Felietony
– Wam to nigdy źle nie było – zwykł mawiać mój ojciec.

Wchodząc w dorosłe życie, dobrze go rozumiałam. Wcześniej, jeszcze jako nastolatka, czułam się jednak niezrozumiana przez cały świat i trudno mi było docenić wszystko to, co miałam. Widziałam znajomych, których rodzice zapisywali na moje wymarzone kursy jazdy konnej. Moi proponowali mi zabranie piłki na boisko i grę ze znajomymi. Koleżanki wysyłały pocztówki z Majorki czy Krety, gdy my chodziliśmy po tatrzańskich szlakach. Czasem naszą zagranicą były słowackie Tatry. Wtedy jeszcze nie byliśmy w Unii, a ceny w słowackich koronach były naprawdę konkurencyjne.

Dopiero z wiekiem zaczęło do mnie docierać, że choć finansowo nie mogliśmy sobie pozwolić na różne szaleństwa, to żyliśmy dobrze, do tego w pełnej i dość zgranej rodzinie. Rodzina ta wspierała moje różne pomysły, nawet jeśli nie zawsze je popierała – jak chociażby decyzję o emigracji.

Wyjechałam z miłości, choć pewnie i bez niej bym emigrowała – tylko kierunek byłby inny. Szwecję wybrał mój ówczesny partner, sam będący tam imigrantem. Jednak on pochodził z kraju, który zwykło się uważać za jeden z tych „trzeciego świata”. Doświadczył biedy, napatrzył się na przemoc, kilka bliskich mu osób zostało zamordowanych. Edukację kończył z przerwami, bo trzeba było zatroszczyć się o rodzinę… Nic więc dziwnego, że miał kompletnie inne podejście do świata niż ja. Przez dłuższy czas udawało się to całkiem nieźle zgrać.

Pierwsze zgrzyty.

Pierwsze zgrzyty pojawiły się, gdy w naszym otoczeniu zaczęło przybywać Szwedów – każde z nas pracowało głównie w szwedzkim towarzystwie. Potrafił wracać z pracy zirytowany tym, że Szwedzi wymyślają sobie problemy. Żyją w dobrobycie, w pokoju, większość z nich nigdy nie doświadczyła przemocy. Państwo płaci im za studia, a jeśli później stracą pracę, dostaną niemałe zasiłki. Mają wszystko, po co jeszcze wymyślają sobie problemy? Słyszałam opowieści z jego pracy, które były dość podobne do tego, co obserwowałam w swojej. To, co jego denerwowało, dla mnie było wręcz fascynujące. „Wyobrażasz sobie, że Helen nie będzie w pracy przez pół roku? Ma zwolnienie z powodu wypalenia!

Co to w ogóle za wymysły? Zamiast cieszyć się, że w ogóle ma pracę, dobrze płatną i bez chamskiego szefa, to ona wymyśla coś takiego?” Mnie fascynowało, że trafiłam do kraju, gdzie dba się o zdrowie psychiczne pracownika. Partnera wkurzało, że Szwedzi ot tak „porzucają” pracę, którą wielu z jego kraju wzięłoby z pocałowaniem ręki za połowę tej pensji i z bezpłatnymi nadgodzinami. Długo do niego docierało, że panujące w Szwecji zasady są inne i to on musi się do nich dostosować. Po paru latach udowadniania sobie (bo nie Szwedom, oni takie „popisy” ignorują), że on może pracować za dwóch, sam stanął na krawędzi wypalenia zawodowego i dopiero wtedy zmienił nastawienie…

Przez dłuższy czas byłam w tej komfortowej sytuacji, że zależało mu na mnie, więc starał się mnie nie krytykować.

Do moich problemów podchodził w sposób zadaniowy. To nie był typ, który pozwoliłby się wypłakać, ale chciał znać szczegóły sytuacji, by móc jak najlepiej rozwiązać problem. Podobało mi się to podejście, choć czasem człowiek sam znał rozwiązanie i chciał się po prostu wyżalić. Od tego były jednak przyjaciółki. Zaczęło się psuć, gdy dołączyłam do niego w Szwecji. Może pochodziłam z kraju, który nie był tak bogaty i spokojny jak Szwecja, wciąż jednak miałam zdecydowanie lepszy start od niego. Wystarczyło, by nagle zacząć słyszeć regularne: „co ty wiesz o problemach?”.

Problemy

Przyjechałam do nowego kraju, nie znałam języka, pracowałam na kiepsko płatnym stażu z dużą ilością darmowych nadgodzin. Bardzo tęskniłam za bliskimi w Polsce i miałam poczucie, że zostawiłam za sobą dużo lepsze życie. A jedyną osobą, z którą mogłam o tym porozmawiać był partner, który twierdził, że szukam dziury w całym, bo to nie są problemy. Mieszkam w jednym z najlepszych państw do życia, stać mnie na mieszkanie i jedzenie, szanse na to, że ktoś mnie napadnie na ulicy są niewielkie, nikt do mnie nie strzela i nie chce zamordować. Powinnam się cieszyć z tego wszystkiego, a nie zawracać mu głowę wymyślonymi problemami.

