Felietony

Said, czyli “szczęśliwy”. Lat 24 z hakiem. Nie do końca wie, ile dokładnie wiosen sobie liczy. Zaciąga się nerwowo ostatnim wyłuskanym z paczki papierosem. Kwaśny zapach marquizów – najtańszych dostępnych na rynku, rozchodzi się powoli wraz z niebieskawym obłokiem w rześkim, marrakeszańskim powietrzu.

– Ale jak ty to robisz? – wytłumacz mi. Jak sypiasz codziennie z kobietą, która mogłaby być twoją babcią?

Wątły uśmiech na sekundę rozjaśnia jego pokrytą siateczką piegów śniadą twarz.

– Wiesz jak to jest… piję, piję i piję, aż w końcu widzę ją jako piękny kwiat.

Maroko jest młodym krajem. Mimo że niepodległość odzyskało w 1956 roku, wielu Marokańczyków, zwłaszcza tych wykształconych, zaangażowanych politycznie, liczy prawdziwe narodziny państwa od 1999, gdy na tronie zasiadł obecny król Mohammed VI. 

Fatima, studentka anglistyki na uniwersytecie w Agadirze, lecz pochodząca z maleńkiej, położonej na południu miejscowości Tagounite, podkreśla, że wcześniejszy władca, Hassan II, nie kochał Maroka, a jedynie swój pałac i chciał stworzyć dookoła siebie społeczeństwo uległe, wyzbyte pędu do rozwoju. 

– Mohammed VI jest zupełnie inny. Wykształcony przez stare elity Unii Europejskiej, liczy zyski i straty, a nie przejrzałe ideały moralne. No i jest przystojny! – wybucha perlistym śmiechem.

Nowoczesność spadła muzułmańskiemu Maroku obuchem na głowę, prosto z nieba. Tradycyjne, islamskie społeczeństwo zachłysnęło się powiewem Zachodu i do dziś nie do końca potrafi zrozumieć, jak powinno oddychać w tym gęstym od różnorodności powietrzu.

Na ulicach produkty “made in China” zastępują starodawne rzemiosło, telewizja i internet wprowadzają pojęcie erotyki w przestrzeń publiczną, a nowa polityka rozwojowa Królestwa wpuszcza za wrota Kraju Zachodzącego Słońca setki tysięcy przybyszów – oszołomionych orientalną egzotyką T-U-R-Y-S-T-Ó-W. Ci z kolei narzekają, porównują, nie doceniają, lecz 99% z nich powraca, bo nostalgia za Marokiem, gdy już się go raz zakosztowało, powraca jak sen, w którym brak tych niezrównanych afrykańskich kolorów, dźwięków, uśmiechów. 

Patrząc od strony Rabatu, stolicy królestwa szeryfowego, gdzieś za linią Atlasu Średniego, na równinie Haouz leży Marrakesz – liczące sobie prawie tysiąc lat, nazwane przez francuskich kolonizatorów “czerwonym”, miasto. Ulice czyste, sprzątane, ilość zamieszkujących dusz wkrótce przekroczy milion, a władze z satysfakcją i uznaniem poczciwie kiwają głowami nad swym dziełem. Udało im się bowiem, po pięćdziesięciu latach potężnych nakładów finansowych, okiełznać w Marrakeszu afrykański chaos i arabską beztroskę. 

Kontrolowana egzotyka, zaledwie trzy godziny lotu z Paryża. 

Miasto, które sprawia, że dusza rośnie, jak reklamują kolorowe plakaty przenoszące w klimat Baśni 1001 Nocy. Jest to najprawdopodobniej jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie w eleganckiej metropolii, w drodze do pracy można spotkać zaklinacza węży, wyrywacza zębów, francuskiego milionera, senegalską znachorkę i marokańską prostytutkę. Gdzie wózki zaprzęgnięte w osły parkują koło porsche. 

