Felietonypsie losy

Uważaj na bezdomne psy – powiedział mi mąż, zanim tu przyjechałam. Nie brzmiało to jak zwykła uwaga. Bardziej jak ostrzeżenie.

Na początku tylko je mijałam.

Ale z czasem zaczęłam dostrzegać je coraz bardziej – nie jako anonimową masę psów wałęsających się po ulicach, ale jako pojedyncze historie. 

Jest na przykład jeden, którego widuję niemal codziennie. Stary, z sierścią tak poskręcaną, że wygląda, jakby miał dredy. Nigdy nie widziałam go w ruchu – zawsze gdzieś leży, zmieniając tylko miejsce. Raz pod sklepem, raz przy parkingu, raz pod drzewem, w wykopanym dole. Jakby jego świat ograniczał się do kilku metrów kwadratowych, które zapełnia snem.

Jest i drugi – chudy, o czujnym spojrzeniu, z jednym uchem sterczącym – jak antenka, drugim oklapniętym – jak u Misia Uszatka. Jednak jego wygląd nie ma w sobie cienia potulności. Typowy przywódca osiedlowej szajki. Tego, dla odmiany, nigdy nie widziałam leżącego – zawsze w ruchu. Jakby patrolował swój rewir, gotowy w każdej chwili do interwencji. Kiedy śpi, wybiera karton albo kawałek betonu, ale nigdy nie wygląda na bezbronnego.

I jest trzeci. Może najmniej charakterystyczny, ale nie mniej ważny. Ma brudną, rudawą sierść i zawsze trzyma się na uboczu, choć nigdy sam. Jakby bał się być w centrum wydarzeń, ale jednocześnie nie chciał zostać w tyle.

Przemykają po mieście jak gang.

Czasem obszczekują przejeżdżające samochody, jakby rzucały im wyzwanie. Niektórym udaje się uskoczyć w ostatniej chwili, innym – nie. Widać to potem na drogach. Takich jak oni są tu setki. Niektóre wydają się niemal dzikie, inne po prostu zmęczone. 

I tak dzień po dniu coraz bardziej zwracałam na nie uwagę. Na psy, które nie miały domów. I w końcu pojawiło się pytanie, które chyba pojawić się musiało: dlaczego? Dlaczego jest ich tu aż tyle? Dlaczego nikt ich nie zabiera? Czy zawsze były bezpańskie, czy ktoś je kiedyś porzucił? A jeśli tak – to dlaczego? I kto się nimi zajmuje, jeśli w ogóle ktoś to robi?

Zaczęłam szukać odpowiedzi.

Po wpisaniu we wiodącą wyszukiwarkę internetową hasła: schronisko dla psów – Kosowo jako pierwsza (choć nie jedyna) wyświetliła się strona ośrodka Prishtina dog shelter. Przeglądałam zdjęcia, czytałam opisy, wertowałam każdą zakładkę, zagłębiając się coraz intensywniej. Ale najbardziej zapadło mi w pamięć jedno zdanie: Ten, kto karmi głodne zwierzę, karmi własną duszę. – Charlie Chaplin. 

Nie dawało mi to spokoju. Wiedziałam, że chcę tam pojechać. Postarać się zrozumieć. Musiałam zobaczyć to miejsce na własne oczy. Znalazłam kontakt, napisałam do Mentora (właściciela schroniska) i umówiliśmy się na spotkanie.

Wraz z mężem dotarliśmy do psiej przystani.

Z głównej drogi wjazd trudno było dostrzec – jakby ścieżka chciała pozostać niezauważona, wtapiając się w otoczenie. Brak tablicy informacyjnej czy znaku, który mógłby wskazywać drogę. Do celu prowadziła wąska, ledwo widoczna dróżka. Była wczesna wiosna, więc świat nie zdążył się jeszcze zazielenić, a miejsce sprawiało wrażenie, jakby starało się ukryć przed światem.

