Felietony

W drugiej części rozmów o lataniu nasze Klubowiczki wspominają, jakie niewiarygodne historie wydarzyły się im w powietrzu i po wylądowaniu.

Takie historie przydarzyły się nam w powietrzu

Agnieszka: Pierwszy raz leciałam Kuwait Airways. Wnętrze – lecialam klasą ekonomiczną – naprawdę świetne, dużo miejsca między siedzeniami, duże ekrany w siedzeniach. Siadam, zakładam słuchawki, relaksująca muzyka, boarding completed i nagle słyszę jakieś wrzaski w słuchawkach. Po arabsku. Bardzo się przestraszyłam – okazało się, że to była standardowa modlitwa przed lotem. 

Dominika: Mój pierwszy lot przez ocean, do USA. Byłam okropnie zestresowana, bo wtedy jeszcze bałam się latać. Żeby sytuację pogorszyć, trafiła mi się współpasażerka, która co kilkanaście minut sprawdzała stan silnika na skrzydle, wyglądając przez okno i przewieszając się przez mój fotel. I tak przez osiem godzin. Za to zespół stewardess na tym rejsie był nie do podrobienia! Wszystkie panie przez cały lot zawzięcie robiły na drutach. Z robótkami roznosiły posiłki i napoje, nie odkładały drutów nawet w czasie największych turbulencji!

Monika: Croatia Airlines przed kilkoma laty. Lot z Zagrzebia do Sztokholmu, tuż przed Bożym Narodzeniem, więc połowa samolotu pusta. Wystartowaliśmy z opóźnieniem i ta przedstartowa nerwowość chyba udzieliła się obsłudze, bo biegali jak z piórem. Tuż po starcie zaczęło się wydawanie posiłku (wczesny ranek, więc śniadanie na pokładzie jak znalazł). Tyle, że było to dosłownie wydawanie jak w barze mlecznym – stewardessa pchając swój wózek, pytała każdego pasażera: “ser czy szynka?”. I zależnie od odpowiedzi serwowała bułę wielką jak bochen chleba. Dwa rzędy przede mną szynka wyszła, więc już bez pytania poszybowało (dosłownie) w moją stronę pieczywko z serem. Brzmi to jak lot rodem z koszmaru, ale tak dobrze chyba nigdy się nie bawiłam na pokładzie samolotu. Ot, chorwacki duch w powietrzu.

Agnieszka: Lao Airlines. Sprzedawałam wówczas ekraniki do wyświetlania filmów w samolocie. Lecę nowiutkim samolotem, w siedzeniach ekrany mojej konkurencji. Wszystkie wyłączone. Ekrany były w pakiecie wraz z samolotem, a oprogramowanie tak drogie, że linie nigdy nie włączyły systemu.

Danuta: Montenegro Airlines, rok 2010. Leciałam z przesiadką w Podgoricy, skąd miałam samolot do Prisztiny. Na lotnisku okazało się, że z powodu “gwałtownych opadów śniegu” (czyli około jednocentymetrowej warstwy białego puchu) dzień wcześniej nie odbył się lot do Skopje, więc linie zdecydowały, że ten mój samolot zamiast do Prisztiny w Kosowie, poleci do Skopje w Macedonii, choć część z nas miała bilety do Prisztiny. Bagatela, zaledwie dwieście kilometrów różnicy. Po wylądowaniu w Skopje usłyszeliśmy komunikat, że pasażerowie chcący lecieć dalej, mają nie wysiadać. Z kabiny wytoczyła się karykatura kapitana – grubasek w rozpiętej prawie do pępka koszuli, za to z papierosem w zębach. Łamaną angielszczyzną zapytał: “Prisztina – how many?”, następnie głośno policzył: “1,2,3…. 15” i stwierdził: “OK, 15, Prisztina, we fly”, zamknął się z powrotem w kokpicie i po chwili wystartowaliśmy dalej. Normalnie kabaret. Nawet się nie zdążyłam zdziwić, bo samolot kilka minut po starcie już lądował.

Agnieszka: Air Macau, samolot był przeładowany, bo sprzedali więcej miejsc (klasa ekonomiczna) niż było w samolocie i wpuścili na pokład więcej ludzi niż było miejsc (mistrzostwo świata). Jako Europejce (sic!) dostało mi się miejsce w klasie biznes. Wystartowaliśmy. Wracamy – okazało się, że samolot miał problem techniczny.

