Wstałam dziś rano, umyłam się i ułożyłam włosy. Ubrałam się i przygotowałam dzieci do szkoły. Potem nałożyłam maskę – moje normalne, raczej wesołe oblicze i wyszłam, by odprowadzić dzieci do szkoły. Na tradycyjne pytania mijających mnie znajomych “jak tam?”, z uśmiechem odpowiedziałam, że oczywiście wszystko super, bo nawet jeśli tak nie jest, to kto by chciał mnie wysłuchać.
A przecież nie jest. Pod maską i beztroskim uśmiechem płaczę. W głowie kotłuje mi się tyle myśli, że nawet nie potrafię żadnej uchwycić i się jej porządnie przyjrzeć. Życie mi się posypało kilka dni temu. Jeśli mam być tak naprawdę szczera, to nie tak nagle i niespodziewanie. To trwało od dawna, a punkt kulminacyjny nastąpił właśnie tego feralnego dnia.
Mój mąż po raz kolejny wrócił z pracy pijany. Już nie wiem, ile razy w tygodniu widzimy go z dziećmi trzeźwym. Dzieci może sobie nie zdają do końca sprawy, że jest pijany. To przecież ja przyłapuję go w nocy, wstającego po to, żeby napić się piwa. Tak! W środku nocy, gdy chce mu się pić, nie sięga po wodę, ale po alkohol. To ja czuję alkohol po każdym powrocie z pracy, czasem nawet rano. To jednak nie on robi awantury. To ja rozwalam wszystko, co znajdę na mojej drodze (ostatnio padło na telewizor), to ja krzyczę, płaczę i grożę. Jemu jest wszystko jedno. To, że dzieci to widzą, to, że się o niego boję, to, że nie wiadomo, ile jeszcze tak pociągnie i co z nami będzie. Strach o niego mnie paraliżuje i wiem, że mam ku temu swoje powody. Ostatnia kłótnia była chyba naprawdę ostatnia. Padło zbyt wiele złych i raniących obie strony słów.
Jestem zmęczona. Poza kilkoma dobrymi koleżankami nie mam tu, na obczyźnie, nikogo. Dobrze, że są chociaż one. Mieszkam na obczyźnie, daleko od rodziny. Przyjaciół mam porozrzucanych po całym świecie. Na pewno jest mi ciężej, ale nie poddam się. Popłaczę, podniosę się z kolan i zacznę działać. Chcę myśleć o dzieciach, o tym, że nie powinny widzieć alkoholizmu ojca i o tym, że powinny mieć zrównoważoną matkę, a przecież ja przez to wszystko tracę zmysły. Chcę zrzucić z siebie ciężar myślenia o kimś, kto nie myśli o mnie i strach, który sprawia, że znikam też ja.
Tu, gdzie mieszkam, nie zostanę z tym sama. Wiem, gdzie się udać, wiem, co załatwiać.
Czemu jeszcze tego nie zrobiłam? Do tej pory łudziłam się, że damy radę sobie sami, że mi się uda wyciągnąć męża z nałogu. Było mi też wygodniej i bezpieczniej, prawdę mówiąc, ale to poczucie pewności i bezpieczeństwa, jak się okazuje, jest bardzo kruche w takich przypadkach.
Niestety poległam, ale tak, jak już mówiłam, poradzę sobie. I za jakiś czas na pewno dam wam znać, co u mnie.
***
Jeśli podobał Ci się ten tekst,
ZOSTAŃ NASZYM PATRONEM NA
Więcej o naszych Patronach i o nas:
Tak mi przykro! Trzymam kciuki, żeby się Wam udało. A jeśli nie Wam – to Tobie i dzieciom.
polecam obejrzec wywiad z Kasia Nosowska o wspoluzaleznieniu: https://www.youtube.com/watch?v=svF01kkROAU , zycze jak najlepiej a przede wszystkim tego bys pomylala przede wszystkim o sobie!
Ratuj siebie i dzieci. Moj ojciec pil az sie zapil. Bylam tego swiadkiem. Moja niepijaca wspoluzalezniona mama nie potrafi zyc inaczej niz jako ofiara. Nieswiadomie terrozyzuje mnie i moja siostre, bardzo trudno tak zyc. W ciaglym napieciu.