Felietonyślub po holendersku

Wychowując się w Polsce (jak i pewnie w każdym miejscu na świecie), mamy pewną wizję własnego ślubu i wesela. Ponoć każda dziewczyna od dzieciństwa wyobraża sobie ten dzień. Wpasowuję się w schemat, bo na różnych etapach mojego życia faktycznie sobie ten dzień czasem wizualizowałam. Były już marzenia o ślubie na plaży, w stylu morskim, później w leśnym zaciszu, w kanonie rustykalnym itd. Teraz ślub mi nie w głowie, ale wiem z pewnością, że jeśli się na ten krok zdecyduję, to chciałabym, żeby ten dzień był bardziej „holenderski” niż „polski”. Przynajmniej w kwestiach kluczowych, bo oczywiście jedzenie holenderskie nie wchodzi w grę, polskie, a właściwie pewnie prawie każde inne, będzie po stokroć lepsze.

Co oczarowało mnie w niderlandzkich ślubach i weselach?

Przede wszystkim ich prostota, wolność, brak narzuconych wymogów, a także tutejszy kościół. Nie jestem osobą wierzącą i nie do końca mi po drodze z kościołem katolickim, ale szanuję wszystkie religie i reprezentujące je instytucje. Natomiast muszę przyznać, że sakrament ślubu w tutejszym kościele ewangelickim wywarł na mnie ogromne wrażenie. Już sama forma jest bardziej „ludzka” i skupiona na przyszłych małżonkach i ich gościach. Ksiądz nie jest wcale najważniejszy, a jedynie spełnia swoją rolę opiekuna państwa młodych i innych osób uczestniczących w ceremonii.

Na ślubach, które było mi dane zobaczyć, panna młoda i pan młody siedzieli przodem lub bokiem do reszty uczestników, a ksiądz stał tak, aby każdy mógł widzieć emocje i radość malujące się na obliczach nowożeńców. Taka mała rzecz, a zmienia diametralnie atmosferę całego przedsięwzięcia! Osobiście byłam bardzo wzruszona, widząc uśmiechy i łzy na twarzach bliskich mi osób, mówiących sobie sakramentalne „tak”.

Kazania na holenderskich ślubach również okazały się być piękne. Nijak się miały do konserwatywnych, narzucających i pouczających słów księży, jakie słyszałam wielokrotnie w Polsce (choć oczywiście nie zawsze). Nie słychać tutaj nacisków na posiadanie dzieci czy tradycyjny podział ról (kobieta w domu, mężczyzna w pracy). Przecież nie o to chodzi w miłości i nie to musi być sednem zawierania małżeństwa dla danej pary.  

Holenderskie wesela

są z kolei zdecydowanie skromniejsze od tych z polskiego podwórka, ale też bardziej na luzie. Rzadko obowiązuje gości jakikolwiek dress code, chociaż wszystko oczywiście zależy od organizatorów i wizji młodej pary. W krainie wiatraków większość wesel (jak i pogrzebów) jest organizowana przez specjalnie w tym celu wynajętą osobę. Może być to również ktoś z rodziny lub sami nowożeńcy – wedle uznania, wszystko jest dozwolone.

Jest to swego rodzaju paradoks. Z jednej strony panuje prostota i luz-blues, a z drugiej wszystko jest zaplanowane od A do Z. Goście z reguły otrzymują dokładną instrukcję dojazdu i rozpiskę przyjęcia krok po kroku. Inaczej pewnie by się zgubili… Od mapki dojazdu do kościoła i domu weselnego czy restauracji, po teksty pieśni lub też przemówienia rodziców pana młodego.

Przyjęcia ślubne, których doświadczyłam w kraju tulipanów, były zorganizowane przez osoby religijne. Holendrzy są krajem świeckim i wiara nie jest tutaj taką oczywistością. Imprezy, na których się bawiłam zawierały w sobie jednak elementy religijne, na przykład goście modlili się z młodym małżeństwem. Ale tak naprawdę nic podczas zabawy weselnej nie jest w Holandii zasadą. Są wesela z muzyką i tańcem, ale są też takie zupełnie ciche. Czasami to goście występują i zabawiają pozostałych uczestników, dedykują jakiś utwór zakochanej parze.

Nie ma oczepin ani, ku mej uciesze, nie odbywają się raczej żadne przaśne lub dwuznaczne zabawy. Nie uświadczymy tu skakania na balonie, ujeżdżania czegokolwiek ani żadnych rozrywek z podtekstem seksualnym. Uff! Poza tym alkohol nie leje się hektolitrami. Ktoś może by powiedział, że holenderskie wesela są nudne. Jak dla mnie są one po prostu wyważone i skoncentrowane na potrzebach nowożeńców, a tak według mnie być powinno.

Skoro nie ma wodzireja, wódeczki, niekoniecznie są tańce i swawole, to także cała otoczka jest spokojniejsza.

Pompy i przepychu brak, co przekłada się na stroje uczestników imprezy. Panowie często przychodzą w spodniach od garnituru, t-shircie i trampkach. Panie poza sukienkami, przychodzą również w spodniach – niekoniecznie na galowo, często są to kreacje całkowicie nieformalne. Bynajmniej nikt nie czuje się z tego powodu urażony, a w towarzystwie nie nastaje konsternacja.

Jedzenie też niekoniecznie jest wykwintne, ale chyba nie zaskoczę nikogo, jeśli powiem, że tutaj znowu wszystko zależy od organizatorów i widzimisię młodej pary. Bywają dania restauracyjne, ale też może być grill i muffinki pieczone przez znajomych i rodzinę. Tradycje i wyobrażenia innych nie są najważniejszym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji, a raczej oszczędność, indywidualny gust państwa młodych i wrodzony holenderski pragmatyzm.  

Holendrzy są mistrzami organizacji w życiu codziennym i niejednokrotnie spędza mi to sen z powiek. Muszę jednak przyznać, że ich sposób planowania i celebrowania wesela bardzo mi odpowiada, stąd też moja wizja ewentualnego ślubu, którą miałam w czasach nastoletnich, przeszła olbrzymią metamorfozę. I pewnie niejednokrotnie jeszcze się zmieni.

Magdalena Kubiak

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] momencie przedślubnego zamieszania (choć i to zdarza się coraz częściej) bądź nie wezmą tego ślubu (a jest to ślub udzielany przez muzułmańskiego duchownego), aby chwilę potem, kiedy czujność […]

trackback

[…] przedślubnego zamieszania (choć i to zdarza się coraz częściej) bądź nie wezmą tego ślubu (a jest to ślub udzielany przez muzułmańskiego duchownego), aby chwilę potem, kiedy […]

trackback

[…] obiad dla najbliższej rodziny i przyjaciół. Okazało się jednak, że o ile nasz nowojorski ślub był niezwykle prosty do zorganizowania (podejrzewam, że w Polsce wzięcie ślubu kościelnego z […]