Edukacja i językiFelietony

Artykuł sponsorowany

Decydując się wyjazd za granicę i zakładając tam rodzinę, często wielokulturową i wielojęzyczną, stajemy przed dylematem, czy i jak przekazać naszym dzieciom polski język, kulturę, tradycje. Dla wielu z nas, emigrantek i emigrantów, wychowanie dzieci w duchu polskości jest nie tylko ważne, ale również oczywiste i nie podlegające wątpliwości.

Każdy rodzic, który podjął się takiego zadania wie, jak wielkim jest to wyzwaniem i jak wiele pracy i wysiłku trzeba włożyć, by osiągnąć pożądane rezultaty. Dziś Polki mieszkające na obczyźnie i wychowujące tam swoje dzieci podpowiadają, jak sobie z tym wyzwaniem radzą, jakie stosują metody, czy korzystają z pomocy polskich szkół i nauczycieli oraz czy udało im się osiągnąć zamierzony cel.

Ania Bittner / Portugalia

Polskość nigdy nie była przedmiotem moich przemyśleń, nie zatrzymywałam się nad tak wielkimi słowami. Oczywistym jednak zawsze było, że moje dzieci język polski znać będą i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby dać im na starcie ten prezent. Zresztą byłam przygotowana merytorycznie jako filolożka i absolwentka seminarium o dwujęzyczności. 

Gdy urodziło się pierwsze dziecko, od dawna po polsku nie mówiłam wcale. I mimo że jestem purystką językową, przestawienie się na mówienie do dziecka, które nie reaguje, było, może nie trudne, ale co najmniej dziwne. Los obdarzył mnie dzieckiem współpracującym i takim, które zaczęło mówić bardzo wcześnie, więc dość szybko mogłam cieszyć się sukcesami. 

Gdy niemal osiadłam na laurach, moje wówczas trzyletnie dziecko zażyczyło sobie nauki języka angielskiego. Zamartwiałam się, czy trzeci język nie zakłóci tej językowej, niemiecko-polskiej idylli, ale wręcz przeciwnie. Te trzy języki ułożyły się w osobnych szufladkach i dziś moja córka jest idealnie trójjęzyczna, bo nauka angielskiego nie polegała u niej na lekcjach raz w tygodniu, ale całkowitym wejściu w angielskie środowisko, czyli pójściu do całodniowej szkoły brytyjskiej. 

Będąc w drugiej ciąży, zamartwiałam się, czy uda mi się to samo z drugim dzieckiem. Wiedziałam przecież, że kolejne dzieci zazwyczaj dużo słabiej mówią, że dużo trudniej jest utrzymać język mniejszości na poziomie ojczystym, a ja przecież miałam do obskoczenia aż trzy języki! I tu pomogła mi córka, która od urodzenia do swojego brata mówiła po polsku. Co więcej do dziś moje, już nastoletnie, dzieci rozmawiają ze sobą po polsku, mimo że w Polsce nigdy nie mieszkały. Syn przeszedł tę samą ścieżkę co córka, tyle że do szkoły brytyjskiej poszedł już w wieku dwóch lat. 

Co jednak z pisaniem i czytaniem? Z braku możliwości uczęszczania na jakiekolwiek zajęcia w języku polskim, uczyłam dzieci sama. Dziś oboje czytają płynnie, piszą, być może mniej płynnie, ale piszą. W Polsce poruszają się językowo jak dzieci polskie i nie sposób rozpoznać, że nie mieszkały nigdy w tym kraju. Dziś także porozumiewają się w czterech językach, ponieważ gdy miały odpowiednio cztery i osiem lat, przeprowadziliśmy się do Portugalii, gdzie błyskawicznie nauczyły się języka i swobodnie się w nim poruszają. Oznacza to, że na co dzień korzystamy z czterech języków. 

A moja recepta na utrzymanie języka polskiego na wysokim poziomie? Konsekwencja, konsekwencja i jeszcze raz konsekwencja. Polega ona na niemieszaniu języków, dbanie o to, by komunikacja przebiegała w jednym języku, bez pójścia na łatwiznę i wrzucania obcych słówek. Po drugie dbanie o swój własny język polski – o to, by był różnorodny, by nie opierał się na kalkach językowych, by się rozwijał. Można to osiągnąć przez wspólne czytanie, rozmowy na różne tematy, nie tylko te dotyczące życia codziennego, a wreszcie przez kontakty z Polską, bo dziecko będzie chętnie posługiwało się tym językiem, z którym związane jest emocjonalnie.