Przez jakiś czas próbowałam wyjaśniać, że to, iż ktoś nie doświadczył wojny domowej, nie znaczy, że nie ma prawa mieć swoich problemów. Może w innej skali, może są one łatwiejsze do rozwiązania, wciąż jednak mogą one istotnie wpływać na jakość życia danej osoby. Dla ciebie największym problemem było, jak poradzić sobie z sytuacją, gdy zastrzelili ci ojca. Dla tej Szwedki problemem jest pogodzenie wymagającej pracy z rodziną. W niczym nie umniejsza to jej problemów, że ty miałeś w życiu gorzej.

Nie chodzi o to, by się licytować, kto miał gorzej, ale by się wspierać, a gdy to się okaże niewystarczające, znaleźć profesjonalną pomoc. Cieszę się, że przed całkowitym rozpadem tego związku udało mi się go namówić na terapię i chcę wierzyć, że pomogła mu ona poradzić sobie z własnymi problemami, a dzięki temu spojrzeć szerzej na problemy innych.

Spotykałam jeszcze później osoby o takim podejściu – często w Polsce.

„Ja miałam/miałem w życiu gorzej, więc to ja znam prawdziwe problemy”. Odbierali prawo nawet do gorszego dnia, bo przecież pochodzę z pełnej rodziny, którą stać było na moje studia w innym mieście, a teraz zarabiam na tyle dobrze, by móc żyć na pewnym poziomie i regularnie podróżować… To nie mam na co narzekać. Nie mam prawa na nic narzekać. Inni mają gorzej. Nic nie wiem o życiu, skoro moi rodzice się nie rozwiedli ani nie było przemocy w rodzinie, skoro zaraz po ukończeniu osiemnastego roku życia nie musiałam chwytać się jakiejkolwiek pracy, żeby przeżyć, skoro nie patrzę na pasek wypłaty z myślą, jak ma mi wystarczyć do dziesiątego kolejnego miesiąca.

Nauczyłam się to ignorować, a jeśli mówi to ktoś, kogo znam nieco lepiej, to czasem rzucę ironicznym: „przecież ci nie zbombardowali domu, co ty wiesz o problemach?”. To te same osoby, które śmieją się z gwiazd opowiadających w mediach o depresji. Przecież wiadomo, że pieniądze leczą wszystkie choroby i sprawiają, że znikają wszystkie problemy. Każdy z nas miał inny start i ma inną sytuację życiową, a przez to inne problemy. Nie musimy ich wszystkich rozumieć, ale nie odbierajmy ludziom prawa do przeżywania ich tak, jak to czują. 

// Gabi //

5 8 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Magda w RPA
2 lat temu

Bardzo dobry tekst! A jeśli ktoś zaczyna te “licytacje” i umniejszać naszym problemom to chyba jedynym sposobem jest się nie kłócić, tylko spokojnie powiedzieć, że dla nas to jednak jest duży problem albo poprosić właśnie o to nie umniejszanie. Tak piszę, bo znam teorie, ale oczywiście w życiu często mi jednak puszczaja nerwy w takiej sytuacji 😉

Jedno Oko Na Maroko
2 lat temu

Myślę, ze taka postawa wynika trochę z zazdrości, że ktos ma (w odczuciu danej osoby) lepiej, a trochę, proby poprawienia sobie samopoczucia, przez pokazywanie, że jest się “twardszym”, bo przecież przezywyciezylo się PRAWDZIWE problemy, a nie jakieś fanaberie. Chyba nie warto wchodzić w takie dyskusje.

Patti
Patti
2 lat temu

Tak, tez odnosze wrazenie, ze jest w tym element zazdrosci.

Iza
Iza
2 lat temu

Ja mam taką teorię, że to licytowane się bierze się z tego, że czyjeś problemy i trudy, które pokonał nie zostały uznane. Że on.a po prostu nie usłyszał.a: Słuchaj to było naprawdę ciężkie, co Ci sie zdarzyło. Tak nie powinno być. Okropnie mi przykro, że Cię to spotkało. I przez to nieuszanowanie swojego (1) nie są w stanie zrozumieć i zobaczyć drugiej osoby (2) przenoszą traumę na te kolejne niezuważone osoby. potrzeba uwagi, czułości i zrozumienia, żeby przerwać ten ciąg, Więc super, ze go posłałaś na terapię! Mój sposób na przerwanie licytacji (która nota bene mam wrażenie jest polskim sportem… Czytaj więcej »

Ilona
Ilona
2 lat temu

Bardzo ładnie napisany tekst! Cieszę się, że mogłam go przeczytać! 🙂 Daje mi on dużo do myślenia, bo muszę przyznać, że to ja często bylam po tej ‘stronie’, która irytuje się, gdy ktoś narzeka. Wychowano mnie w duchu, że trzeba być ‘twardym’, a jednak nie było lekko… Pochodzę z ubogiej rodziny. Zaraz po liceum musialam wziąć kredyt studencki, godzić studia dzienne i pracę, a na swojej drodze nie spotykałam pomocnych dusz. Czasami zostawało mi 20 zł na jedzenie na cały tydzień. Cóż, czasami ma się pecha! Teraz to ja uczę się wyrozumiałości dla osób, które miały lżej niż ja. Tym… Czytaj więcej »