Jestem sentymentalna. Kolekcjonuję rzeczy. Pamiętam ważne miejsca, sytuacje i osoby poprzez przedmioty z nimi związane, które zachowałam.
Lata dziewięćdziesiąte, byłam w trzeciej klasie podstawówki. Wkrótce miałam się przeprowadzić i zmienić szkołę. Wzorowa uczennica potrzebuje swojego piórnika, zeszytów, podręczników, fartuszka (nosiłam taki z marynarskim kołnierzem) i butów na zmianę. Co mnie podkusiło, żeby akurat tego dnia zabrać do szkoły coś nadprogramowego, nie związanego z nauką? Mój skarb – kauczukową kulkę, tzw. kangurka, przezroczystą z zatopionym w środku żółtym dinozaurem (pterodaktylem) i brokatowym konfetti. Chłopcy z mojej klasy zapytali, czy pożyczę, pograliby na przerwie. Chyba jednego z nich lubiłam jakoś bardziej, więc zgodziłam się, bo oznaczało to dodatkowe punkty dla mnie w rankingu “fajnych kumpel”. Zabawa nie potrwała długo, bo moi koledzy tak dokazywali, że jedna z dyżurujących na korytarzu nauczycielek skonfiskowała zabawkę. Choć ja nie brałam udziału w grze, na nic zdały się tłumaczenia, że to moja własność i wiele dla mnie znaczy. Dlaczego wypuściłam ją z moich rąk?
Nigdy nie odzyskałam mojego skarbu. Długo siedział mi w głowie, po rozpoczęciu nowego roku szkolnego nawet napisałam list do kolegi ze starej klasy z prośbą o pomoc w odzyskaniu mojej piłeczki. Jak się domyślacie… bez skutku. Do dziś jestem w stanie wyobrazić ją sobie ze wszystkimi szczegółami – to jest ta pamiątka po mojej babci, którą straciłam. Nawet teraz, jako dorosła osoba, gdybym spotkała tego – obecnie już – mężczyznę po trzydziestce, na jego widok stanąłby mi przed oczami mój utracony skarb.
Wiele przedmiotów, niezależnie od ich faktycznej wartości, bo dla mnie liczy się najbardziej ta sentymentalna, nazywam skarbami.
Czasem dopadają mnie myśli, paraliżuje panika, gdy np. uderzę o coś oczkiem mojego pierścionka zaręczynowego. Obawiam się, że się rozpryśnie. Nie sądzę, aby można było przypadkowo rozbić szmaragd, niemniej, miewam koszmary o tym, że nagle spoglądam na mój pierścionek i brakuje tam kamienia.
Jeszcze jakiś czas temu w pracowniczej kuchni trzymałam do mojego użytku zaparzacz do herbaty (taki kula-sitko-szczypce), pamiątkę z mojego rodzinnego domu. Gdy nie mogłam go raz znaleźć, po doprowadzaniu przez sprzątaczkę kuchni do porządku, prawie się poryczałam na miejscu. Serce podeszło mi do gardła, strach, żal, wyrzut kortyzolu. Dobrze, że przyszedł mi ktoś z pomocą, bo histerycznie przetrząsając zawartość kuchni, nawet nie rejestrowałam, na co patrzę. A zaparzacz tam na szczęście był. Zabrałam go do domu.
Dom to bezpieczne miejsce do przechowania memorabiliów.
Rozglądam się. Półki uginają się pod ciężarem książek, jeszcze nie wszystkie przeczytałam. Układam je w dodające otuchy stosy – to mój synonim dobrobytu. Mam jeszcze czas, żeby je przeczytać. Wiele razy żartowałam, że nigdzie nie ruszyłabym się bez mojej biblioteki – taka anegdotka, w razie przeprowadzki zajęłaby osobną ciężarówkę.
A co, gdyby trzeba było uciekać? – wkrada się myśl, gdy tak stoję ze szczoteczką do zębów w ustach i pozwalam dryfować umysłowi, który nakarmiłam już dzisiejszą porcją informacji.
Na pewno zabrałabym „Córkę czarownic” Doroty Terakowskiej. Ta książka jest dla mnie niezwykle ważna i cenna, nigdy nikomu nie pożyczam mojego egzemplarza. Fantastyka, baśń. Gdy byłam młodsza, czytywałam tę historię dla pięknej przygody i magii. Z czasem odkryłam też w niej treści takie jak: mądrość i moc pokoleniowa kobiet, więzi matek – tych z krwi i nie, i córek oraz wpływ kobiet na pisanie kart historii i kształtowanie biegu wydarzeń. Czy wiecie, że 20% armii Ukrainy stanowią kobiety? Co piąta osoba walcząca to żołnierka. W każdym razie – odzyskuję kontrolę nad strumieniem moich myśli – gdybym mogła zabrać tylko jedną książkę, byłaby nią właśnie ta, prezent od mojej babci.
Mój wzrok ślizga się po kolejnych półkach. „Chłopiec, kret, lis i koń” autorstwa Charliego Mackesy’ego. Cudownie wydana i bogata w swojej prostocie, podnosząca na duchu, wzruszająca – taką książkę warto mieć przy sobie. Kret, lis i koń. Cztery koty i pies, moje. Być może w obliczu niebezpieczeństwa to jedyne, co próbowałabym ocalić, a nie jakieś książki. Moja kolekcja czterdziestu siedmiu tomów „Sagi o ludziach lodu” Margit Sandemo na pewno by się nie zmieściła. To ogromny luksus, móc na chwilę wpuścić taką myśl do głowy, a potem ją odegnać, bo jesteśmy bezpieczni.