Justyna Michniuk / Niemcy

Nasz syn miał szczęście urodzić się w rodzinie wielokulturowej i wielojęzykowej. Mój mąż jest Serbołużyczaninem i na co dzień rozmawia z naszym synem w języku górnołużyckim. Przedszkole, do którego uczęszcza nasze dziecko to jedna z dwóch tzw. placówek WITAJ w mieście Cottbus/Chóśebuz, tzn. oprócz języka niemieckiego, dzieci uczą się tam także języka dolnołużyckiego metodą immersji. Immersja to metoda częściowego zanurzenia się w poznawanym temacie. To znaczy wiele nazw, piosenek, zabaw i zwyczajów w przedszkolu jest przekazywana w języku dolnołużyckim, ale dominuje język niemiecki. 

Ponadto ja, jako Polka, dbam o edukację naszego syna, jeżeli chodzi o kulturę, tradycje i historię Polski, a także rozmawiam z nim tylko po polsku. Nauczeni doświadczeniami wielu rodziców z dwujęzycznych rodzin, postanowiliśmy stosować u nas w domu zasadę: jeden rodzic, jeden język. Dlatego nie rozmawiamy z dzieckiem po niemiecku. Nauczy się go w przedszkolu, szkole, na ulicy. Książki edukacyjne kupuję w księgarniach w Polsce. Ponieważ mieszkamy niedaleko granicy, nie jest to duży problem. 

Póki co nasz syn ogląda książeczki obrazkowe, których nie brakuje na rynku, słuchamy razem piosenek po polsku i je śpiewamy, a także spotykamy się z innymi polskimi rodzinami w naszym mieście. Akurat w tej części Brandenburgii nie brakuje polskojęzycznych rówieśników dla naszego dziecka, z czego bardzo się cieszymy.

Już przed jego urodzeniem spędzaliśmy często urlopy krótsze i dłuższe u rodziny lub znajomych w Polsce. Kiedy na świecie pojawił się nasz syn, postanowiliśmy spędzać jeden długi urlop w roku właśnie w mojej ojczyźnie, aby nasz syn miał kontakt z żywym językiem. Oczywiście będzie miał w przyszłości także inne okazje do ćwiczeń. 

Pragnę zaznaczyć, że wiele osób krytykuje nas za wielojęzyczne wychowanie, twierdząc, że jedynie mieszamy w głowie naszemu dziecku. Nie zgadzamy się jednak z tymi opiniami, ponieważ na własnych przykładach wiemy, że można mieć więcej niż jeden język ojczysty i posługiwać się każdym z języków tak samo dobrze. Uważamy, że dzięki jednoczesnej nauce przez zabawę kilku języków, z których większość jest słowiańska, nasz syn dostanie ogromny skarb na całe życie, który przyda mu się w przyszłości w każdej sytuacji.

Olga / Islandia / Polka na Islandii

Vincent ma 7 lat i chodzi już do drugiej klasy islandzkiej szkoły podstawowej. Rok temu, gdy zaczynał szkołę czekało nas więcej decyzji niż tylko wybór placówki. Najważniejsze było pytanie, jak mamy zamiar wspomagać i rozwijać jego język polski i wiedzę o Polsce. Nasza decyzja może się wydawać kontrowersyjna, ale dziś wiem, że jest właściwa.

Na Islandii poza szkołami islandzkimi była tylko jedna polska szkoła. Dziś placówki są dwie, ale obie w stolicy, prywatne, płatne, a co najistotniejsze, nauka odbywa się tylko w soboty. Nie ukrywam, że to właśnie ostatni punkt zaważył na naszej ostatecznej decyzji.

Oboje z partnerem jesteśmy Polakami i w domu porozumiewamy się wyłącznie w języku polskim. Vincent wychowywany jest zarówno w polskim, jak i islandzkim środowisku. Na wyspie jest spora część mojej rodziny, znajomi i przyjaciele, co sprawia, że zewsząd jesteśmy otoczeni językiem polskim. Zaś szkoła, zajęcia dodatkowe i większość kolegów w grupie to Islandczycy i język islandzki. Vincent dostęp do obu języków w ciągu dnia ma bardzo wyrównany. Czy to jednak wystarczy dla podtrzymania polskości na obczyźnie?

Rok temu podjęliśmy decyzję o nieposyłaniu dziecka do sobotniej polskiej szkoły. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym jemu, jak i sobie odbierać sobotnie ranki na kolejny dzień nauki. Vincent chodzi do szkoły, gdzie nie ma zadań domowych, a w pierwszych latach nauka odbywa się głównie przez zabawę, kontakt z naturą, a jednym z przedmiotów są „umiejętności życiowe”. Nie potrafiłam odebrać mu odpoczynku, skorzystania z wyjścia na rower czy wycieczki na poczet kolejnego dnia w szkolnej ławce. Zapytany o zdanie, Vincent również nie był zadowolony z takiej wizji.