Aleksandra: Lot Blue1, z Helsinek do Warszawy. Najpierw lekkie opóźnienie ze względu na zimową zawieruchę w Helsinkach. W czasie startu samolotem nieźle rzucało na wszystkie strony, więc odliczałam właściwie każdą minutę lotu. Dolatując do Warszawy, pilot poinformował, że ze względu na bardzo gęstą mgłę w Warszawie musimy poczekać, ale pewnie za niedługo wylądujemy. Po godzinie krążenia nad Warszawą odzywa się pilot i spokojnym głosem oświadcza, że kończy nam się paliwo i musimy wylądować na innym lotnisku. Okazało się, że tym najbliższym (czyt. najtańszym) lotniskiem był Berlin Tegel. W Berlinie wylądowaliśmy bez problemu, najpierw poinformowano nas, że będziemy mieć inny transport do Polski, ale szybko okazało się, że nie tylko nasz samolot został przekierowany do Berlina. Kazano nam poczekać w autobusie w czasie tankowania samolotu. Wszyscy byli przekonani, że już teraz polecimy do Warszawy. O Warszawę nawet nie zahaczyliśmy, wróciliśmy do Helsinek. Kiedy dzwoniłam do mojego chłopaka, mówiąc, że wróciłam do Helsinek, zwyczajnie myślał, że to tylko żart. Do Warszawy dotarłam następnego dnia.

Joanna: Sporo bym miała takich historii, ale z ostatniej chwili: lot czarterowy z Mombasa do Warszawy, ja przeszczęśliwa, bo lecę bezpośrednio, startujemy, wesoła atmosfera, za moim siedzeniem trzech kolesi w wieku około 35 lat, widać, że wakacje się udały. Kiedy ich informuję, że lecę z dzieckiem, przepraszają za przekleństwa. Po dwudziestu minutach lotu ten ze środka zaczyna wykrzykiwać imię drugiego, siedzącego przy oknie i trzaskać go po twarzy, w końcu krzyczy: “On jest zimny!”. Kolega z szeroko otwartymi oczami i ustami oparty o szybę nie daje znaków życia. Czuję zimny pot na plecach. Przybiega obsługa, pilot pyta o lekarza na pokładzie, tlen, reanimacja – docucili go. Jaka ulga!

Aleksandra: W czasie lotu Helsinki-Hongkong wszystko przebiegało bardzo fajnie, mimo ogromnego ścisku, do momentu kiedy mniej więcej w połowie lotu pojawił się TEN komunikat: “Czy na pokładzie jest lekarz?” powtórzony dla pewności po fińsku, szwedzku, angielsku i chińsku. Sprawa wyglądała poważnie, bo stewardessa niosła butlę z tlenem. Szczerze mówiąc, nie wiem co się stało i nie chciałam się za bardzo dowiadywać, ale do końca lotu moja wyobraźnia nieźle działała. Przy lądowaniu w Hongkongu czekał ambulans.

Anna: W super książce “Leci z nami pilot” czytałam, że w procedurach bezpieczeństwa nie ma punktu, że na pokładzie musi być lekarz. Bo statystycznie zawsze i tak będzie co najmniej jeden wśród pasażerów.

Joanna: Lot Dubaj-Zurych. Parę siedzeń przed nami – starsza pani z dwójką wnucząt (dziewczynka dziesięć lat i chłopiec  jakieś pięć). W połowie lotu dziewczynka krzyczy w niebogłosy. Zlatują się wszystkie stewardessy, małego gdzieś zabierają, dziewczynka zostaje i płacze. Jedna uspokaja ją, druga sprawdza listę pasażerów, trzecia już leci z defibrylatorem. Mój mąż ze słuchawkami na uszach niczego nie zauważył. Szturchnęłam go i kazałam iść do przodu, bo coś się dzieje. Poszedł, wytłumaczył, że jest lekarzem i zapytał, czy może pomóc. Przyszedł kapitan, by zorientować się w sytuacji. Już zarządził międzylądowanie. Mąż “opatrzył” panią. Okazało się, że miała stan przedzawałowy. Podał jej tabletki (jest też po zawale i wozi ze sobą pół apteki), sytuacja się unormowała i pani mogła poczekać parę minut do lądowania. Na lotnisku już czekała karetka, mąż udzielił sanitariuszom informacji, co podał, kiedy i w jakiej ilości, a reszta pasażerów musiała czekać. Najpierw wypuszczono tych, którzy mieli dalsze połączenia, później resztę, a nas, z małym dzieckiem zostawili sobie na sam koniec. Przyszedł kapitan i wręczył mężowi butelkę najlepszego szampana, a dziecku zabawki. Zapytał jeszcze, dlaczego mąż nie zgłosił podczas odprawy, że jest lekarzem. Christoph powiedział, że zna tę opcję, ale podróżuje z rodziną i nie chciał, byśmy byli rozdzieleni, tym bardziej, że dziecko małe, a ja też mam lęki. Dla niewtajemniczonych: gdy człowiek zadeklaruje, że jest lekarzem, dostaje najlepsze miejsce w samolocie. Jeśli na pokładzie nie ma lekarza, nie ma miejsc, a ty musisz lecieć, wystarczy to zgłosić i już miejsce się znajdzie. Nie polecam tej opcji do niezaplanowanego podróżowania, ale czasem ratuje życie. Tak lecieliśmy z Bangkoku do Dubaju, bo na lotnisku okazało się, że nie mamy miejsca, chociaż rezerwacja była potwierdzona.