Na południe, tuż za Marrakeszem, wzgórki przechodzą w granie – majestatyczny Atlas Wysoki. Drogę przez przełęcz Tizi-n-Tichka wybudowali jeszcze w latach 20. Francuzi.

“Wybudowali” to trochę za dużo powiedziane. Podwinęli wąsik, wytyczyli trasę, sporządzili plany, a następnie wyszukali chętnych do pracy górali, aby dziesiątkami umierali na wietrznych przełęczach, budując jedną z najbardziej spektakularnych dróg świata. Standardowo osobówką pokonuje się te 200 km dzielące Marrakesz od Ouarzazate w cztery do pięciu godzin. Czas ten spędza się w krainie ciemnoskórych, acz zielonookich Berberów, przycupniętych na skałach chatek z gliny, orzechowców i jabłoni oraz wypacykowanych kolorami tęczy i cytatami z Koranu sfatygowanych ciężarówek. 

Parę lat temu Chińczycy zaproponowali Mohammedowi VI, iż na swój koszt wybudują pod Tichką tunel łączący centrum kraju z południem. Gest szczodry, w zamian “jedynie” za koncesję na wydobycie wszelakich dóbr, które ekipy budowlańców znajdą w starych, kolorowych górach. Mądry Król odmówił.

Ouarzazate nazywane jest “wrotami pustyni” wyłącznie w wymyślonym na potrzeby turystów żargonie, bo do Sahary to jest stąd jeszcze spory kawałek.

Miasto dziwne, zimne, gdzie słońce jest gorące, jak mówią mieszkańcy, odrobinę zakłamane i obłudne. Gdzie nikt nie czuje się jak u siebie, wszyscy są przejezdnymi, tak jak było od wieków gdy karawany przemierzały piaski pustyni, a w Ouarzazate znajdowały jedynie chwilowe wytchnienie. Stare, zniszczone kazby piętrzą się z niepokojem obok pustakowych apartamentowców. O poranku młodzi chłopcy wybierają się nad rzekę wybierać żwir albo na dworzec autobusowy wyczekiwać potencjalnych klientów, stąd bowiem wyruszają wycieczki na Saharę. 

To tutaj także ludzie pustyni i pyłu po raz pierwszy zetknęli się z “wyzwoloną” europejską kobietą, którą powieźli do swych rodzinnych miejscowości lokalni przewodnicy, “aby siała ziarno zgorszenia”, jak podkreśla ironicznie Fatima. Do miejscowości jak maleńki M’Hamid – hipnotycznej mieszanki zwiewnych, kobiecych melhafów i spalin z silników japońskich terenówek.

W 2011 roku do Maroka przybyło prawie 13 milionów podróżnych, a przychody z turystyki sięgnęły 10% całego PKB.

Statystycznie połowa przyjezdnych była kobietami. Ile spośród tych paru milionów było kobietami samotnymi, porzuconymi, rozwiedzionymi, wdowami poszukującymi miłości – ciężko ocenić. To one bowiem zasilają szeregi europejskich sponsorek dla młodych, “ambitnych” Marokańczyków.

Gdzie się poznają? W Marrakeszu, Ouarzazate czy M’Hamidzie. W jaki sposób? Scenariusze są różne, lecz większość tego typu romansów zaczyna się na wycieczkach. Kilkudniowy wypad na pustynię, przystojny kierowca czy przewodnik, cisza, spokój, owiana tajemnicą atmosfera i poczucie, że to co się tutaj wydarzy, nigdy nie zostanie przez nikogo odkryte.

Przelotny romans jednak szybko przeradza się w znacznie trwalszy układ. Miłość, a może raczej atencja za finansowe wsparcie na rozwój biznesu, ukończenie studiów. Warianty są przeróżne.

