Witaj Agnieszko. Opowiedz o tym, czym dla ciebie jest sukces? Jak go rozumiesz?
Dla mnie największym sukcesem jest pogodzenie chęci podróży i aspiracji zawodowych z posiadaniem rodziny. Zawsze chciałam podróżować. Pierwszą inspiracją były dla mnie programy Tony’ego Halika.
Mieszkasz i pracujesz w egzotycznym z punktu widzenia Polaka kraju – RPA. Jak się tam znalazłaś?
Do RPA wyjechałam w 2007 roku “za pracą”. Od lat pracuję w świecie korporacji, zawsze w dziale zakupów, od dobrych paru lat na stanowiskach managerskich. Chyba dość łatwo odniosłam sukcesy. Jednak kiedy przyjechałam do RPA zaczęły się schody. Trafiłam do bardzo agresywnego korporacyjnego środowiska, byłam na drugim końcu świata, bez znajomych. Czułam się strasznie wyizolowana. Na wielu spotkaniach byłam często jedyną kobietą i w dodatku cudzoziemką. Polką. Potem dojechała jeszcze jedna Polka i nasz wspólny kolega Francuz, więc było nam dużo raźniej.
Zatem pojawia się biała Polka, kobieta i zabiera pracę obywatelom RPA?
I jeszcze ma czelność mówić im, co mają robić! Od razu w funkcji szefa.
Opowiedz trochę o swojej pracy. Czym się zajmujesz?
Pracuję w branży FMCG (produkcja i dystrybucja dóbr szybkozbywalnych), konkretnie w firmie Revlon. Jestem odpowiedzialna za współtworzenie polityki zakupów i opracowywanie strategii. Działka, którą zarządzam, to nie tylko surowce i komponenty do produkcji, ale także zakupy nieprodukcyjne, czyli np. usługi dla marketingu typu media, kampanie marketingowe i tak dalej. Jest to także współpraca ze sprzedażą, czyli na przykład dobór firm obsługujących marketing i logistykę sprzedaży. Bo to jest tak, że zanim produkt zostanie sprzedany w sklepie, musi być odpowiednio wyeksponowany na półce. Do tego moją pracą jest jeszcze opracowywanie kontraktów z firmami dystrybucyjnymi oraz usługodawcami pracy tymczasowej a czasem zakup maszyn na produkcję. Nie tyle zarządzam ludźmi, co jestem odpowiedzialna za stworzenie środowiska, w którym takie zakupy mogą funkcjonować. Czyli za zarządzanie procesami, bo nie jestem w stanie zaangażować się w każdą transakcję.
Do zakupów trafiłam zupełnie przypadkiem – kilkanaście lat temu rozpoczęłam pracę w tym dziale jako asystentka.
Możesz rozwinąć ten „przypadek”? Jak się w tej branży znalazłaś?
Karierę zaczęłam w Polsce, w japońskiej firmie produkującej podzespoły do przemysłu AGD i motoryzacyjnego. To było jeszcze na początku obecnego stulecia. Brzmi jak wieki temu, choć tak naprawdę to chyba nie zmieniło się aż tak wiele. To było w czasach, gdy Polacy nie byli jeszcze „ekspatami”, ale mieli z nimi wiele do czynienia. Moim zadaniem jako asystentki było organizowanie im życia. To był też czas, w którym przez otwartą postawę i zaangażowanie mogłam być zauważona. I choć w tamtej firmie mi to nie pomogło, to dość skutecznie podbudowało zarówno moje ambicje jak i poczucie mojej wartości. Gdy nadarzyła się okazja, poprosiłam o zmianę stanowiska i… podwyżkę. O jedno za dużo.
Skończyło się na tym, że odeszłam i trafiłam do firmy w branży FMCG – tej, która przeniosła mnie do RPA. Wtedy Polacy dopiero co zaczynali życie jako “ekspaci”, przenoszenie się z miejsca na miejsce było czymś nowym, emigracja traktowana była jako stan docelowy, nie przejściowy. Moja firma testowała wtedy program mający na celu uniknięcie kosztów i ryzyka związanego z rekrutacją nowych pracowników na stanowiska managerskie i postawiła na relokację obecnych pracowników. Oczywiście takich, którzy rokowali nadzieje i nie wiązali się z wysokimi kosztami, czyli takich jak ja, ambitnych i bez zobowiązań rodzinnych (bo te zawsze wiążą się z kosztami). No i oczywiście musieli lubić wyzwania i nie bać się podróży.
