Dzień Babci bardzo łatwa zapada w pamięć. Nie wszyscy pamiętają jednak, że zaraz po nim 22 stycznia następuje równie ważny Dzień Dziadka. Dzień, w którym pielęgnujemy pamięć o wszystkich lekcjach o życiu, dzielonych uśmiechach i łzach. Dzisiaj przedstawiamy portrety naszych dziadków.
Kapitan
“Żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest.”
Nie pokonały go fale, sztormy, mgły – pokonała go choroba. 16 kwietnia 2017 r. odszedł na wieczną wachtę ukochany mąż, wspaniały ojciec i dziadek. Kapitan żeglugi wielkiej – wspomina swojego dziadka Maja.
Mój Dziadek. Najbardziej charyzmatyczny, trudny i próżny człowiek, jakiego znałam. Groźny, bezkompromisowy, surowy, a jednak uwielbiany przez załogi i stoczniowców. W swoich czasach najmłodszy oficer, który został kapitanem. Odznaczony Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, wyróżniony jako Zasłużony dla Obronności Kraju – XX Lat w Służbie Obronności Ojczyzny, Zasłużony Pracownik Morza (brązowy, srebrny, złoty) i Zasłużony Ziemi Gdańskiej.
Kiedy żył, bez przerwy się kłóciliśmy i boczyliśmy na siebie nawzajem. Odkąd odszedł, brakuje mi go każdego dnia. Bez wyjątku.
Jego śmierć zmieniła wszystko – tak jakby to on scalał naszą rodzinę. Wielki Człowiek pozostawił po sobie jeszcze większą pustkę. Pamiętam, że kiedy odszedł zaczęłam się zastanawiać, kim ja właściwie jestem – przecież byłam wnuczką kapitana, jego dumą. Kim jestem bez niego? Każdym moim sukcesem chwalił się natychmiast, obdzwaniając wszystkich swoich kolegów. Wtedy mnie to irytowało, teraz marzę o tym, żeby, będąc w domu, w Polsce, usłyszeć za ścianą, jak plotkuje przez telefon. Czy nam się to podobało czy nie, zawsze, choćby podświadomie, szukaliśmy jego uznania.
Kiedy byłam mała, był cudownym dziadkiem. To on zabierał mnie na wielogodzinne spacery po lesie, ucząc nazw drzew i tego, które grzyby są jadalne. To on zaprowadził mnie do stoczni, gdzie zachwyciły mnie opalizujące od smaru metalowe wióry. To on co roku na Wszystkich Świętych szedł ze mną na grób Karola Olgierda Borchardta, jego dawnego nauczyciela i zarazem patrona mojej podstawówki. I to on nauczył mnie, żeby ludziom morza zapalać znicze “nawigacyjne” – zielone i czerwone.
Nigdy nie myślałam, że będę zapalać je również na jego grobie. Przecież był nieśmiertelny. Umierał już wcześniej – w wieku czterdziestu siedmiu lat po ciężkim zawale przeszedł czterokrotną śmierć kliniczną – a mimo to wracał. Za każdym razem, kiedy mnie straszył, że mogę go już nie zobaczyć po powrocie z wyjazdu, mówiłam, że jestem spokojna, bo złego diabli nie biorą. A on, kiedy dzwonił do znajomych poinformować o śmierci kolejnego kolegi, zawsze powtarzał, że “zobacz, tego też już nie ma, a Robuś ciągnie”. Nie dość długo. Odszedł od nas stanowczo za wcześnie. I popłynął raz jeszcze, w tę dal siną bez końca…
Osoba, o której zapomniałam
Dziadek to dziadek, zapomniałam go, ale nie zapomniałam o nim.
Nie pamiętam, jak mówił, nie pamiętam, jak się poruszał ani co robił. Nie wiem, co lubił ani jaki był – mówi Olga.
Nie dają mi o nim zapomnieć. Babcia cały czas przypominała, jak bardzo go kochałam. Byłam jedyną wnuczką, która od razu pchała się do dziadka na kolana i już z nich nie schodziła.
Nie pamiętam go. Nie ma go z nami już ponad 25 lat.
Pamiętam trumnę, pamiętam dziadka w trumnie. Kto w ogóle zabiera ośmiolatkę na pogrzeb? Kto pokazuje dziecku dziadka w trumnie? Jest to na tyle traumatyczne, że zapomniałam wszystko inne z nim związane. Jedyne obrazy pojawiające się w głowie to te z pogrzebu.
Dziadek nie będzie nigdy zapomniany. Babcia cały czas wypomina, że jego kochałam bardziej, że jej tak nie kocham. Jedyna wnuczka, która bardziej kochała dziadka od babci? Może też jedyna, którą on tak kochał? Może jedyna osoba, która tak kochała mnie?
Ciekawe jaki by był. Siedziałby w fotelu z książką, herbatą? Pracował? Jaki był?
Siedziałam mu na kolanach. Próbuję sobie przypomnieć fotel, pokój… to ten sam, w którym leżała trumna?