„Ostatni jednorożec” Petera Beagle’a. Tę książkę też na pewno zabrałabym ze sobą, żeby ożywiała zachowane w pamięci obrazy z mojej ukochanej animowanej bajki. Na wypadek gdyby to miałby być koniec świata (tego jaki znam), to chciałabym, aby przetrwały książki i niewinność.
Mój dom pełen jest jednorożców, kolekcjonerskich przedmiotów, prezentów, bibelotów. Jednego z nich, pluszaka, dostałam od korespondencyjnej koleżanki z Białorusi. Ale teraz coś się stało, zmieniło. Nagle myślę o nim jako „tym jednorożcu z Białorusi”. Owa znajoma próbowała się ze mną skontaktować kilka dni temu. Wiem, że jest bezpieczna, ale targają nią negatywne emocje wywołane decyzjami „tych na górze”. Wstyd. Złość. Bezsilność. Nawet hańba. Wstydzi się, że jest Białorusinką – napisała mi – to nowe dla niej uczucie.
Empatia to nie jest zupa. Nie mogę po prostu wrzucić składników do gara, zagotować, wymieszać i serwować z uśmiechem. Jeszcze nie wiem, co powiedzieć. Jeszcze nie wiem, co o tym myślę, więc nie mówię nic. Jak pokrzepić tę dziewczynę, z którą jeszcze nie tak dawno, choć jakby w innej epoce, rozmawiałam o Harrym Potterze i wysyłałam jej nagrane przeze mnie filmiki z Ekspresem do Hogwartu (Jacobite Steam Train) zostawiającym smugę pary nad słynnym szkockim wiaduktem Glenfinnan?
WIEM, oczywiście, że wiem – musiałabym jej szczerze odpowiedzieć. Wszyscy wiedzą, co się dzieje i już samo to pogarsza sprawę. Czuję, że nie mam siły mierzyć się teraz z taką otwartością i pozwalam sobie na to, bo to ludzka rzecz. Być może milczenie okaże się złotem. A może straty są nieuniknione. Utracić: «zostać pozbawionym kogoś lub czegoś». Stracić: «przestać coś mieć lub zostać bez kogoś». Studium tych dwóch, jakże podobnych, słów (w oparciu o https://sjp.pwn.pl) daje mi do myślenia. Wojna toczy się na progu mojej świadomości.
Co z nas przetrwa? Przed jakimi wyborami staniemy? Czas zaskoczeń zdaje się nie mieć końca.
Od jakiegoś czasu mam w sobie sporo minimalizmu,nie wiem czy jest to związane z przeprowadzkami. Może właśnie pakowanie rzeczy uświadomiło mi,że gromadzę za dużo notesikow i książek,które po prostu kocham. Tylko dokładnie,przecież nie zabiorę ich wszystkich ze sobą jak miałabym wyjąć z domu niespodziewanie,ot tak jak stoję. Dlatego skupiam się bardziej na cennej wartości relacji niż na przedmiotach. Wszystko to marność,ot co. A sentyalizm oj tak czasem mi się włącza,gdy patrzę na przedmioty związane z osobami,które odeszły lub są nadal dla mnie bardzo ważne.
Dziękuję za ten tekst,poruszył czuła nutę mego serca.
Cieszę się, że mogłam Ci dostarczyć wartościowy moment do kawy (lub herbatki) <3
Ale nostalgia, przypomniałaś mi „Córkę Czarownic” Terakowskiej. Uwielbiałam tę ksiażke jako nastolatka. Chyba z pięć razy czytałam.
Chyba z 15 i będzie więcej. Też uwielbiałam tę książkę jako nastolatka, nawet nie przypuszczałam wtedy, że jej treść będzie dojrzewać razem ze mną. Chyba każdy ma taką książkę, która po prostu z nim zostaje.
Też jestem sentymentalna, też mam rzeczy bez których „nie wiem jak bym żyła”. Od dawna, jeszcze od czasów sprzed wojny, zastanawiam się co wywieźć z Tajwanu, co jest dla mnie najważniejsze. Na pewno będą to albumy ze zdjęciami, tymi sprzed czasów aparatów cyfrowych i smartfonów. Książki, książki, mnóstwo książek już zaczęłam wywozić… A ceramika Bolesławca? Też chcę ją mieć przy sobie. A ta bransoletka, która przetrwała II wojnę światową i którą dostałam od babci? A co z rzeczami w Polsce? Przecież tam też mam mnóstwo rzeczy, które są częścią mojego dzieciństwa. Zastanawiam się jednak czy rzeczywiście to wszystko jest ważne… Czytaj więcej »
Jest i nie jest ważne za razem, prawda? Kiedy zamknę oczy, mogę sobie wyobrazić z każdym drobnym szczegółem te wszystkie rzeczy, które straciłam, niektóre w głupi sposób. Ale cenię ten magiczny moment, kiedy mogę obracać w palcach przedmiot i pozwolić myślom dryfować.
[…] tam wracać. Lubię ten constans – niezmienność znajomych elementów. Wiem, że będą gołąbki, które mój tata rozwinie na talerzu z kapusty i że najem się tatara […]