Czyli to przede wszystkim chęć podróżowania i rozwoju zawiodła cię do tego punktu, w którym jesteś tutaj?
Dokładnie tak. W Polsce niczego mi nie brakowało, miałam niezłą pracę, przyjaciół, mieszkanie. Ale jednocześnie zupełnie nic mnie tam nie trzymało. Miałam wrażenie, że mogę zarówno wyjechać jak i wrócić, gdy tylko będę chciała. Zresztą dlatego nie sprzedałam swojego warszawskiego mieszkania. Chciałam po prostu podróżować i rozwijać karierę, myślałam o Singapurze i Australii, ale na miejsca w tych krajach potrzeba było sporo więcej doświadczenia. Teraz je już posiadam, ale zmieniły się moje priorytety.
Kiedy napisałaś, że środowisko pracy było dość agresywne, rozumiem, że po pewnym czasie zechciałaś je zmienić. Czy była to twoja decyzja, czy raczej cię do tego popchnięto?
Tak, bardzo chciałam, ale wtedy znałam już mojego męża i nie chciałam zmieniać kraju. W innym przypadku pewnie nie byłoby to problemem, miałam nawet konkretną propozycję przeniesienia się do Wielkiej Brytanii. Chciałam zmienić firmę – niestety, nie dało się. W końcu odeszłam, ale trwało to wszystko dobrych kilka lat. Chodziło o moją wizę korporacyjną. Aby zmienić pracę, musiałam dostać nową, a aplikować o nową wizę trzeba było z własnego kraju… Mój mąż jest z RPA, ma też brytyjski paszport, ale to niewiele zmieniało, nawet jako żona miałam pozwolenie na pracę w tej konkretnej firmie. W RPA proces jakiejkolwiek zmiany w statusie pobytu (w tym zmiany firmy) jest potwornie powolny. Dopiero po siedmiu latach zmieniłam status – otrzymałam pobyt stały i wtedy mogłam bez większych przeszkód zmienić firmę.
Męczyłaś się w tej korporacji przez tyle lat?!
Męczyłam się przez ostatnie trzy. Pierwsze dwa były w porządku, dużo się uczyłam i nie narzekałam. Przez następne dwa już wiedziałam, że nie jest to moje środowisko, ale jeszcze miałam nadzieję, że jakoś to będzie. Trzy ostatnie to był koszmar. Jednak bardzo dużo się nauczyłam w tym czasie. Mój syn urodził się w 2009 roku, po dwu i pół roku pobytu w RPA, więc prawdę mówiąc pomógł mi w przetrwaniu tych najgorszych lat.
A czego konkretnie się nauczyłaś w tym trudnym okresie?
Na pewno nauczyłam się radzić sobie ze stresem, z konfliktem. Wyśrubowane “kejpiaje” (Key Performance Indicators – czyli jasno określone cele do osiągnięcia w pracy) pozwoliły wypracować dobre rezultaty. We wrogim środowisku musisz być perfekcyjnym pracownikiem i szefem. Bo do stracenia jest wiele. Trzeba trzymać się procedur, ale jednocześnie wykazywać dużą elastyczność. Trzeba znać prawo i jego konsekwencje, nauczyć się dyplomacji i jednocześnie umieć upomnieć się o „swoje”.
Jak wyglądał twój urlop macierzyński?
W RPA są trzy miesiące urlopu macierzyńskiego. Dodatkowo moja firma dawała jeszcze miesiąc. Można też wybrać zaległy urlop oraz zaliczkę na urlop do końca roku, z której nie miałam zamiaru korzystać, ale syn urodził się dwa tygodnie przed terminem, więc zaliczka urlopowa bardzo się przydała! Parę dni później miałam i tak iść na urlop macierzyński, czekała mnie ostatnia prezentacja. Tydzień po urodzeniu dziecka zadzwonił do mnie szef i sugestywnie pytał, czy nie mogłabym przyjść na chwilę. Na szczęście drugi szef miał więcej rozsądku… i dość mocno ustawił tego pierwszego (dobrze, że mógł). Reszta urlopu przebiegała już normalnie – uczyłam się być mamą.
Czy mogłaś liczyć na jakąś pomoc po urodzeniu dziecka? Ze strony, na przykład, rodziny męża?
Rodzice męża mieszkają 1200 km od nas, więc nie dali rady pomóc. Na początku była u mnie moja mama – przez trzy miesiące mi pomagała, pod koniec jej pobytu zatrudniliśmy nianię i to ona opiekowała się synkiem.
Czy w RPA macie również personel w domu, typu pani sprzątająca, pani kucharka?
