EmigracjaFelietonyPraca na emigracji

Czy zgadzasz się z opinią, że na emigracji trudniej zawalczyć o pracę marzeń? Z tym, że musisz ciężej pracować, żeby udowodnić, że nie jesteś gorsza niż inni i że awans ci się należy bardziej niż lokalnej koleżance. 

Dużo się mówi teraz w Kanadzie o różnorodności i uwzględnieniu odmienności i inności. Zwraca się uwagę na to, że każdy ma inną historię i ta historia wnosi wartość, która wzmacnia rodzinę, firmę czy związek. 

My ludzie z pokolenia X doświadczyliśmy krępujących doświadczeń, które zbudowały w nas odporność, a może raczej mur, które nauczyły nas przyjmować rzeczy takimi, jakie są. Nie zadawaliśmy pytań, nie zastanawialiśmy się, czy te doświadczenia nas zniszczą czy też wzmocnią emocjonalnie, nie analizowaliśmy, bo nie znaliśmy takiej alternatywy. 

Pamiętam jak polonistka w szkole podstawowej kłując kolegę cyrklem w rękę, pokazywała mu dotkliwie różnicę pomiędzy pisownią słów „ukłuć” a „ukuć”. Historyka, który uderzył linijką ucznia w głowę, bo niechcący spadły mu mapy z wieszaka. W tamtych czasach uczeń nie miał nic do powiedzenia, a jak się poskarżył w domu, to musiał zdenerwowanego nauczyciela przeprosić i solennie zapewnić, że nic, ale to nic takiego już w przyszłości się nie zdarzy. 

Irlandia

Moją pierwszą pracą w Irlandii było kelnerowanie. Lubiłam nawigować pomiędzy stolikami, uśmiechać się i udawać, że nigdy w życiu nie robiłam nic innego jak serwowanie wina, przekąsek i zachwalanie wypiekanego w restauracji chleba. Ostrożnie nosiłam wielkie czarne tace i starałam się utrzymać równowagę. Prawda była taka, że z Polski przywiozłam doświadczenie nauczycielskie i administracyjne. Nie miałam pojęcia, jak serwować wino i jak elegancko wyciągnąć korek. Nie umiałam zrobić kawy z pianką w kształcie serca. Uśmiechałam się serdecznie, rozmawiałam z ludźmi i jakoś szło. Skakałam ze szczęścia, gdy dostałam pierwszy napiwek. Profesjonalna kelnerka, bo tak samą siebie nazywała Karolina, wysyczała mi w twarz, że to był jej stolik. Teraz mnie to nawet śmieszy. 

Do irlandzkiego domu wracałam późno po północy, a już rano byłam gotowa, żeby odwieźć dziecko do szkoły.  Wszelkie trudności wynagradzały mi pieniądze. Za napiwki podróżowałam do Polski i kończyłam szkołę, którą zaczęłam przed wyjazdem. Moje poczucie obowiązku nakazało mi skończyć to, co zaczęłam, a że przyszłość była niepewna, starałam się zabezpieczać wszystkie fronty. 

Z Irlandii wyjeżdżałam już jako pracowniczka biurowa skoncentrowana na karierze w HR. Sytuację miałam w miarę ustabilizowaną, plany w miare skrystalizowane. Tyle tylko, że w nowym kraju. 

Sprzedaliśmy, co się dało, a to co zostało, zapakowaliśmy w 24 pudełka i wysłaliśmy w nieokreślone miejsce gdzieś w centralnej Kanadzie. W tym czasie chyba jeszcze ciągle byłam przekonana, że tam gdzieś daleko, szczęście i radość przydzielane są z urzędu, a trawa jest dużo bardziej zielona.  

Kanada, preria

W Kanadzie wylądowałam w marcu, na preriach, w dziurze, przy której moje małe polskie miasteczko wydawało się metropolią. Śnieg i wiatr szalały po równinach, a ja zastanawiałam się, gdzie kupić jakieś ocieplane spodnie dla córki, bo legginsy zdecydowanie nie nadawały się na tę pogodę. Stałam przed hotelem, po policzkach ciekły mi łzy, a ja usilnie próbowałam się zaciągnąć cienkim papierosem mentolowym. Palenie na zewnątrz, w temperaturze mocno ujemnej dalekie było od przyjemności.  

