– Po co ci to? – usłyszałam od swojego męża, gdy w wieku trzydziestu sześciu lat zakomunikowałam, że wracam na studia. – A choćby dla własnej satysfakcji! – odkrzyknęłam. Już od dłuższego czasu biłam się z myślami, czy po ponad dwunastu latach powinnam zaczynać nowy kierunek i gdy nareszcie podjęłam decyzję, że idę za ciosem, mój pomysł nie spotkał się z aprobatą, a wręcz krytyką.
Na co ci to? Masz stabilną pracę, to powinno ci wystarczyć. Co będzie z dziećmi? Kto będzie je odbierał ze szkoły? Jak sobie poradzisz z pracą, rodziną i dojeżdżaniem na uniwersytet? Nie za późno już na naukę? Masz prawie czterdziestkę na karku. Takie wątpliwości usłyszałam również od innej osoby z rodziny. Byłam wściekła! Wściekła i rozgoryczona! Cała moja radość i ekscytacja z podjętej decyzji prysnęły naraz jak bańka mydlana. Od miesięcy byłam w kiepskiej formie psychicznej. Coś mnie ciągle uwierało, nie widziałam przed sobą większego celu…
Powrót na uniwersytet zasugerowała moja znajoma z pracy. Początkowo pomyślałam: Niee, to nie dla mnie. Już chyba za późno na ponowną rolę studentki. Jak tutaj w ogóle się studiuje? Ale ta myśl już zaczęła kiełkować w mojej głowie, a im dłużej o tym myślałam, tym większe motyle w brzuchu odczuwałam. Następne kilka tygodni spędziłam na sprawdzaniu lokalnych uniwersytetów. Było dla mnie ważne, żeby zajęcia odbywały się wieczorami, tak żebym nadal mogła zachować swój pełny etat w pracy. Szczerze mówiąc, oprócz ekscytacji byłam również przerażona! Nie rozumiałam do końca angielskiego systemu wyższego nauczania, który był tak różny od tego, który znałam z Polski. Wiedziałam również, że studiowanie pociągnie za sobą niemałe koszty. Jednak po rozmowie z kilkoma osobami zorientowanymi w temacie i pod wpływem dopingu mojej szefowej, złożyłam papiery na psychologię rozwojowo-edukacyjną.
Czy podejmując pewne decyzje, odczuwacie głęboko w sercu (i żołądku), że już absolutnie nic nie jest w stanie odwieść was od tego pomysłu? To jest taki stan, który psycholog Benjamin Hardy określa jako point of no return – z tego miejsca nie ma już odwrotu. I teraz wyobraźcie sobie moją minę i to uczucie podciętych skrzydeł, gdy usłyszałam zupełny brak akceptacji ze strony mojego męża.
Kłóciliśmy się o to przez kilka dni. Moja decyzja była jednak nieodwołalna i dziś już wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Te słowa kreślę w przerwie w pisaniu mojej pracy dyplomowej, a za kilka miesięcy nastąpi mój upragniony koniec studiów. Od tamtej decyzji upłynęły cztery lata. Nie były to lekkie lata. Wymagało to ode mnie niesamowitej organizacji czasu i samozaparcia, wiele zawdzięczam również mojej przyjaciółce, która przez rok pomagała mi przy dzieciakach, gdy ja siedziałam na wykładach. No i wreszcie mój małżonek skapitulował i przestał traktować tą decyzję jak moje widzimisię. A może to ja podczas zajęć na uniwerku nabyłam umiejętności konstruktywnej komunikacji.
Chciałam wam tylko przekazać, że czasem jest trudno zawalczyć o siebie i swoje cele, zwłaszcza gdy środowisko jest niesprzyjające, ale jak najbardziej trzeba i warto! Dziś czy za dziesięć lat zrobiłabym dokładnie to samo. Nie pozwoliłabym, aby ktoś lub coś stanęło na drodze do mojego rozwoju.
Dominika
Na nowe studia co prawda nie poszłam, ale zmieniłam zawód. Ile się nasłuchałam to moje. A to też była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Ściskam.
Miło słyszeć takie historie, ściskam.