Sponsorka Saida to rozwiedziona Belgijka. Po kilku latach związku na odległość, przeniosła się na stałe do Marrakeszu, gdzie kupiła willę, zapisaną już teraz na młodego kochanka. W sylwestra tego roku jej partner opowiadał mi o szczegółach wspólnego życia. Warunek był jeden: żadnych innych dziewcząt ani znajomych. Nie chce poznać jego przyjaciół, ani mieć świadomości, że nie jest jedyna. Od czasu do czasu jeżdżą do M’Hamidu, skąd Said pochodzi, aby spędzić kilka dni z jego rodzicami. Ona nie wychodzi z domu w ogóle. Ślubu nie mają. 

Dwa lata temu Hanen, dziewczyna Saida, o której wiedzą wszyscy z wyjątkiem jego sponsorki, zaszła w ciążę. 

– Na szczęście dla wszystkich poroniła – mówi ze łzawym błyskiem w oczach. Poranki spędzają razem, gdyż Said przestał praktycznie pracować, odkąd się poznali, po południu wyskakuje na kawę ze znajomymi, aby na wieczór wrócić na kolację. 

– Mówię ci jakie ona straszne rzeczy przygotowuje! Kraby, langusty jakieś inne stwory z czułkami i szczypcami! Wiem, że się stara, ale jak ja mam to jeść?!

Po wspólnie spędzonym wieczorze Said jest w końcu wolny, może pójść na imprezę, aby doprowadzić się do stanu, który umożliwi mu wypełnienie kolejnych obowiązków “partnerskich”. Gdy pytam, jaka ona jest, że może ciekawa, sympatyczna, bez namysłu odpowiada, że “stara”. 

Catherine, trenerka rozwoju personalnego z Francji. Drugi rozwód na karku, odziedziczony po śmierci ojca spadek na koncie bankowym. Z Mohammedem są razem pięć lat. On już nie jest taki młody. W M’Hamidzie ma byłą żonę i kilkuletnie dziecko.

Dlaczego nie żyje ze swoją pierwszą rodziną? Małżeństwo nie było do końca przemyślane, obydwoje byli bardzo młodzi, już po paru miesiącach przestali się dogadywać.

Młody Bahdu, jak nazywają go przyjaciele, przez lata pracował na rachunek innych jako kierowca turystów. Aż poznał Catherine, która w zamian za kilka tygodni w roku poświęconych tylko jej, wykreowała go swymi pieniędzmi na jednego z najlepiej prosperujących biznesmenów w regionie. A fakt, że gdy bogata kochanka wzdycha i tęskni w swym kraju, Mohammed pije, imprezuje i zalicza coraz to nowe dziewczyny, nie jest dla Catherine najwyraźniej istotny.

Układ jest jasny, jego ramy zostały wytyczone, a każda ze stron zdaje sobie sprawę, że gdyby wdarł się w nie sentymentalizm, idealna równowaga mogłaby zostać zachwiana. Dlatego Catherine nie jest zazdrosna, a Bahdu w ogólnym przekonaniu jej nie zdradza. 

W nadal mocno patriarchalnym społeczeństwie wyłącznie kobieta może uwłaczać swej czci poprzez nieodpowiednie, zbyt okazjonalne czy utrzymywane za pieniądze relacje seksualne.

Skoro nawet feminizująca się Europa ma problem z tym, że postępujących podobnie mężczyzn i kobiety określa się całkowicie odmiennie wartościującymi słowami, czego można spodziewać się po raczkującym jeszcze w Maroku równouprawnieniu?

Tu nadal mężczyzna pozostaje casanovą, don juanem, podrywaczem, a kobieta dziwką, w najlepszym wypadku, puszczalską. Stąd “biznesowe” związki młodych Marokańczyków z kobietami z Europy są znacznie łatwiej akceptowalne, niż gdyby dopuszczały się ich dziewczęta. 

Zawsze dziwiło mnie, skąd bierze się przekonanie, że dwudziestoparoletni chłopaczek seks za pieniądze uprawiać może, a jego siostra za żadne skarby?