Jak więc wspomagamy jego polskość?

Mamy kilka zasad, których staramy się trzymać i w ten sposób dbać o jego język i pochodzenie. W naszym domu nie ma języka islandzkiego. Książki czytamy od urodzenia tylko po polsku. Bajki, filmy, programy oglądamy wyłącznie po polsku (od niedawna również po angielsku). Ponadto czytamy książki z zapleczem historycznym, legendy oraz kupujemy gry planszowe w Polsce i w polskim sklepie. Gry z pytaniami zawierają wiele informacji o Polsce i rozbudowują słownictwo. Często kupuję też gry z serii Poznaj Polskę.

Kolejnym dość ważnym aspektem są wyjazdy do Polski. Jest to ważny element pomagania w jego przynależności narodowej, nie tylko ze względu na spotkania z rodziną, ale też na podróże po kraju. Staram się tak zaplanować każdy wyjazd, aby za każdym razem odwiedzić co najmniej jedno nowe miejsce. Staramy się aktywnie spędzać czas i odwiedzać miejsca z historii i legend. Vincent odwiedził już Warszawę, Kraków, Toruń, Malbork, a nawet Oświęcim. Staram się, aby wyjazdy do Polski miały formę aktywnego zwiedzania i poznawania przeszłości kraju jak i rodziców. Rozbudzam w nim ciekawość, a jego zainteresowanie nie mija po powrocie na wyspę.

Uważam, że w tej chwili robię wystarczająco, aby wspomagać w synu jego polskość i naukę języka. Myślę, że skorzystam z pomocy nauczyciela języka polskiego, gdy Vincent zacznie samodzielnie czytać i pisać, aby równoległe dbać o jego umiejętności w obu językach. Polskich szkół online jak i polskich nauczycieli na Islandii nie brakuje, więc już wkrótce będziemy się rozglądać za możliwościami.

Natalia Brede / Chiny / Mały Biały Tajfun

Mieszkam w Chinach, a moja córka jest w połowie Chinką. Oczywiście mówi świetnie po chińsku, ale zadbałam o to, by po polsku mówiła równie dobrze. Jak? 

Jeszcze zanim się urodziła, postanowiłam, że to ona będzie priorytetem. Całe szczęście mój mąż był w stanie nas utrzymać, a ja mogłam pracę ograniczyć do kilku godzin tygodniowo. Resztę czasu zainwestowałam w to, żeby nasza córka nie była tylko Chinką. I nie mówię tu tylko o oczywistym mówieniu do niej w naszym sekretnym języku polskim (którego tata początkowo nie kumał ani w ząb) czy też o czytaniu książeczek po polsku, a o bardzo wszechstronnym zaznajamianiu dziecka z polskimi tradycjami, zwyczajami czy po prostu sposobem myślenia. 

Od razu mówię: nie jest to łatwe, zwłaszcza tutaj, w kraju o tak odmiennej kulturze. Jeśli chcę, żeby dziecko spróbowało faworków czy pączków z okazji Tłustego Czwartku, to muszę je sama usmażyć. Jeśli chcę, żeby zobaczyła pisankę czy palemkę – muszę o nie sama zadbać. Każdy drobiazg, oczywisty dla mam mieszkających w Polsce, tutaj wymaga wysiłku logistycznego lub finansowego, a przede wszystkim tzw. chciejstwa. Chce mi się przygotować przebranie na Halloween, chce mi się zrobić bałwana ze skarpetki dla dziecka, które jeszcze nigdy nie widziało na żywo śniegu. Chce mi się za bajońskie sumy kupić masło, żeby zrobić prawdziwe ciasto drożdżowe. 

Musi mi się chcieć – bo nikt inny nie zadba o to, żeby moje dziecko choć trochę pokochało moją ojczyznę.

Nati Ishigaki / Japonia

Nie jestem zbytnio przywiązana do mojej ojczyzny. Nie mam już w Polsce dużej rodziny, nie interesują mnie wiadomości, i te polityczne i te kulturalne. Gdyby jakaś “gwiazda” podeszła do mnie, to zapewne nie wiedziałabym kto to. 

Nie wiem, czy mogę nazwać się patriotką, wolałam zawsze określenie Obywatelka Świata, a języka polskiego od rozpoczęcia emigracji nie używałam zbyt często. Aż do… pojawienia się moich dzieci.

Pięć lat temu, gdy urodziłam moją pierwszą córkę, wiedziałam, że będzie mówiła po polsku. To jedyna opcja, nie mogłabym jej tego odebrać, tego wzbogacenia, tej innej perspektywy. Było mi bardzo trudno, ja, która nie używałam rodzimego języka więcej niż raz, dwa razy w miesiącu, nagle musiałam mówić do bobasa non stop po polsku. Szło opornie, ale rozkręciłam się, na spacerach gadałam jak najęta, opisywałam drzewa, ptaki, dźwięki, zapachy. Moja córka wolała japoński – nic dziwnego, jest dużo prostszy!

Gdy urodziłam drugą, zaczęłam tracić nadzieję – dlatego wybrałam się do Polski na ponad dwa miesiące, sama z dwójką maluszków. I to wystarczyło! Dziś z moją trzecią córką tworzymy komplet całych czterech Polek na wyspie! Mówimy po polsku, jemy dwanaście potraw na Wigilię, czytamy Karolcię i pieczemy mazurki na Wielkanoc. Próbuję robić fuzję kultur – Boże Narodzenie po polsku, Nowy Rok po japońsku, jednego dnia pierogi, drugiego gyoza. W przyszłym roku pięcioletnia Zosia zaczyna szkołę, a ja już robię plany, jak ją uczyć o naszym drugim kraju.

I największa moja duma wisi na lodówce – własnoręcznie wykonana kartka Zosi z lekko koślawym KOCHAM CIĘ napisanym po polsku!

Dorota Chen-Wernik / Tajwan / Babel School In Taiwan

Jestem mamą trójki wspaniałych wielojęzycznych i wielokulturowych dzieci – dwójka jest już dorosła, a najmłodsza ma jedenaście lat. Dzieci wychowały się na Tajwanie, w kraju swojego taty, gdzie językiem urzędowym jest chiński-mandaryński. W domu posługujemy się trzema językami – chińskim, angielskim i polskim, dodatkowo dziadkowie mówią do starszych dzieci po tajwańsku, a najmłodsza córka zna jeszcze japoński. 

W naszej rodzinie język polski, jak i wszystko co jest związane z Polską, jest bardzo ważne. Od narodzin dzieci zawsze zwracałam się do nich po polsku, czytałam im książeczki po polsku, śpiewałam polskie piosenki, a także brałam udział w spotkaniach polskich mam na Tajwanie, w czasie których dzieci miały okazję bawić się z innymi wielojęzycznymi rówieśnikami. Gdy dzieci podrosły, zaczęły same czytać po polsku, a ja uczyłam je historii, literatury i geografii Polski. W domu rozbrzmiewała polska muzyka – od Chopina i Kabaretu Starszych Panów, przez Kaczmarskiego, Grechutę i Turnaua po Dawida Podsiadło. Od najmłodszych lat dzieci kibicowały polskim sportowcom – najpierw Małyszowi, potem piłkarzom, siatkarzom, Kubicy, a także Idze Świątek. W domu święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc są obchodzone według polskiej tradycji, a w dniu innych świąt czy ważnych wydarzeń często rozmawiamy o ich podłożu historycznym i politycznym.

Nigdy nie poddawałam się i zawsze rozmawiałam z dziećmi polsku, nawet gdy inni krzywo na to patrzyli. Na szczęście mój mąż bardzo popierał mnie w moim zdeterminowaniu i chociaż sam nie mówi po polsku, to nie miał mi za złe, że porozumiewam się z dziećmi w tym języku. 

Jestem dumna z moich dzieci, pomimo iż mieszkają z dala od Polski, to czują się w znacznej mierze Polakami i wiem, że będą starały się tę polskość przekazać następnemu pokoleniu.

Zebrała Magda Fou


Zachęcamy do dbania o polską edukację waszych dzieci, niezależnie od tego, w jakim kraju mieszkacie i z jakim systemem edukacyjnym mierzycie się na co dzień. Można to robić na różne sposoby, jednym z nich jest Polonijka.

Polonijka to szkoła internetowa dla polskich dzieci w wieku 5-15 lat, mieszkających za granicą. Dzięki niej dzieci między innymi rozwijają znajomość języka polskiego, pogłębiają wiedzę o Polsce, a także mają możliwość realizowania materiału polskiej szkoły podstawowej, co pomaga w bezstresowym powrocie do kraju i polskiej szkoły. Więcej informacji na stronie Polonijka.

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] siebie, włączając francuską kulturę do mojego życia i mojej osobowości. Tak rozumiana integracja jako upodobnienie się do tubylców, do ich zachowań i jako przejmowanie ich tradycji i obyczajów […]

trackback

[…] ani badaczami języka Byli filozofami, lekarzami, psychologami oraz pedagogami. Dlatego koncepcje bilingwalnego nauczania dzieci oraz wychowania międzykulturowego w Niemczech, gdzie mieszkam, zostały utworzone w oparciu […]