Gdy pytam kogoś, jaki był, to odpowiadają zdawkowo, że pracowity, że uczył grać w karty… Gdy pytam dalej to mówią, że nerwowy, ale dbał o rodzinę. Mam wrażenie, że nigdy nie będę usatysfakcjonowana. Może dowiedziałabym się czegoś, czego wcale nie chcę wiedzieć? Pił? Bił? Kochał? Mnie kochał, a ja jego i dziś to wystarczy.
Byłby dumny?!
Dziadek… którego zapomniałam.
Milczek
Dziadek Ziemowit był uznawany za milczka – wspomina Sylwia. Język mu się rozwiązywał dopiero po kilku głębszych. Był czas, kiedy pił nieustannie, tygodniami, ale zdarzały się okresy złotej abstynencji trwającej kilka miesięcy. Niewysoki, łysawy człowiek, z dłońmi zniszczonymi od ciężkiej fizycznej pracy, często przypominał mi bajkową postać Kulfona, szczególnie wtedy, kiedy czerwony nos aż świecił się od nadmiaru procentów. Pod koniec życia pracował jako grabarz.
Pewnego styczniowego popołudnia dziadek w stanie wskazującym zadecydował dumnie, że będzie ścinał oblodzone gałęzie, przy temperaturze minus dwadzieścia pięć. Wszedł na drzewo i nie zdążył nawet uciąć jednej gałązki, a już grawitacja sprowadziła go do parteru. Mało tego… niefart chciał, że wpadł do wcześniej wykopanego grobu, z którego nie potrafił się podnieść, bo połamał dwanaście żeber. Przechodząca obok kobieta uciekła w popłochu, usłyszawszy jęki wydobywające się z mogiły. Powiadomiła o tym zarządcę cmentarza i dzięki temu dziadek został wygrzebany z grobu, na szczęście żywcem. Moja mama i ciocia opiekowały się nieborakiem przez kilka długich miesięcy.
Niestety życie dziadka nie było tak zabawne jak ta historia, szczególnie przykry był jego koniec. W naszym miasteczku dwa największe zakłady pracy zostały zamknięte, a ludzie pozostali bez środków do życia. Dziadek poza sporą dziurą budżetową miał również całkiem poważne problemy zdrowotne. Jak się później okazało, groziła mu amputacja nogi. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po jego śmierci. Był skrajnym introwertykiem. Pewnej mroźnej styczniowej nocy, odebrał sobie życie. Powiesił się w domu. Zostawił list pożegnalny, wyrażając w nim swoją ostatnią wolę, a także wyjaśnienia dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Był zmęczony, nie chciał być ciężarem dla rodziny i zwyczajnie bał się żyć.
Po pogrzebie zaczęliśmy analizować jego zachowanie w ostatnich dniach. Jak nigdy przyszedł do mojego pokoju i wypytywał o szkołę, o moje samopoczucie, o plany na ferie. Sąsiedzi wspominali, że w przeddzień śmierci ze wszystkimi zamienił słowo, a wychodząc na spacer z naszym psem, rozglądał się dookoła jakby chciał uchwycić obraz znanego miejsca i skryć głęboko w pamięci. Pożegnał się najlepiej, jak tylko potrafił. Chciał zostawić po sobie dobre wspomnienie. Myślę, że mu się to udało.
Przedsiębiorca
Wychowywałam się w rodzinie bez ojca i przez wiele lat uważałam to za zupełnie normalny stan – dopiero koledzy i koleżanki w szkole uświadomili mi, że jest w tym coś „dziwnego”- mówi Jadźka. Nigdy jednak nie odczuwałam braku taty, może dlatego, że tę rolę w mojej dziecięcej głowie pełnił dziadek Roman.
Dziadek Roman był inżynierem i człowiekiem biznesu, zawsze zapracowany, dawał mi przykład tego, jak ważna jest przedsiębiorczość. Ale przede wszystkim był chodzącym zaprzeczeniem cynicznego powiedzenia, iż „pierwszy milion trzeba ukraść”. Jest to zapewne obraz mocno wyidealizowany, ale zapamiętałam dziadka jako człowieka do bólu uczciwego, a także niesamowicie hojnego. Wspierającego wszystkich dookoła, pomagającego pracownikom i współpracownikom, zapraszającego na obiad wszystkich moich przyjaciół. Swoją drogą dziadek znakomicie gotował i to on był szefem kuchni w naszym domu (oczywiście przygotowywał porcje jak dla wojska). Uwielbiał dzieci i zwierzęta. Zawsze uśmiechnięty, życzliwy, ale o mocnym charakterze, był dla mnie dowodem na to, że można w życiu być dobrym człowiekiem i nadal osiągnąć sukces, także biznesowy.
Dziadek odszedł, gdy byłam w klasie maturalnej. Nie doczekał mojego wyjazdu do Warszawy na studia ani potem dalej w świat. Nie widział mojego dyplomu magistra, nie usłyszał o pierwszej pracy, stażu w Malezji ani otwarciu kawiarni w Kolumbii. Jednak nie zliczę, ile razy podejmując różne decyzje w życiu (nie tylko zawodowe), zastanawiałam się, jak w tej sytuacji postąpiłby dziadek Roman. Nie wierzę w katolickiego boga, piekło ani niebo, ale wierzę w to, że nasi bliscy po śmierci w pewnym sensie „żyją w nas”. Przynajmniej chciałabym w to wierzyć.
Zdobywca
Mój dziadek zmarł młodo, można tak powiedzieć, bo cóż to jest dzisiaj 67 lat.
Jednak życie mojego dziadka było jak film przygodowy. Wiem, że pochodził z okolic Gór Świętokrzyskich, od zawsze miał smykałkę do interesów. Jeszcze przed wojną prowadził z babcią wielką plantację tytoniu – wspomina Viola. Kiedy spoglądam na ich zdjęcia z tamtych czasów, widzę roześmiane młode twarze, spalone słońcem ramiona i ten błysk w oku mojego dziadka. To się nazywa apetyt na życie. Niestety wojna pokrzyżowała im plany. Dziadek walczył w partyzantce, czasami opowiadał mi historie z tego okresu. Spijałam każde słowo z jego ust, dla mnie były to fascynujące historyjki, dla niego bolesna karta życia. Dzisiaj rozumiem, dlaczego tak niechętnie o tym mówił. Partyzant, kolaborant, wróg ludu, o ironio, jak dziwne losy mieli ludzie w tym czasie w Polsce.
Sen i marzenie o wielkiej farmie rozwiało się z końcem wojny, wszystkie majątki zostały upaństwowione i tym sposobem dziadek stracił swój dorobek. Po tym wszystkim nie chciał już zostać w tym rejonie, zawsze był zdobywcą, szukał nowych wyzwań. Postanowił zamknąć ten rozdział, spakował swój dobytek, żonę oraz malutkiego synka i wyjechał na Dolny Śląsk. Nowe ziemie odebrane Niemcom, nowy dom i nowe możliwości. Tutaj urodził się mój tato. Mój dziadek był człowiekiem czynu, kochał przyrodę. Do życia podchodził z werwą i radosnym nastawieniem. Nie był małostkowy, często wyprzedzał innych o epokę, jako jeden z pierwszych osób w okolicy sprawił sobie telewizor. Jednak nigdy nie był samolubny, kochał ludzi. Na jego imieniny schodziły się tłumy. Kiedy wybiła dziewiętnasta, przed osławiony telewizor zasiadała niemal cała nasza ulica, żeby wspólnie oglądać Dziennik Telewizyjny.
Dziadek był dla wszystkich i dla każdego z osobna. Pewnie dzisiaj nazwalibyśmy to empatią. Ja sobie myśle, że dziadziuś miał wielkie serce. Był moim bohaterem, uczył mnie jak mieć oczy szeroko otwarte na potrzeby ludzkie. Co prawda byłam jeszcze małą dziewczynką, jednak nie zapomnę naszych wspólnych spacerów do lasu, zbierania jeżyn w zagajnikach, oglądania jeleni z ambony czy zbierania ziół na herbatę. Mój dziadek odszedł młodo, za szybko, nie zdążyłam mu jeszcze tyle powiedzieć, nie zdążyłam mu jeszcze tyle pokazać, a jednak mam pewność, że jest zawsze przy mnie i pilnuje moich kroków każdego dnia, gdziekolwiek jestem.
Anioł
Zawsze pragnęłam obchodzić Dzień Dziadka. Ale nie mogłam, bo niestety nie dane mi było poznać moich dziadków. Zmarli na długo przed tym, zanim pojawiłam się na świecie. Więc gdy moi rówieśnicy tworzyli laurki lub inne prezenty dla dziadków, mi po prostu było przykro i wszystkim wokół zazdrościłam – mówi Magdalena. Próbowałam nawet sobie zaadoptować dziadków moich kuzynek, ale jakoś nie wychodziło. Nie wpisywali się oni w wyobrażenie mojego, własnego, prywatnego dziadka. Tamci dziadkowie byli już zajęci, nie byli moi, byli dziadkami innych dzieci.
Z czasem zaczęłam coraz więcej wypytywać babcię o dziadka i tak pomału powstawał w mojej dziecięcej główce obraz dziadka perfekcyjnego. Takiego dziadka-anioła, który mieszka w niebie i który się opiekuje całą naszą rodziną. Do którego można się zwrócić w trudnym momencie, bo na pewno ma wejścia tu i tam i wiele może załatwić. Czułam, że choć jest bardzo daleko i nigdy go nie poznałam, to jednak się znamy i jest blisko mnie.
I muszę przyznać, że obraz mojego dziadka, który stworzyłam tak dawno temu, nadal mi towarzyszy. Wysoki, przystojny brunet. Muzyk. Arysta. Opiekuje się nami wszystkimi. Ktoś, do kogo mogę się zawsze zwrócić.
Opowiedziały:
Maja Klemp
Olga Knasiak
Sylwia Kaźmierczak
Anna Jadwiga Matelska
Viola Kregowska,
Magdalena Choda
Zebrała Mariola Cyra.
Z wielkim rozzewnieniem zaglądam na moje wspomnienie ale i koleżanek,dziadkowie kształtują nasze historie życia i ważne żeby o tym pamiętać. Wspaniali ludzie,piekne wspomnienia