FelietonySpain
Co widzisz, kiedy myślisz “Hiszpania”?

Czekaj, ja ci powiem: palmy, ciepłe morze, wachlarz, białe domy, czerwono-czarną falbaniastą suknię i talerz paelli. Słońce i gorąca plaża! A jeśli powiem ci, że w mojej Hiszpanii zamiast palm rosną nasze poczciwe topole, do oceanu wchodzę zwykle w neoprenowej piance a deszcz pada średnio co trzeci dzień?

Stereotypy na temat realiów Półwyspu Iberyjskiego mają się doskonale. Do tego stopnia, że moi znajomi często zapominają, że widzieli mnie na zdjęciach w zimowej czapie, czy brodzącą po kostki w śniegu. Co roku, w okolicach świąt Bożego Narodzenia, z czyichś ust pada rozmarzone “a u ciebie to  pewnie cieeeeepło”.

Niedawno scrollując przy śniadaniu Instagram, przeczytałam w jednym z komentarzy, że w Hiszpanii to właściwie po imprezie można się przespać w samochodzie. W tym samym czasie na parkingu pod blokiem mój sąsiad skrobał szyby swojego auta.

O tym, że “hiszpańskie mieszkania nie mają ogrzewania” słyszał już chyba każdy. Moje wylegujące się na kaloryferach koty niekoniecznie zgodziłyby się z tym stwierdzeniem. Nie zgadza się z nim również Krajowy Instytut Statystyki, który twierdzi, że w miastach takich jak Pampeluna, Burgos, Vitoria czy Soria odsetek mieszkań bez ogrzewania nie przekracza 1%. 

Witamy na północy… 

Zabierzesz nas na pokaz flamenco? Yyyyy…. jak nie przyjedziecie akurat w czasie jakiegoś festiwalu, to może być ciężko. Flamenco tańczy się dokładnie na drugim końcu kraju. Ale za to wyskoczymy na stare miasto, gdzie przy muzyce flecików i dud można potańczyć tradycyjne baskijskie tańce.

No dobrze, chodźmy, zasmakujemy hiszpańskiego nocnego życia. Wyobrażasz sobie pewnie gwarne piwne ogródki, pełne ludzi do późnych godzin nocnych? Błąd, Pampeluna, poza okresem fiest idzie spać około 23. Nawet w lecie. Nawet w weekendy. Witamy na północy.

A może wpadniemy do Ciebie zobaczyć wielkanocne procesje? Masz na myśli procesję, przez “ę”. Jedną, dość skromną. O ile nie odwołają jej z powodu ulewy, bo intensywne wiosenne deszcze to u nas normalka. 

“Spain is different”

– to autentyczny slogan. W latach 50. reklamował on Hiszpanię jako kraj oferujący coś więcej niż tylko słońce, plaże i zniszczone wojną miasta. Plakaty z tym hasłem ukazywały zagranicznemu turyście urywek hiszpańskiej kultury i architektury. Wciąż jednak widzimy na nich głównie wąskie uliczki białych, andaluzyjskich miasteczek, kobiety w strojach do flamenco czy arenę do walki z bykami, a to wszystko na tle nieskażonego ani jedną chmurką, błękitnego nieba. Trudno się dziwić – nikt chyba nie wpadłby na to, by brytyjskich i holenderskich turystów kusić deszczowymi lasami Galicji czy wabić Szwajcara w Pireneje Aragońskie.

Kampania okazała się skuteczna: trwająca do dziś era masowej turystyki zaczęła nabierać wiatru w żagle. Jednego tylko lokalne władze nie przewidziały. Szwedzkie dziewczyny przywiozły do ultrakonserwatywnej Hiszpanii minispódniczki i stroje bikini – te ostatnie oficjalnie zakazane przez reżim Franco. Pecunia jednak non olet, śródziemnomorski Benidorm szybko ogłoszono strefą przyjazną dla odsłoniętych, kobiecych pępków. Ale to już temat na inną opowieść.

“Uśmiechnij się, jesteś w Hiszpanii”

To co właściwie będziemy robić w tej innej Hiszpanii? Zanurzymy się w naturze, w ciszy, w zapachu pól i łąk. Pójdziemy w zielone, spowite z rana gęstą mgłą góry zamieszkane przez stwory z baskijskiej mitologii. Pojedziemy trasą rowerową do ukrytej w Pirenejach starej fabryki broni. A potem na południe, do krainy winnic, winiarni i średniowiecznych zamków. I jeszcze kawałeczek dalej, na pustynię z księżycowym krajobrazem. Chcesz poczuć niesamowitą atmosferę panującą między pielgrzymami na Drodze świętego Jakuba i obejrzeć malutkie romańskie kościoły o osiemsetletniej historii? Proszę bardzo, buen camino. To wszystko w obrębie tej samej, niewielkiej prowincji.

Obejdziemy obronne mury Pampeluny, wypijemy kawę w Cafe Iruńa, gdzie przesiadywał Ernest Hemingway. Pokażę Ci, którędy biegną byki w San Fermin. A potem zjemy ajoarriero, zagryziemy owczym serem i popijemy czerwonym winem. Nie będzie paelli i sangrii, ale możemy iść do lokalnej restauracji ze stekiem z rusztu, gdzie kwaśnego, spienionego cydru dolewać będziesz sobie prosto z olbrzymiej beczki. Zabierz ze sobą sweter, przyda się na chłodne wieczory.

A jeśli chcesz wielkiej fiesty to zapraszam w lipcu.

Ulice pełne pijanych w sztok ludzi to wprawdzie nie moja bajka, ale bardzo lubię usiąść rankiem nieco z dala od tego zgiełku, wypić kawę i popatrzeć, jak ubrani na biało mieszkańcy miasta idą do pracy. Bo w Sanfermines wszyscy w Pampelunie ubierają się na biało a na szyi zawiązują czerwoną chustę, nawet jeśli spędzą dzień za biurkiem w Urzędzie Skarbowym. Aha, zabierz ze sobą sweter, może się przydać na chłodne wieczory. Tak, w lipcu też.

Może być? Jak mówił już w XXI wieku inny slogan reklamowy: “Smile, you are in Spain” – może nie jest tak, jak sobie wyobrażałaś, ale to wciąż Hiszpania. Nie znam nikogo, kogo nie urzekłaby zielona północ, a w Nawarze nie sposób się nie zakochać – spytaj Hemingwaya.

Agnieszka Krupa

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze