Po ponad roku stała się rzecz prawie niemożliwa – zaczęłam ogarniać autobusy miejskie, z którymi wcześniej nie miałam styczności i po prostu najzwyczajniej w świecie się ich bałam. Ale rok temu Roxana przeprowadziła się do Hiszpanii, sama, bez żadnego kierowcy – a strach przed samodzielnym kierowaniem jest taki duży, że komunikacja miejska wygrała i w portfelu zawsze mam kartę miejską.
Dzisiaj jest wtorek, wtorki są dziwne, jeszcze nie przyzwyczaiłam się do uniwersyteckiej rutyny, wszystko mi nie pasuje, nawet poranki, które zaczynają się już o siódmej, a nie o dwunastej. I dzisiaj wychodzę z zajęć, dziecko szczęścia, okazuje się, że mój autobus już na mnie czeka – a nie ja na niego, jak to zazwyczaj bywa. Wchodzę, radośnie mówię kierowcy dzień dobry, siadam gdzieś z tyłu ze słuchawkami na uszach. Dzisiaj jest dzień Tiny Turner, więc Tina mi tam śpiewa, że jestem po prostu najlepsza i siadam z tą myślą i zaczynam czytać i Hartwig, i wiersze Bukowskiego w przekładzie hiszpańskim, bo jak już mieszać języki, to na całego.
I już nie muszę patrzeć na drogę, mój mózg automatycznie wie, w którym momencie będzie trzeba wysiąść. Zanurzam się w słowach i po kilkunastu minutach podnoszę głowę, patrzę przez okno i… jestem w zupełnie innej dzielnicy. Bardzo, ale to bardzo daleko od domu. Po raz pierwszy przegapiłam przystanek.
Tina nie miała racji, nie jestem najlepsza, niech cholera weźmie Hartwig i Bukowskiego, to wszystko przez was, jesteście za dobrzy, a ja jestem daleko od domu.
I nagle do kierowcy podchodzi pani, taka lat pięćdziesiąt plus i mówi, że chyba pomylił drogi, bo osiemnastka tutaj nigdy nie przejeżdżała. Chwila ciszy. Kierowcy robi się głupio, mówi, że przeprasza, ale zawsze jeździ ósemką, dzisiaj ma pierwszy raz osiemnastkę i automatycznie pojechał inną trasą. A babeczka patrzy na niego z uśmiechem i mówi NIE PRZEJMUJ SIĘ SYNKU, GORSZE RZECZY SIĘ DZIEJĄ.
Kierowca zawrócił, przez całą drogę pytał się, czy na pewno nie popsuł nikomu planów, czy nie zostawić kogoś gdzieś indziej po drodze, przepraszał. A my do niego, że spokojnie, zrzuciliśmy winę na wtorek, wczesną godzinę, Merkurego i złą fazę księżyca. I w sumie nikt się tym nie przejmował, rozmawialiśmy o swoich jakiś małych porażkach dnia codziennego, a kierowca też się przestał obwiniać.
Jak już byliśmy na dobrej drodze i zobaczyłam swój przystanek, zauważyłam tłum ludzi, który musiał długo czekać na ten zagubiony autobus. Ich miny i wzrok zabijały. Wyszłam z jedną z pań, która powiedziała WYBACZCIE OBSUWĘ, ALE BYLIŚMY NA WYCIECZCE.
Tłum nie pytał co i jak, ktoś powiedział, że najważniejsze, że dobrze się bawiliśmy i tłum wszedł z uśmiechem do autobusu.
Później pani od obsuwy życzyła mi pięknego dnia i skręciła w prawo, ja w lewo. Weszłam do domu, trzydzieści minut później niż zwykle. Wygląda na to, że spędziłam pół godziny z obcymi mi kompletnie ludźmi, świetnie się bawiąc. I pewnie nawet kierowca teraz uśmiecha się na myśl tego wszystkiego.
Jestem pewna, że w tym tygodniu też was czeka jakaś porażka dnia dzisiejszego, a tą krótką historią chciałam przypomnieć, że wszystko zależy od podejścia. I, synkowie moi, pamiętajcie, że gorsze rzeczy się dzieją.
Roxana Lewandowska, Hiszpania