Felietonystrata psa

Zwierzęta towarzyszyły mi prawie przez całe życie. Jeszcze w Polsce miałam kotkę Kasię i psa Balbinkę. Wiem, że są osoby, które by mnie za takie stwierdzenie skrytykowały, ale według mnie emocjonalna więź, która utworzyła się między mną a moimi zwierzakami, niewiele różni się od tej łączącej członków rodziny. Dlatego zbudowana przez lata relacja sprawiła, że było mi bardzo trudno pogodzić się z faktem, że to już koniec. Jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przyjdzie mi się pożegnać z moim pupilami. Wydawało mi się, że będą trwać wiecznie. 

Kasi zrobił się ogromny guz na piersi i z bólu nie mogła już chodzić.

Moja mama pojechała z nią do weterynarza, by dać jej zastrzyk. To był pierwszy raz, gdy odczułam stratę. Następna była Balbinka, ze starości wyłysiała i strasznie ją wygięło. Miała już swój wiek i nie dawała rady chodzić. Wtedy moja mama poprosiła mnie, bym zabrała ją do weterynarza. Weterynarz oczywiście powiedział mi, że da jej zastrzyk, ale będę musiała ją zabrać z powrotem martwą do domu. Nie byłam w stanie tego zrobić, nakrzyczałam na weterynarza i wyszłam stamtąd we łzach. 

Wtedy myślałam, że to było najgorsze, co przeżyłam. Zmieniłam jednak zdanie, gdy w moim życiu pojawił się mój własny pies. 

Zaraz po przyjeździe do Irlandii zapragnęłam mieć swojego psa i zdecydowałam, że będzie to Yorkshire terrier.

Tuptusia wybrałam, jak miał zaledwie parę miesięcy, tak więc był ze mną całe swoje życie. Był maleńki, na początku cały czarny z brązowymi łapkami i uszkami. W domu wciąż było słychać jego tuptanie, stąd jego imię – Tuptuś. Uwielbiał zabawy, spacery i jazdę w koszyku na rowerze.

Po paru latach okazało się, że Tuptuś ma genetyczną wadę wzroku i zaczął ślepnąć, a ja zaczęłam nosić go w plecaku. Podróżował w ten sposób ze mną po Irlandii, pokonywał szlaki i „wspinał” się na góry. Nie miałam serca zostawiać go samego w domu, a on uwielbiał być blisko mnie, przez co nasza więź była jeszcze silniejsza. 

Gdy Tuptuś miał trzynaście lat, poważnie zachorował.

Byłam z nim kilka razy u weterynarza, ale niestety leki zamiast poprawić jego stan zdrowia, znacznie go pogorszyły. Po złej diagnozie okazało się, że miał bakterię w sercu, które bardzo spuchło, przesuwając płuca i drogi oddechowe i powodując kaszel. Od leków dostał wysokiej gorączki i zrobiła mu się przepuklina. Pamiętam, jak ledwo trzymał się na swoich małych łapkach, a każdy krok był dla niego ogromnym wysiłkiem. 

Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że „to” się może stać, próbowałam mu pomóc, jak tylko mogłam. Zmieniłam weterynarza, który dał mi nieznacznie do zrozumienia, że nie można operować serca, gdy zwierzak ma przepuklinę i nie można operować przepukliny, gdy istnieje poważny problem z sercem. Oznaczało to, że cokolwiek zrobię Tuptuś i tak by tego nie przeżył. 

Miłość

Moja mama powiedziała mi wtedy, że czasem kochamy kogoś tak mocno, że staramy się go trzymać przy sobie jak najdłużej. Jednocześnie, jeśli kochamy kogoś tak mocno, to nie chcemy by cierpiał i musimy pozwolić mu odejść. Na tym polega miłość. Wtedy wróciłam z Tuptusiem do domu i podjęłam „tę” decyzję. 

Kolejny dzień spędziłam, rozpieszczając Tuptusia. Kupiłam dla niego stek i najlepsze smakołyki. Zabrałam go na plażę i do jego ulubionego lasu, potem do jego przyjaciół, by mogli się z nim pożegnać. W nocy pozwoliłam mu spać w moim łóżku.

TEGO dnia przed wizytą u weterynarza zabrałam Tuptusia jeszcze do mojej rodziny, by każdy, kogo on uwielbiał, mógł się z nim pożegnać. 

Czy ja wtedy byłam gotowa na to pożegnanie?

Chyba nie, chyba nigdy nie jest się gotowym na podjęcie takiej decyzji. Nie ma dobrego momentu na śmierć, nie ma dobrej decyzji, kiedy do wyboru mamy ratowanie życia czy ulgę w cierpieniu.

W samochodzie trzymałam go blisko siebie, zawiniętego w kocyk. Ogarniał  mnie strach i panika i choć łzy napływały mi do oczu, próbowałam nie płakać, by nie czuł, jak bardzo jest mi smutno, ale on i tak swoje wiedział.

Weterynarz, krok po kroku wyjaśnił mi cały proces eutanazji. Powiedział, że zastrzyk spowoduje, że Tuptuś najpierw głęboko zaśnie, odejdzie we śnie i nie będzie cierpieć.

Do dziś pamiętam, jak trzymałam w dłoni jego pyszczek, mówiłam do niego cały czas i przytulałam, gdy dostał zastrzyk.

Poczułam jego ostatni oddech, nawet zachrapał i po chwili zasnął już na zawsze. Wtedy dopiero coś we mnie pękło, wtedy dopiero doszło do mnie, że to już koniec, nie ma odwrotu i Tuptuś już nie wróci ze mną do domu. 

Weterynarz zostawił nas samych, dał nam ostatni czas na pożegnanie. Potem ustaliliśmy, co zrobić. Wiem, że w Irlandii znajdują się cmentarze dla zwierząt, niestety daleko ode mnie, a ja chciałam mieć go przy sobie. Ponieważ nie posiadam własnego ogrodu a zakopanie psa gdziekolwiek jest zabronione, to zdecydowałam o kremacji Tuptusia. Weterynarz pokazał mi urny do wyboru. 

Nigdy nie miałam dla Tuptusia ubezpieczenia, dlatego sama pokryłam koszty kremacji, które w Irlandii wahają się od 200 do 300 euro, w zależności od urny. 

Najgorsza była cisza po powrocie w domu.

Nikt nie witał się już ze mną w drzwiach, nie przytulał się na kanapie, nie było też powodu, by iść na spacer.

Choć wszędzie były rzeczy Tuptusia i wszystko mi go przypominało, to jednak strasznie mi go brakowało. Pustka i uczucie, które powstały po jego odejściu, były dla mnie tak bolesne, jak po utracie przyjaciela. Brak mi słów, by opisać ten stan. Jedynym lekarstwem na smutek po utracie mojego psiego przyjaciela było przelanie tej miłości na kolejnego psa i tak właśnie w moim życiu pojawiła się Bella.

Jolanta Wicińska, Irlandia

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze