera jest tam nieco inna, niż w pozostałych dzielnicach. Czuje się większą energię, dużo to barów, salonów fryzjerskich, sklepików wszelkiej maści, a także kolorowo ubranych ludzi. Rwandyjskie muzułmanki zwykle noszą hidżaby, a ich stroje są w jaskrawych kolorach, często ozdobione cekinami i innymi błyskotkami. W Nyamirambo znajduje się kobiecy kooperatyw Nyamirambo Women’s Centre (NWC). Jest to grupa szwaczek, które szyją z lokalnych wzorzystych tkanin kitenge piękne rzeczy: torebki, ubrania, zabawki, i różne ozdoby. Wspierają się wzajemnie, organizują szkolenia, i ogólnie zajmują się promocją małego biznesu i niezależności finansowej kobiet. Takich kooperatywów w Rwandzie jest bardzo dużo, w różnych dziedzinach i oczywiście nie tylko dla kobiet. NWC organizuje też dla turystów ciekawe wycieczki po dzielnicy, a dochód wspiera lokalnych drobnych przedsiębiorców.
W Kigali znajdziemy też dużo restauracji oferujących przeróżną kuchnię: indyjską, włoską, francuską, japońską, koreańską, etiopską, chińską czy turecką. Oczywiście jest też mnóstwo barów z typowym rwandyjskim jedzeniem, czyli brochette (szaszłyk z mięsa wołowego, koziego lub z ryby) z pieczonymi ziemniakami lub frytkami. Do tego obowiązkowo superostry olej chili zwany Akabanga i lokalne piwo Mützig lub Primus! A na deser można wybrać się do jednej z licznych kawiarni, w których oprócz typowo francuskich wypieków dostaniemy też na przykład bezglutenowe brownie czy owsiane ciasteczka z owocami miechunki. Na mapie gastronomicznej Kigali nowe punkty pojawiają się co kilka tygodni, więc trudno nadążyć!
W stolicy nie brakuje także miejsc do uprawiania sportów. Można grać w tenisa, squasha, koszykówkę, chodzić na siłownię, zumbę czy jogę. Są też galerie z lokalną sztuką, a także różne inicjatywy ułatwiające życie freelancerom i ekspatom, jak co-working spaces, gdzie za niewielką kwotę można wynając sobie biurko i przy kawie i croissancie, pracować przy jakimś projekcie, korzystając z szybkiego łącza internetowego. Rwanda ma ambicje być centrum technologicznym Afryki, i choć nie wszystko jeszcze działa jak trzeba, to widać postępy. W zeszłym tygodniu na przykład na mojej ulicy pojawili się nagle robotnicy, którzy wykopali rów wzdłuż całej drogi i położyli światłowód, z którego mam nadzieję niedługo zacząć korzystać.
Kigali to przyjemne miejsce, gdzie życie toczy się w spokojnym rytmie i nikt (oprócz kierowców moto) nigdzie się nie spieszy. Przy tym jest bardzo zielono, bardzo dużo tu różnych ptaków (w moim ogrodzie aż roi się od ślicznych nektarników i ciągle coś ćwierka i kwili), a ludzie, choć dystansowi i poważni, są ogólnie przyjaźni i zyskują przy bliższym poznaniu. Samą Rwandę zdecydowanie warto dodać do listy krajów wartych odwiedzenia, gdyż jest to bardzo piękny i ciekawy kraj!
Marianna Jędrzejczyk / Rwanda / Marianna in Africa
Od jakiegoś czasu marzę o Afryce, właśnie żeby zacząć od Rwandy i Kenii… Chyba czas zacząć się rozglądać za biletami, bo zapowiada się pięknie :))
Bardzo pozytywny opis, Mariana 🙂 Jeśli miasto jest czyste i bezpieczne jestem skłonna wciągnąć je na listę moich przyszłych podróży 🙂
Czy możesz napisać o tym, czy inwestycje w Rwandzie są lokalna inicjatywa czy raczej jesteś świadkiem scierania sie zewnętrznych (w sensie – spoza Afryki) interesów ? Jesli to drugie – jakie kraje najwiecej inwestują w Rwandzie ?
Pozdrawiam serdecznie
Hej Agnieszko, wybacz, że dopiero teraz odpowiadam, ale ten post został opublikowany, gdy byłam na urlopie, i zupełnie mi przez to umknął! Inwestycje są głównie oczywiście chińskie (jak to w Afryce), a także amerykańskie i europejskie (brytyjskie, włoskie, belgijskie, holenderskie…). Chińczycy opanowali Afrykę zwłaszcza w sektorze budownictwa, a w Rwandzie jest o tyle trochę inaczej, że tutejszy rząd wymaga, by chińscy inwestorzy zatrudniali na swoich projektach Rwandyjczyków, a nie tylko przywozili swoich własnych ludzi (a tak właśnie operują w innych krajach). Dzięki temu chociaż jakaś część lokalsów może sobie dorobić, a co za tym idzie, część pieniędzy z inwestycji wędruje… Czytaj więcej »
Dzieki Marianna 🙂 A co Chiny sobie wywożą najchętniej ?