Opiekuna przytuliska nie było na miejscu, ale jak tylko wjechaliśmy, zadzwonił, mówiąc, że będzie za kilka minut. W tym czasie psy zaczęły ujadać, wyczuwając nasz przyjazd. W końcu to ich teren, a my byliśmy tu obcy. Szczekanie było głośne, pełne emocji. Trudno powiedzieć, czy wynikało z ekscytacji czy z czujności. Przez chwilę miałam wrażenie, że to one decydują, kto tu jest mile widziany.

Przyznaję, że choć miejsce było skromne, nie sprawiało wrażenia przygnębiającego. Wręcz przeciwnie – wysokie drzewa rzucały kojący cień, kolorowe budy dodawały życia, a solidne ogrodzenia sugerowały, że ktoś naprawdę dba o to, by psy miały tu swój bezpieczny kawałek świata. Jednak gdy spojrzeć uważniej, widać, że niektóre psie domki lata świetności mają już za sobą.

Kolorową przestrzeń, którą stworzyli wolontariusze, głównie z zagranicy, wypełnia dobra energia.

To oni budują i malują psie domy, odnawiają zagrody i, co najważniejsze, poświęcają swój czas, by dać psom odrobinę czułości, której tak bardzo im brakuje. To tylko jedna z form wsparcia. Pomagają też w codziennych czynnościach pielęgnacyjnych (sprzątaniu, karmieniu), wizytach u weterynarza, organizowaniu zbiórek pieniędzy online, transporcie adopcyjnym, a także karmieniu i monitorowaniu bezdomnych psów, które po wyleczeniu trafiają na wolność.

W ośrodku przebywa średnio sześćdziesiąt – siedemdziesiąt psów, kojce są współdzielone, a towarzystwo dobrane tak, by uniknąć spięć – w końcu nikt tu nie chce psich kłótni o każdy centymetr kojca. 

Jak zaznaczył Mentor, prowadzone przez niego od trzynastu lat schronisko nie jest z gumy. Przestrzeń i zasoby są ograniczone, więc czworonogi pozostają tu tylko dopóki nie wyzdrowieją, mając zapewnione schronienie, jedzenie i opiekę weterynaryjną.

Trafiając do schroniska są sterylizowane, szczepione (stąd „kolczyk” w uchu) i przygotowywane do adopcji lub wypuszczenia na wolność. Niektóre lądują tu skatowane, ociemniałe, porzucone na pastwę losu. Szczeniaki muszą najpierw dorosnąć, zanim będą gotowe do adopcji. Większość próśb o pomoc trafia do nas przez maila, Facebooka albo Instagrama – wyjaśnił właściciel.

Miesięczny koszt utrzymania pupila to około czterdziestu euro.

Schronisko jest prywatne i utrzymywane z darowizn. Żadna z organizacji czy to rządowych czy pozarządowych nie partycypuje w kosztach finansowania. A pomóc można na kilka sposobów – wpłacając pieniądze na konto schroniska, przynosząc karmę czy inne niezbędne do psiego życia rzeczy.

Każdy gest to pełniejsza miska, cieplejsze posłanie i większa szansa na lepsze życie dla tych psów. W schronisku pracuje zaledwie dwóch mężczyzn, którzy zmieniają się w swoich obowiązkach. Ich zaangażowanie jest ogromne. Dla nich to coś więcej niż praca – to misja.

A co najciekawsze w tym wszystkim? Mentor jest kosowskim Albańczykiem, a Slaviša kosowskim Serbem. A jednak – mimo trudnej historii kraju i podziałów – połączyła ich pasja i miłość do psów. I jak widać, to wystarcza, by budować mosty zamiast je burzyć. 

Zanim spotkałam się z Mentorem, zanurzyłam się w tematykę ulicznych psów.

Badanie przeprowadzone przez Animal Rights Foundation w Kosowie w 2023 roku wykazało, że w Prisztinie jest około trzech tysięcy bezpańskich psów. Okazuje się, że pomysłów „zaradczych” było całkiem sporo. Wszystkie jednak zakończyły się fiaskiem.