Nie, my mamy tylko panią do sprzątania, dwa razy w tygodniu. Jakoś chyba nie bardzo byłabym w stanie funkcjonować w taki typowy dla RPA sposób, gdzie nierzadko pomoc domowa mieszka w niewielkiej przybudówce albo ogrodowej altance, pracuje praktycznie 24 godziny na dobę. Taka pomoc domowa robi wszystko – budzi rodzinę, przygotowuje śniadanie i dzieci do szkoły, sprząta, pierze, prasuje i gotuje dla rodziny. Czasem mieszkają z nią dzieci, które utrzymywane są trochę z „łaski”, jeśli są większe, dokładają się do pracy, jeśli małe, ich zadaniem jest nie przeszkadzać. To nawet nie jest wykorzystywanie, w RPA jest wiele samotnych matek i taki układ często odpowiada i pracownikom, i pracodawcom. Dość często takich stałych pracowników traktuje się jak ubogich krewnych. Ja nie lubię się dzielić swoją przestrzenią życiową. Wolę więcej zapłacić za pracę dwa razy w tygodniu i dać tej osobie szansę na znalezienie czegoś na pozostałe dni niż mieć kogoś na stałe, gdy tak naprawdę nie mam takiej potrzeby. Na pewno zatem mój dom funkcjonuje w sposób bardziej europejski niż afrykański.
Wróćmy do pracy. Czy okazja i nowa praca pojawiła się sama, czy pomogłaś szczęściu? Szukałaś pracy aktywnie, czy raczej ktoś Cię „złowił”?
Od jakiegoś czasu się rozglądałam, ale akurat Revlon znowu był przypadkiem. Albo na taki wyglądał, bo jednak gdy zaczynasz rozsyłać CV, to wieści się roznoszą… A ja chyba wbrew trudnościom i przeciwnościom, wyrobiłam sobie jakąś opinię w branży. Przechodząc kolejne rozmowy kwalifikacyjne wiedziałam, że nadaję się do tej pracy, oczekiwania firmy i moje były podobne. Nie miałam obaw, zmieniając pracę, zaoferowano mi lepsze stanowisko i wyższe wynagrodzenie, co dodatkowo mnie zmotywowało.
Co najbardziej lubisz dzisiaj w swojej obecnej pracy? Co cię w niej najbardziej satysfakcjonuje?
Zawsze lubiłam pracować w międzynarodowym środowisku, dlatego nigdy nie byłam w stanie wyzwolić się ze świata korporacji. Lubię dynamikę tych środowisk, współpracę z różnymi działami: od sprzedaży poprzez logistykę po marketing. Każdy z tych obszarów jest inny, więc nie można mówić o nudzie. Lubię spotkania i podróże, które wiążą się z moją pracą. Lubię przygotowywanie się do kluczowych negocjacji, planowanie scenariuszy – “gdybanie”, które, gdy byłam dzieckiem doprowadzało wszystkich do szewskiej pasji, jest częścią mojej pracy.
Jestem ciekawa, czy praca w korporacji ulokowanej w Afryce różni się jakoś od pracy w korporacji w Europie czy USA? Może uchylisz rąbka tajemnicy i przybliżysz nam ewentualne różnice? Czy raczej przeciwnie, jest bardzo podobnie, tylko krajobraz za oknem inny?
Praca w jakimkolwiek rozwijającym się kraju wiąże się ze zrozumieniem dużo większej ilości zmiennych – to jest największa różnica. Zrozumienie tych zmiennych przeze mnie musi wiązać się z odpowiednim przekazem do globalnych struktur zarządzających. A te z kolei zbyt wielu zmiennych nie lubią, chcą wszystko upraszczać, optymalizować. I to jest jedna z największych różnic, to dlatego tak trudno było mi w poprzedniej firmie. Moje doświadczenie i znajomość lokalnych realiów nie szły w parze z moją zdolnością przekonywania. Potrzebna mi była duża zmiana, aby się „prze-zwojować” (wiem, brzmi dziwnie – chodzi mi o wyrażenie „re-wire my brain”) i tą konieczną zmianą okazała się zmiana firmy.
Na początku naszej rozmowy napisałaś, że udało ci się połączyć aspiracje zawodowe z umiłowaniem podróżowania. W jaki sposób to realizujesz? Masz na myśli głównie podróże służbowe czy raczej prywatne?