Hmm, z Rwandy akurat niewiele w sensie materialnym, bo tu nic nie ma (żadnych zasobów mineralnych na przykład, drewna też niewiele). Z Afryki ogólnie wywożą sobie przede wszystkim wpływy oraz możliwość eksportowania do krajów tego kontynentu swoich produktów. W Kigali jest na przykład całkowicie chiński sklep T2000, gdzie 95% produktów jest made in China (zawsze jest tam pełno ludzi, bo taniocha), do tego obok stoi chiński hotel, całkiem przyzwoity. Poza tym Chińczycy dają pożyczki, budują drogi czy szpitale za niewielkie pieniądze (a co za tym idzie, o wątpliwej jakości, ale to inna sprawa), czyli mówiąc ogólnie – kolonizują Afrykę ekonomicznie.… Czytaj więcej »
Początek w punkt, o Rwandzie wiem (wiedziałam) mniej niż mało. Cieszę, że dzięki Tobie mogłam odkryć chociażby jej cząstkę – zaskakujące jak mylne mogą być nasze wyobrażenia.
To prawda, ale w sumie to zupełnie naturalne, nie da się za wszystkim nadążyć, a jeśli dana część świata nie leży w sferze naszych głównych zainteresowań, to trudno oczekiwać, żebyśmy wiedzieli, co i jak 🙂 Cieszę się, że udało mi się trochę odczarować mity o Rwandzie! 🙂
Chciałabym kiedyś odwiedzić Afrykę. Z tego co mówisz Kigali to bardzo przyjazne miejsce, ale przypuszczam, że nie ma tam za dużo Polaków:) Nie wiem jak długo zamierasz tam mieszkać, ale pewnie czeka Cię tam wspaniała przygoda:)
Polaków faktycznie zbyt dużo nie ma, są to głównie misjonarze i siostry zakonne 🙂 Został mi tu jeszcze rok! 🙂
Póki co w Afryce nie byliśmy. Mieliśmy już w pewnym momencie lecieć do przyjaciół w Ghanie, ale sprawy rodzinne pokrzyżowały nam plany, a teraz od nas tam dość daleko, więc póki co się nie wybierzemy, ale Twój post jest bardzo ciekawy i inspirujący, a sądząc po zdjęciach Kigali to niezwykłe miejsce do którego warto zawitać 🙂
Rwanda zdecydowanie jest warta odwiedzenia, mam nadzieję, że uda Wam się dotrzeć do Afryki niedługo! 🙂
Nigdy nie byłyśmy na “czarnym lądzie”, a bardzo byśmy chciały. Zachwyciły nas te zdjęcia. Chciałybyśmy któregoś dnia odwiedzić Kigali, przejść się jego uliczkami, spróbować lokalnych przysmaków i poobserwować jak toczy się tam codzienne życie. 🙂
Kigali to dobre miejsce do takich obserwacji 🙂 Cieszę się, że spodobał Wam się wpis i zachęcił do odwiedzin w Rwandzie! 🙂
Nawet nie wiedziałam, że moje wyobrażenie o tym kraju tak dalece odbiegają od rzeczywistości, czasem właśnie jakieś wydarzenia z przeszłości przesłonią nam prawdziwy obraz teraźniejszości. Bardzo chętnie bym się tam wybrała. 🙂
Bookendorfina
Cieszę się, że udało mi się pokazać zupełnie inną, nową twarz tego kraju, i odczarować trochę negatywne skojarzenia! 🙂
Sporo czytałam, że Rwanda przeszła taką metamorfozę i kusi mnie bardzo, w Afryce chyba najbardziej chciałabym odwiedzić właśnie Rwandę i Namibię.
Bardzo przyjemnie się czytało 🙂
Och, Namibia jest absolutnie cudowna! 🙂 A Rwanda, choć diametralnie różna, też bardzo ciekawa i na pewno warta odwiedzenia. Mam nadzieję, że uda Ci się odwiedzić te kraje już niedługo! 🙂
Przyznaję, że Afryka mnie nie kręci, dlatego bardzo mało o niej wiem. Ale Twój tekst przeczytałam z przyjemnością. Fajnie jest wiedzieć trochę więcej, niż się wiedziało przed paroma minutami 🙂
To ja mam tak z Azją, jakoś mnie tam nie ciągnie, a jednak lubię czasem poczytać o tym kontynencie i po prostu dowiedzieć się czegoś nowego o świecie 🙂
Przyznaje, że Rwanda kojarzy się mi właśnie z gorylami i okropną rzezią! Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy by tam pojechać ale… być może zmienię zdanie 🙂 kocham miejsca gdzie jest dużo zieleni i względny spokój. Marzę by wyrwać się z tej miejskiej dziczy gdzie prawie na każdym kroku spotkamy “wilka”.
No widzisz, to cieszę się, że dowiedziałaś się czegoś zupełnie nowego! Ja mam taką teorię, że o Rwandzie ogólnie niewiele obecnie wiadomo, bo po prostu stosunkowo mało się tu dzieje – a jednak najlepiej sprzedają się złe wieści…