Na poziomie gminnym podejmowano projekty kastracji/sterylizacji zwierząt, eutanazji, a nawet mordowania z bronią. Ale jak to zostało określone „podejmowane dotychczas środki nie zostały właściwie wdrożone i skoordynowane na poziomie centralnym. Brakowało właściwego monitorowania i oceny pracy projektów”.

Jesienią ubiegłego roku (2024) zrodził się więc kolejny nowy pomysł, tym razem Krajowej Strategii Kontroli w porozumieniu z rządem i burmistrzami gmin Kosowa. Chodziło o to, by właściciele mieli większą kontrolę nad swoimi psami, a ich rozmnażanie odbywało się poprzez metodę CNVR*. Kluczowe miało być mądre zarządzanie zwierzętami, by zapobiegać porzuceniom i nielegalnej hodowli, a w efekcie – ograniczyć liczbę bezpańskich psów. Od spotkania minęło kilka miesięcy. W międzyczasie odbyły się wybory. I reasumując (bez zbędnego politykowania) – skoro rząd się jeszcze nie uformował, to i strategia sama się nie wdroży.

Nie ustawałam w poszukiwaniach.

Klikając kolejne elektroniczne zakładki, natknęłam się na informację, która była szeroko rozpowszechniana. Chodziło o program „Dom dla każdego psa”. Władze Prisztiny postanowiły zmierzyć się z problemem bezdomnych zwierząt, oferując pięćdziesiąt euro miesięcznie każdemu, kto zdecyduje się zaadoptować psa. 

Chętnych do adopcji podobno nie brakowało. 

W takich jednak sytuacjach zawsze pojawiają się dodatkowe pytania i wątpliwości. Czy na pewno te pieniądze trafią tam gdzie powinny? Czy faktycznie pomagają psom, czy może bardziej tym, którzy widzą w nich łatwy zarobek? Co się dzieje z tymi zwierzętami po adopcji? Czy nie wracają na ulicę, a cała akcja to tylko sposób na podreperowanie domowego budżetu? 

W rozwiązanie psiej sytuacji włączyła się również jedna z zagranicznych organizacji i przy użyciu metody powszechnie używanej w Kosowie (CNVR) skupiła się na mniejszych gminach.

Przerażające jest to,

że z badań przeprowadzonych przez Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w 2018 roku wynika, że niemal sześćdziesiąt procent społeczeństwa w Kosowie postrzegała bezpańskie psy jako zagrożenie dla ich życia i zdrowia.  

W prasie co jakiś czas pojawiają się wstrząsające historie o incydentach z udziałem psów. Chłopiec, którego zaatakowała grupa ulicznych psów – zmarł. Kobieta, która nie zdążyła uciec i zakończyła życie zawałem serca. Mężczyzna, któremu założono kilkadziesiąt szwów po pogryzieniu. I nie ma nic dziwnego, że ludzie często uciekają w popłochu albo omijają psie szajki szerokim łukiem. Lepiej nie ryzykować. 

Faktem jest też, że dyskusje publiczne, polityka rządu i przekazy medialne skupiają się na zagrożeniach dla ludzi. 

Z drugiej strony nie brakuje też relacji i nagrań pokazujących brutalne bicie psów.

I tu jest druga strona medalu – traktowanie przez ludzi i niełatwy psi żywot. Często zwierzęta są porzucane, wykorzystywane, schorowane. Cierpią na brak pożywienia i wody, a nierzadko giną w wypadkach drogowych. A to wystarczające powody, by doświadczyły traumy, która przecież może być powodem ich agresywnego zachowania.  

W 2024 roku

w schronisku prowadzonym przez Mentora udało się znaleźć domy dla rekordowej liczby stu dwudziestu psów, głównie za granicą (w Finlandii, Niemczech, Francji, Anglii, Szwajcarii czy w Stanach Zjednoczonych). Nowymi właścicielami okazali się także mieszkańcy Kosowa. 