Mam na myśli i jedno, i drugie. Swoje służbowe podróże zawsze staram się połączyć z weekendem w danym miejscu, zwiedzaniem po pracy. Z kolei fakt, że na moje konto co miesiąc regularnie wpływa przyzwoita pensja, pomaga mi przeznaczyć środki na podróże prywatne. Międzynarodowe podróże rodzinne odbywamy średnio dwa razy w roku, ostatnio zwiedzaliśmy parki narodowe Botswany i Zambii, wcześniej Indonezję, Singapur, Filipiny, Mozambik, Namibię. Odwiedzamy też Europę. Mój mąż lubi Polskę, wiec staramy sie tam spędzić trochę czasu. W planach mamy Chile, Seszele, Madagaskar i Australię. No i podróż motocyklami przez RPA.
O, to brzmi wspaniale! Jak wygląda Wasze rodzinne życie w RPA? Opowiedz trochę o swojej rodzinie i tym jak żyjecie na co dzień.
Powiedziałabym, że zwyczajnie. Oboje z mężem pracujemy, więc ja rano zawożę syna do szkoły, mąż go odbiera, przygotowuje mu coś do jedzenia, odrabia z nim lekcje. Ja przychodzę do domu i coś gotuję. Generalnie obowiązkami się dzielimy, wydatkami też. Nasza pomoc domowa „ogarnia” regularne tygodniowe sprzątanie i prasowanie. Syn chodzi do prywatnej szkoły, ma sporo zajęć pozalekcyjnych, najbardziej lubi pływanie i grę na gitarze elektrycznej. Chce być w zespole pływaków w swojej szkole, ale treningi są o 6 rano… nie wiem, jak sobie z tym poradzę, bo nie jestem rannym ptaszkiem. Mój syn kocha naturę i zwierzęta, nasz ostatni nabytek to… skorpion! Na szczęście, jeśli nie będzie sobie radził z opieką nad stworzeniem (chodzi o codzienne łapanie chrząszczy i innych robali) to skorpiona możemy wypuścić na wolność.
Mój mąż to trochę zreformowany „british hooligan” w przenośni. Za młodu był punkowcem z irokezem na głowie. Teraz jest managerem w firmie projektowej (projekty dla kopalni w Afryce). Uprawia sztuki walki oraz ma interesujące hobby: projektuje i ręcznie wykonuje noże. Generalnie bardzo dobrana z nas para.
Gdybyś mogła doradzić naszym czytelniczkom jak osiągnąć sukces na polu zawodowym, co byś powiedziała?
Przede wszystkim zanim ktoś zacznie narzekać i wynajdywać argumenty na to, że coś się nie uda, trzeba próbować! Wiele sukcesów wiąże się z tym, że wszyscy dookoła wiedzą, że czegoś zrobić nie można, a nagle zjawia się ktoś, kto tego nie wie i mu się to udaje!
Pracowałam nad kilkoma takimi projektami i muszę przyznać, że mile mnie połechtało, że mój były już szef właśnie z takim projektem mnie kojarzył. Zawsze warto zmierzyć się z sytuacją zamiast uciekać czy dawać za wygraną.
Ale z drugiej strony czasem nie warto jest walczyć z wiatrakami i iść na przekór wszystkim. Bywa, że nawet dobre pomysły muszą swoje odczekać. Aby osiągnąć sukces trzeba wyznaczyć sobie kilka celów, wśród których powinny być też te łatwe i szybkie do osiągnięcia. Trochę jak w szkole podczas egzaminów, najpierw robisz to, co umiesz, a później zastanawiasz się nad resztą. Inaczej ryzykujesz, że skoncentrujesz się na sprawach trudnych i bez gwarancji sukcesu, a na te prostsze zabraknie ci czasu.
Dodałabym jeszcze, że sukces jest wypadkową ilości włożonej pracy, szczęścia (lub raczej bycia w odpowiednim czasie na odpowiednim miejscu) oraz wiary, że warto spróbować. Wielu moich znajomych odniosło sukcesy zawodowe, bo oprócz włożonej pracy i dobrej opinii, były “pod ręką” i nie bały się aplikować na wyższe stanowiska. Awanse w korporacjach nie zawsze odbywają się z polecenia szefa, często samemu trzeba się zorientować, co się dzieje w firmie i przekonać szefostwo, że jest się właściwą osobą na dane stanowisko.
Rozmawiały: Agata Bromberek i Agnieszka Rivollet
Swietny wywiad dziewczyny!
[…] Dlaczego uzależniamy poczucie własnej wartości od naszej kariery zawodowej? Ostatnio zadaję sobie to pytanie regularnie, bo sama niejednokrotnie daję się złapać w tę pułapkę. Pułapkę narracji sukcesu. […]