Aleksandra: Lot Finnair Hongkong-Helsinki. Moja radość nie miała granic, kiedy okazało się, że mam miejsce przy przejściu, bo przy tak długim locie liczą się centymetry. Niestety moje szczęście nie trwało długo, bo już właściwie trzydzieści minut po starcie z Hongkongu wpadliśmy w wielki front burzowy, który trwał przez następne trzy godziny. Turbulencje były tak silne, że stewardessa przechodząca obok mnie wylała na mnie wodę, potem powtórzyła to jeszcze raz. Później żartowała, że już nie będzie więcej obok mnie przechodzić. Ale to może dzięki tej mokrej koszulce i spodniom (bo nie mogłam iść się przebrać) jakoś przeżyłam te turbulencje.

Agnieszka: Lot liniami Cathay Pacific z Hongkongu – już w powietrzu pasażer zaczyna spacerować wzdłuż samolotu i głośno się modlić. To, że modlił się po angielsku i chrześcijańsku nie ukoiło moich nerwów i prawie czekałam, aż z zanadrza wyciągnie bombę. Na szczęście jeden z pilotów (chyba?) przejął kontrolę nad sytuacją i zdołał pana uspokoić.

Joanna: Turkish Airlines… podchodzimy do lądowania w Stambule… jest noc, więc z daleka widać lotnisko, słychać jak pilot wysuwa podwozie… przygotowujemy się do osadzenia samolotu na płycie lotniska, kiedy pilot gwałtownie podrywa maszynę i zaczyna skręcać w stronę morza. Nikt nic nie mówi, ciszę w samolocie można ciąć nożem, zataczamy łuk, w końcu po dłuuuuugich trzech lub pięciu minutach pilot informuje o problemach technicznych… na lotnisku. Ile każdy z nas zdążył przerobić scenariuszy w głowie, trudno byłoby policzyć.

Danuta: Ooooo, ja miałam identyczną sytuację ze Swissem w Zurychu, też poderwanie znad samego pasa, ostre pójście w górę, cisza grobowa, po czym pilot informuje, że przeprasza, ale na naszym pasie stał inny samolot… prawie wtedy zemdlałam!

Agata: Mąż usiadł w samolocie koło swojego brata, który znany jest z panicznego lęku przed lataniem. Zawsze przed lotem musi wypić sobie coś mocniejszego, żeby w ogóle przeżyć. Tym razem nie było to możliwe, bo na lotach krajowych tureckie linie Turkish Airlines nie sprzedają alkoholu. H. zaczął się denerwować, jak w takim razie poleci. Kilka razy wolał stewardessę i prosił o zorganizowanie jakiegoś alkoholu. To był duży airbus – był bar, tylko niedostępny na tym locie, więc stewardessa się upierała, że nic nie może zrobić. H w coraz większej panice zaczął już mówić, że wysiada, tym bardziej, że samolot dość długo czekał na swoją kolejkę, więc chłopak stresował się jeszcze bardziej. Inni pasażerowie zaczęli go zagadywać, jak to Turcy, żeby odwrócić jego uwagę. Nagle przychodzi stewardessa ze szklanką soku i cukierkami. Mówi, że może dawka cukru trochę mu pomoże. Okazało się, że w kubeczku była… czysta wódka. H. wypił i od razu się uspokoił. Co więcej przy lądowaniu stewardessa znów sama się pojawiła i znów ze szklaneczką wódki.

