Felietonywakacje z dzieckiem

Jestem zdeklarowaną podróżoholiczką, całkowicie uzależnioną od podróży. Moja pasja zaczęła się, kiedy w wieku pięciu lat, razem z młodszym bratem, uciekłam na parę godzin z domu. Szukała nas wtedy cała rodzina, a gdy w końcu zostaliśmy odnalezieni, skończyło się na porządnym laniu. Nawet to jednak nie powstrzymało mnie od włóczenia się po okolicy, mama całe moje życie nazywała mnie powsinogą. 

W czasach liceum zaczęłam moje mniej lub bardziej samodzielne wyjazdy: a to na obozy i biwaki harcerskie, a to z moimi przyjaciółkami w Bieszczady czy też na Woodstock. Z czasem pasja rosła, wyjazdy robiły się coraz bardziej egzotyczne, aż w końcu zrealizowałam swoje wielkie młodzieńcze marzenie i wraz z mężem wyjechałam, by przez czternaście miesięcy odkrywać Amerykę Południową. 

„Ciesz się podróżami póki możesz. Przyjdzie dziecko i się wszystko skończy” – słyszałam niezliczoną ilość razy. I w końcu stało się – zaszłam w ciążę. Nie powstrzymało mnie to jednak od wyjazdów: Litwa, wesele w Polsce, parę mniejszych wypadów. Dwa lata temu na świat przyszło nasze maleństwo i dosyć szybko okazało się, że podróże wyssało z mlekiem matki. Codzienne długie spacery sprawiły, że córka najlepiej spała w ruchu. Porządnie spakowana torba dla małej, przekąski i woda dla mnie i już nas nie było w domu. Na początek skupiłyśmy się na odkrywaniu bliższej okolicy. Nie było ścieżki, której bym nie przeszła, ławki, na której bym nie karmiła i placu zabaw, którego bym nie zobaczyła (na czas, kiedy córeczka będzie starsza). Z czasem zaczęłyśmy eksplorować dalsze okolice: muzea, kościoły, parki. Razem odkrywałyśmy, gdzie można nakarmić kaczki, a gdzie wypić dobrą kawę. 

Gdy córka miała cztery miesiące, odbyła się nasza pierwsza “wyprawa” do dużego miasta: Londynu. Małej trzeba było wyrobić paszport. Obawiałam się, jak zniesie dosyć długą podróż samochodem, a później metro i cały dzień w nosidełku. Jak się okazało – niepotrzebnie. Przyzwyczajona do bycia w ruchu kruszynka, z powodu mroźnej pogody opatulona jak mały Eskimos, z fascynacją podziwiała światła samochodów, London Eye, niezwykle kolorowe sklepy M&M’s i Lego. 

Kiedy skończyła pół roku, odbyła swoją pierwszą podróż samolotem, a trzy miesiące później, siedząc mi na plecach, przeszła z nami 800 km słynnej francuskiej Drogi Świętego Jakuba. 

Niedawno moje dziecko skończyło dwa lata i ilekroć powiemy jej, że jedziemy na wycieczkę, skacze z radości i leci zakładać buty. Czyżbym miała cudowne dziecko? Czy też może wyciągając ją od małego, bez względu na pogodę, na długie spacery po prostu nauczyłam ją podróżować? A być może już zdołałam ją zarazić moją pasją? 

Na pewno pomogło niesłuchanie życzliwych rad o ustabilizowaniu się oraz śledzenie relacji tych rodzin, którym wyjazdy małe i duże z ich pociechami nie są straszne, czytanie gazet, poradników, oglądanie YouTube’a, a także obserwacja własnego dziecka. Najważniejsze jest zaspokajanie jego potrzeb w podróży w taki sam sposób, jak w domu. Jest głodne – nakarm, sprawdź czy mu nie jest zbyt zimno lub gorąco, ubierz je odpowiednio do pogody. Nudzi mu się – poopowiadaj mu, co widzisz za oknem pociągu/samochodu, co się dzieje na ulicy, daj do zabawy kamyczki/patyki, pozwól pobiegać boso po trawie/piasku. Poznawanie świata to dla dziecka świetna zabawa. A i my możemy się od niego sporo nauczyć i wraz z nim na nowo odkrywać “co w trawie piszczy”. 

 

Justyna Kloc, Wielka Brytania, blog: Poriomaniacy

 

4.7 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
4 lat temu

Wszystko działa. Pod warunkiem, że dziecko jest akurat zdrowe. Mam takie samo podejście jak Ty. Ale był też tydzień w górach, podczas którego ani raz nie byłam w górach, bo cały czas byłam z chorym dzieckiem w szpitalu. I było bardzo źle, bo byłyśmy w obcym miejscu, daleko od domu, a miały być góry, nie szpital. Więc… Jeśli masz zdrowe dziecko, to świetnie – i cała rodzina może korzystać. Ale to nie zawsze działa, nie z każdym dzieckiem, nie w każdych warunkach i nie zawsze się można na wszystko przygotować.