Większość imigrantów w małym kanadyjskim miasteczku znajdowała zatrudnienie w  fabryce meblowej. Mi się poszczęściło. Dostałam dwie prace na niepełnym etacie w tamtejszej szkole średniej i głównym biurze zajmującym się zarządzaniem szkół w okolicy. Doceniłam mój mały sukces i cieszyłam się jak dziecko. Mogłam znowu pracować w szkole, za którą przecież tak mocno wtedy tęskniłam. Niestety nie musiałam długo czekać, żeby się przekonać o tym, że wszystko można zrobić źle. Przerwy są dla frajerów, a każda moja czynność nie jest wystarczająco dobra dla pani sekretarki. Bałam się czasem oddychać, a wszystko czego się dotknęłam było totalną klapą. Tam chyba pierwszy raz przeżyłam totalne załamanie nerwowe, podczas którego wykrzyczałam, co myślę o poniżaniu drugiego człowieka. Czułam się źle, ale nigdy też nie złożyłam oficjalnego zażalenia. Odeszłam z uśmiechem, z zielona chustką w prezencie. Byłam znowu szczęśliwa, wolna i zaplanowałam kolejną ucieczkę, czyli wielką przeprowadzkę. 

Tym razem zapakowaliśmy dobytek w małą przyczepę i opuściliśmy prerię z lekkim wahaniem, ale też z nadzieją i nowymi oczekiwaniami. 

Vancouver

Vancouver przywitał nas słońcem. Byłam zachwycona górami, oceanem. Usiadłam na plaży, wsłuchiwałam się w szum fal i w konwersację podekscytowanych mew. Teraz już było mi dobrze i czułam, że przecież nic gorszego nie może się zdarzyć. Liczyłam tylko na nowe, dobre doświadczenia, a to przecież był tylko początek mojej nowej drogi.

Zaczęłam aplikować o pracę i szukać głębszego celu w swoim działaniu. Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną zorganizowaną przez znaną polską firmę, która miała siedzibę w Vancouver. Odstawiłam się w klasyczny zestaw: sukienkę w groszki, marynarkę i buty na wysokich obcasach. Stukot butów dodawał mi animuszu i energii. Koleżanka poradziła mi przygotować portfolio pełne certyfikatów i przykładów osiągnięć z poprzednich lat. Na rozmowę kwalifikacyjną przybyła sama menedżerka HR z Polski. Pytań już nie pamiętam, pracy nie dostałam, więc dobrze mi nie poszło. Menedżerka rzuciła kilka kąśliwych uwag, z których jedną pamiętam dość wyraźnie. Spojrzała okiem na kopię mojego dyplomu i rzuciła: “Dobry? To się nie popisałaś”.

Komentarz profesjonalistki podciął mi skrzydła i już nie miałam ochoty się wysilać. Coś tam jeszcze chwile pobzdurzyłam, podziękowałam, wyszłam i poryczałam się. Co miałam powiedzieć? Że tak wyszło, bo dziecko miałam małe, że nie dawałam rady, że zdałam, zaliczyłam i to był mój sukces, a ten komentarz niech sobie gdzieś wsadzi. 

Później w innej firmie chciałam się wcisnąć w klikę psiapsiółek, rozbić bank zaufania i pokonać kilka lokalnych osobowości. Nie udało się. Znowu zaczęłam od nowa, wzmacniając krok po kroku swoja pozycje. 

Dzisiaj

Teraz już się nie boję, potrafię się już obronić. Potrafię konstruktywnie wyrazić swoja opinię, a nawet zawalczyć o swoje zdanie. Walka o siebie to proces skomplikowany, ale walka o siebie na emigracji to zdecydowanie proces trudniejszy. Czy czuję się mocniejsza? Teraz z pewnością tak. Czy czuję, że to jest moje miejsce? Czy już na zawsze? Na to pytanie nie umiem jeszcze odpowiedzieć. 

A jaka jest twoja historia?

Kasia Burza

4.6 11 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Izabela
Izabela
2 lat temu

Genialny tekst , czytam i myślę o sobie . Jak czułam, że straciłam osobowość i godność, doświadczenie zawodowe zdobyte w Polsce zupełnie przestało się liczyć. Walka o siebie z poczuciem , że traktują Cię jako kolejny numer w rejeście emigrantów. Łzy z podniesioną głową.

Gosia
Gosia
2 lat temu

Tak dobrze znam to uczucie, kiedy starasz sie tak bardzo zadowolic zespol, szefowa ze w koncu nie wiesz kim jestes i czego chcesz. Rzucilam prace po 3 latach i zalozylam wlasna dzialalnosc i jest mi z tym bardzo dobrze. Nie sa to kokosy ale na waciki mam 😛

trackback

[…] Mam ogromne szczęście, że mogę spokojnie zastanowić się, jak zainwestować mój czas i przekwalifikować się na kolejne (długie mam nadzieję) lata życia zawodowego. […]