Rocznie liczba adopcji jest nieco mniejsza i średnio to osiemdziesiąt przypadków. 

Proces adopcyjny trwa od trzech do sześciu miesięcy, w zależności od kraju do którego psiak ma trafić. To czas potrzebny na wyrobienie dokumentów podróżnych. Najczęściej nowy właściciel musi osobiście odebrać „adopciaka”, choć zdarzają się przypadki, gdzie wolontariusze dostarczają przyszłego domownika w nowe miejsce. 

Podczas naszej wizyty w schronisku pojawiła się mama z dwójką dzieci.

Przyszli „przymierzyć się” do adopcji szczeniaka. Dziewczynki z ekscytacją biegały między kojcami i co chwilę wołały: „Mamo, chodź zobacz tego!” albo „ A może ten?” Właściciel przy okazji wspomniał o innej formie pomocy – długoterminowym wsparciu finansowym. Można wybrać jednego z podopiecznych i dorzucać się do jego karmy czy leczenia. Dla wielu czworonogów to szansa by zostać dłużej, zamiast wracać na ulicę, gdy minie „czas na regenerację” czy dorastanie.     

Albański właściciel

schroniska na zakończenie naszej rozmowy dodał, że jego zdaniem jednym z rozwiązań jest stworzenie w małych gminach dobrze zarządzanych i zorganizowanych schronisk mogących pomieścić do siedemdziesięciu psów. Metoda CNVR działa, ale wciąż istnieje potrzeba zajęcia się potrąconymi czy uciekającymi czworonogami. A to mogą robić schroniska. Potrzebują jednak wsparcia administracji. Poprawa życia wszystkich, zarówno ludzi, jak i psów jest możliwa, lecz to wymaga działania i wytrwałości.

W tym wszystkim kluczowa jest współpraca, informacja, a nie dezinformacja i szafowanie zawyżonymi liczbami ulicznych psów. Ważne jest ograniczenie prób eskalacji paniki, świadomość społeczeństwa czy edukacja w szkołach. Rejestracja własności czworonożnych stworzeń, przepisy przeciwko wykorzystywaniu zwierząt i program adopcyjny.

I tak patrzyłam na te wszystkie psy, które mimo swoich trudnych historii, z nadzieją spoglądają na ludzi.

My odjeżdżaliśmy ze schroniska zostawiając je z tyłu – czekające – na swoją szansę, na kogoś, kto otworzy przed nimi drzwi do lepszego życia. I choć wiele z nich na pewno miało trudną przeszłość, to miejsce takie jak to daje im coś więcej niż tylko dach nad głową. Daje szansę na przyszłość, na nowy początek. I może to, co dla nas jest tylko kolejną wizytą, dla nich jest krokiem ku lepszemu. 

Może jeśli znajdą miejsce w czyimś domu, nie wrócą na ulicę po sterylizacji, nie dołączą do gangu psów, który sieje postrach i pogłębia problem, ale znajdą miejsce, gdzie będą miały szansę na spokojne życie, zamiast stać się częścią tego chaosu.

Warto więc choć na chwilę zatrzymać się i zadać sobie pytanie: czy nie możemy zrobić więcej, by ich świat stał się choć odrobinę lepszy? Bo potrzebna jest zarówno pomoc finansowa czy adopcje, ale i zmiana społecznej świadomości (szczególnie tutaj) i więcej miłości i szacunku dla psów. To właśnie na tym opiera się prawdziwa zmiana, której tak bardzo potrzebują.  

I może minąć dekada, albo dwie, zanim Kosowo w pełni upora się z problemem. Ważne jednak, aby wreszcie zacząć działać skutecznie. 

*Catch – Neuter – Vaccinate – Release/ Złapać – Wykastrować – Zaszczepić – Wypuścić

Justyna Szmidt-Gregorič

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze