Nazywam się Karolina Krajnik. Moja mama mówi do mnie Tolcia, mój mąż zwraca się do mnie per Moro, greckim urzędnikom i lekarzom wyświetlam się w systemie jako Karolina Joanna Kraznik, koledzy z pracy wołają mnie Karolin, turyści, których obsługuję, wierzą, że jestem Katerina, a listy są do mnie zaadresowane Karolina Tomasza Krajnik. Żeby było ciekawiej, mój mąż ma zupełnie inne nazwisko, którego nie było dane mi otrzymać, a szkoda, bo mój ponad dziwięćdziesięcioletni dziadek bardzo długo uczył się jego pisowni i wymowy.
W 2009 roku przyleciałam na Kretę po raz pierwszy, w ramach praktyk studenckich. Dziś mamy rok 2021 i wygląda na to, że trochę się tu jednak zasiedziałam na dłużej. Wakacyjna przygoda na greckiej wyspie trwa już ponad jedenaście lat.
Historia wydaje się banalna i stara jak świat, bo to serce, a nie rozum, mnie na wyspie zatrzymało. Przeszłam bardzo wyboistą drogę emigracyjną, a i na monotonię w sprawach sercowych nie mogę narzekać, bo na własne życzenie lubię sobie urozmaicać życie i tak na przykład wyszłam za mąż trzy razy… na dodatek za tego samego mężczyznę.
Kreta ma to do siebie, że nie pozwala mi się nudzić i nie mam tu na myśli bynajmniej atrakcji krajoznawczych, jakich ta wyspa ma pod dostatkiem, ale niespodzianki i skoki adrenaliny na porządku dziennym podczas wykonywania normalnych, jakby się mogło wydawać, czynności. Tutaj chodnik zamiata się w piżamie, zużytego papieru toaletowego nie wyrzuca się do muszli klozetowej, nie włącza się odkurzacza między godziną 14 a 17, spaghetti i sushi je się z kromką chleba, a z okazji migreny odprawia się odpędzające uroki czary. Tutaj żyje się głośno i chaotycznie, a jednocześnie pomału i bezstresowo. Zwyczajowość zarówno religijna jak i pogańska jest na Krecie bardzo bogata i przejawia się w wielu aspektach i rytuałach, których nawet po tylu latach mieszkania wśród lokalnej ludności wyspy nadal nie zdołałam wszystkich poznać. Imprezuje się tutaj przy tradycyjnych rytmach, przy dźwiękach liry i bouzouki. To trochę tak, jakby na dyskotekach w Polsce puszczali tylko piosenki w wykonaniu krajowych zespołów, a młodzież na porządku dziennym dla rozrywki tańcowałaby poloneza, polkę i krakowiaka.
Co robię na Krecie, gdy nie zbieram jadalnych ślimaków i oliwek lub nie biegam z aparatem fotograficznym w poszukiwaniu często występujących tutaj tęczy? Jestem panią magister, która została kelnerką i dobrze mi z tym. Piszę felietony dla portalu Polki na Obczyźnie, administruję internetową grupą Polki na Kretowisku, a z doskoku prowadzę dość roboczą stronę na Facebooku – Zapiski Kelnera, gdzie opisuję swoje kelnerskie losy na greckiej wyspie. Marzy mi się, aby kiedyś na podstawie moich notatek z pracy powstała książka-pamiętnik kelnerki, a na chwilę obecną kończę swój pierwszy utwór literacki, traktujący o życiu na emigracji i o codzienności wśród Greków. Mam hopla na punkcie wyposażenia wnętrz i ładnych przestrzeni. Lubię pomieszczenia z duszą, a jeszcze bardziej interesują mnie te z charakterem. Chciałam nawet studiować architekturę, ale oblałam testy z rysunku i ostatecznie nie dostałam się na wymarzoną uczelnię. Nieważne. Sporo czytam na ten temat i staram się wykorzystać zdobytą wiedzę i obserwacje przynajmniej we własnym otoczeniu. Moja słabość to rośliny. Sklep ogrodniczy działa na mnie bardziej pobudzająco niż nowa kolekcja w butiku z ciuchami. Czasami chodzę z nową rośliną po całym ogrodzie i kombinuję, gdzie by ją wcisnąć, ale miejsce ostatecznie i tak zawsze znajdę. Mój specyficzny sposób na spędzanie wolnego czasu to oglądanie obrazów. Robię to po pierwsze online, a po drugie nie zachwycam się Damą z Łasiczką czy Ostatnią Wieczerzą, ale poszukuję dla odmiany kreatywnych abstrakcji, unikalnych murali, nowoczesnych graffiti, sarkastycznych plakatów. Lubię, gdy sztuka ma drugie dno, głębsze przesłanie, odnosi się do grzechów współczesnego społeczeństwa, gdy trafia w punkt.
Karolina Krajnik
Kreta