Danuta: Jeden z moich licznych lotów Turkish Airlines na trasie Stambuł-Tbilisi. Do samolotu wsiadł Gruzin z…. drzewkiem cytrusowym w doniczce!!! Nie mam pojęcia jakim cudem go wpuścili przez kontrolę bezpieczeństwa, no ale wlazł, rozsiadł się i jak to Gruzin, drzewko postawił na środku przejścia, bo oczywiście nie udało się zapakować go do schowka. Obsługa zwróciła mu uwagę, że tak nie można (co samo w sobie było komiczne, bo obsługa władała angielskim i tureckim, a on tylko gruzińskim), na co facet postawił drzewko na siedzeniu obok siebie. Kolejna interwencja stewardessy skończyła się tym, że facet przez dwie godziny lotu trzymał donicę z drzewkiem w objęciach na kolanach.

Ewa: Wysilam moje szare komórki i nic. Wygląda na to, że moje loty są (szczęśliwie czy też nieszczęśliwie) cholernie nudne. Miałam jedną dość dziwną przygodę. Rok 2005, nieistniejące już linie lotnicze Centralwings, lot Rzym Ciampino – Warszawa Okęcie. Lot późnowieczorny. Check-in zrobiony, bagaże zdane, oczekujemy na boarding, który się opóźnia. Nagle pojawia się informacja, że nasz samolot z bliżej niewyjaśnionych powodów wylądował na innym rzymskim lotnisku (potocznie zwanym Fiumicino) i tam na nas czeka. Bocznymi drzwiami przeprowadzono nas po odbiór bagażu, w ogólne nie zastanawiając się, jak poradzą sobie osoby nie do końca sprawne ruchowo (np. z nogą w gipsie) czy też matki z dwójką dzieci itp. Na szczęście tym razem solidarność ludzka nie zawiodła i wspólnymi siłami udało nam się przetransportować wszystkie bagaże do podstawionych autobusów, które miały nas zawieźć na Fiumicino znajdujące się po drugiej stronie wiecznego miasta. Dzięki fantazyjnej jeździe włoskich kierowców trasę, która normalnie zajmuje czterdzieści minut pokonaliśmy w dwadzieścia, chwilami zastanawiając się, czy ten autobus nie rozwija takiej prędkości, by za chwilę wzbić się w powietrze. Dojechaliśmy i znów akcja z bagażami, które trzeba było odprawić po raz drugi. Było już naprawdę późno, powinniśmy byli już praktycznie lądować w Warszawie, a tymczasem wciąż tkwiliśmy w długiej kolejce do zadania bagażu w Rzymie. Zmęczenie dawało o sobie znać i zaczęliśmy snuć domysły, co to jeszcze się dziś wydarzy. Nagle pojawia się komunikat, że samolot linii Centralwings do Katowic (WHAT?) jest gotowy do przyjęcia pasażerów na pokład. Katowic? Jakich Katowic? Generalnie przez ten cały czas praktycznie nie informowano nas co się dzieje. Kapitan wita nas na pokładzie i uprzejmie informuje, że nie polecimy do Warszawy (bo lotnisko jest zamykane na noc), a do Katowic i że owszem mamy prawo odmówić lotu, ale w takim wypadku on nas nie wypuści, bo obsługa musiałaby szukać bagażu, co spowodowałoby dodatkowe opóźnienie. Około czwatej nad ranem wylądowaliśmy w Katowicach, gdzie znów podstawiono nam autobus, który zawiózł nas do Warszawy – na siedzeniach znaleźliśmy zadośćuczynienie w postaci wafelka i soczku w kartoniku.

Danuta: Końcówka roku 2010, leciałam najpierw z Tirany przez Wiedeń do Berlina, a dwa dni później miałam lecieć z Berlina przez Wiedeń do Belgradu, wszystko liniami Austrian Airlines. Po locie z Tirany w Wiedniu okazało się, że lotnisko zamykają, bo zaczyna się potworna śnieżyca. Utknęły tam setki ludzi, bagaż walał się wszędzie, chaos kompletny. Następnego dnia okazało się, że zaginęła moja walizka. Pół dnia jej szukali, nie znaleźli, a ja uznałam, że do Berlina już nie mam po co lecieć i przebukowałam bilet od razu do Belgradu. Więc wylądowałam w grudniowym Belgradzie (temperatura w okolicy minus 5) w ubraniu z grudniowej Tirany (temperatura plus 18), czyli trampkach i t-shircie. I teraz wisienka na torcie: gdy już kilka dni później wracałam z Belgradu do Berlina, znowu utknęłam w Wiedniu z powodu ewakuacji lotniska (informacja o podłożonej bombie). Poddałam się i do Berlina dojechałam nocnym pociągiem…..