Wbrew pozorom w Maroku nie chodzi tylko o cnotę, o starodawną ideę dziewictwa. Hussein, lat 29, stwierdza krótko: “facet w ciążę nie zajdzie”. I o to właśnie chodzi. O dzieci. Bo je się w Maroku najbardziej kocha. Bo one powinny być w życiu wielbione, bo powinny mieć prawdziwych rodziców, tworzących rodzinę, a nie biznesowy układ. 

– Poza tym stara też dziecka nie urodzi – dorzuca, próbując ukryć, iż jednak go ta kwestia gdzieś w głębi porusza. 

Rodziny przymykają oko, mówią “chłopak sobie w życiu radzi, takie czasy…”, a matki w zaciszu domowego ogniska pobożnie wznoszą modlitwy o to, aby syn zadbał w przyszłości o wnuki, których starsza sponsorka mu przecież nie zapewni. 

Dlatego też sponsoring ułatwia w pewnym sensie umierająca już w Maroku śmiercią naturalną poligamia. Legalne wielożeństwo jest dopuszczalne jedynie w wypadku zgody wcześniejszych żon na kolejną małżonkę.

Jest także bardzo kosztowne, więc coraz mniej osób może sobie na nie pozwolić. Sprawa się jednak komplikuje, bo większość sądów do tej pory nie wie, które prawo ma w Maroku większą siłę: koraniczne czy cywilne. Urzędy i komisariaty policji są w związku z tym zalewane dziwnymi sprawami małżeńskimi, rozwodowymi, a w marokańskich “Rozmowach w toku” usłyszeć można o rodzinnych koneksjach, od których krew w żyłach zaczyna wolniej krążyć.

Dla sponsoringu jest to jednak sytuacja komfortowa. Młody mężczyzna mógłby bowiem zrezygnować po pewnym czasie z wątpliwej jakości partnerstwa, aby założyć rodzinę, mieć dzieci. Tu jednak problem dla bogatej kochanki rozwiązuje właśnie poligamia.

Znam taką historię. Smutna i w sumie nie bardzo wiadomo, kogo należy w tym całym szaleństwie potępiać. 

Chadija, zdrobniale nazywana Chadżu, jest trzecią żoną Mohammeda. To ona jest tą wybraną “z miłości”. W młodości rodzice, nikt już nie pamięta którzy, nie zgodzili się na ich zaślubiny, lecz dziewczyna postanowiła, że jeżeli nie ten, to żaden.

Czekała. Czekała, aż jej wybranek ożeni się najpierw z liczącą sobie sześćdziesiąt wiosen Francuzką, która zainwestowała w jego firmę, a parę lat później z niepiśmienną Berberką z okolicznej wioski, która miała mu zapewnić potomstwo.

Nieszczęsna dziewczyna okazała się jednak bezpłodna, aczkowiek swoją tragedią otworzyła Chadżu drzwi do domu Mohammeda. Tak w każdym razie myślała już prawie trzydziestoletnia kobieta, gdy zostawała jego trzecią żoną. Małżonką została, lecz tylko w obrządku religijnym, bowiem żona – sponsorka nie chce się zgodzić na kolejną utrzymankę.

Dziewięć miesięcy po ślubie urodził się Icham, dwa lata później jego siostra Fatim Zara – żadne nie ma nazwiska, aktu urodzenia, ani pełnej rodziny. Ich mama mieszka bowiem ze swymi niedołężnymi już rodzicami, a nie z mężem, modląc się, aby europejskie serce zmiękło i dało jej dzieciom prawdziwy dom.

Dagmara Ikiert

FB: www.facebook.com/p/Autentyczna-Tanzania

4.5 6 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Kate
Kate
1 rok temu

O masakra jakas na takie artykuly z czapy wziete

Andrzej
Andrzej
1 rok temu

Świetny tekst. Brawo Dagmara.

Eva
Eva
1 rok temu

Temat potraktowany bardzo, bardzo płytko. Mam wrażenie, że to raczej rozrachunek z jakimiś osobistymi, negatywnymi doświadczeniami, a nie analiza zjawiska.