Kasia: Ryanair, Wrocław-Dublin. Cały lot przebiega bezproblemowo. Podchodzimy do lądowania. Pani siedząca w rzędzie obok patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, robi się nieco zielona na twarzy i cichym głosikiem objaśnia “z góry bardzo panią przepraszam”. Po czym wyciąga malutki przezroczysty woreczek i zaczyna wymiotować. Przy każdym obniżeniu samolotu akcja się powtarza. Woreczek jest tak mały, że widzę nadchodzący dramat. W panice więc szybko podaję pani siatkę, którą miałam pod ręką, a właściwie pod fotelem zapominając, że to torba z upominkami dla znajomych. Cóż, słodkości się nieco “sfermentowały”, ale honor pasażerski i podłoga samolotu zostały uratowane.

Dorota: Jak ja się cieszę, że moje loty były nudne (i niech takie pozostaną). Jedyna ciekawostka, to … W pierwszej połowie 2003 roku (tuż po narodzinach mojego syna) w Azji panował SARS (zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej). Po Tajwanie nie można było się normalnie poruszać, wszędzie była sprawdzana temperatura (nawet przy wejściu do metra). Z malutkim synem i pięcioletnią córką postanowiliśmy “ewakuować” się na jakiś czas do Europy. Jakie było nasze zdumienie, gdy okazało się, że bilety na klasę business są w tej samej cenie co na ekonomiczną. Jeszcze bardziej się zdziwiliśmy, gdy okazało się, że jesteśmy jedynymi pasażerami w business class, a w economy było nie więcej niż trzydzieści osób! To był wybitnie wygodny lot.

Marta: Historia nie moja, ale może się nada. Kolega leciał kiedyś KLM (czyli holenderskimi Królewskimi Liniami Lotniczymi). W trakcie lotu, jak to zwykle bywa, pilot wszedł na “linię” i zaczął opowiadać o wysokości lotu, temperaturze w miejscu docelowym, trasie przelotu, itd. I na koniec się przedstawia: “Panie i Panowie życzę Wam przyjemnego lotu. Mam wielką przyjemność podróżować z Państwem: Wasz król Willem Alexander.” Pasażerowie zaczęli się śmiać, myśląc, że to żart. Okazało się… że za sterami samolotu naprawdę siedzi holenderski król. Willem Alexander ma licencję pilota i czasem dla relaksu lata po świecie za sterami

Po wylądowaniu również bywa zabawnie

Anna: Kiedyś, dawno, w latach 90. na lotnisku w Rzymie wyszłam bez bagażu. Skrupulatnie śledziłam drogowskazy i już wtedy znałam język włoski, ale… Włochy to stan umysłu. Tutaj wszystko rządzi się swoimi prawami. Na szczęście celnicy, po sprawdzeniu dokumentów pozwolili mi wrócić na drugą stronę. Walizkę odzyskałam.

Sylwia: Gdy pierwszy raz poleciałam do Rzymu (to był chyba 2008 rok), na lotnisku przy odbiorze bagażu pokłóciłam się z siostrą zakonną. Gwizdnęła mi walizkę, a ja biegiem za nią, że to moja. Strasznie się upierała, że to jednak jej. W końcu zdecydowałyśmy się otworzyć walizkę, a na wierzchu? Moje majty i reszta bielizny. Obydwie oblałyśmy się rumieńcem, ale walizkę odzyskałam. Od tego czasu zawsze się martwię o mój bagaż, a wszyscy się ze mnie nabijają, bo przecież kto miałby zabrać nie swój?

Mam nadzieję, że czytając te historie bawiliście się równie dobrze, jak my podczas ich opowiadania. Mam też nadzieję, że podzielicie się z nami swoimi doświadczeniami z powietrza, bo jak widać, podczas podróży samolotem naprawdę wiele się dzieje…

Redakcja: Danuta Łazarczyk

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze