Facet dostał się do nieba i po paru dniach, mocno rozczarowany idzie do Świętego Piotra na skargę:
– Czy to już wszystko, co ma mnie spotkać po uczciwym życiu, czy nic więcej nie będzie się działo, tylko te pienia anielskie i nudy?
– No nie – mówi święty Piotr – co jakiś czas mamy wycieczki. Najbliższa będzie w przyszłą sobotę, do piekła.
Facet nie mógł się doczekać soboty, zapisał się i pojechał.
W piekle nie wierzył własnym oczom: jak w Monte Carlo – ruletka się kręci, kobiety piękne, trunki się leją, a na scenie jazz przygrywa…
Wrócił do nieba i mówi do świętego Piotra, że postanowił przenieść się na stałe.
– Owszem, jest to możliwe – odrzekł mu Piotr – ale nie będzie odwrotu.
– Nie ma sprawy, jestem zdecydowany na 100%.
Odtransportowali go do piekła, wchodzi i cóż widzi? – Kotły, smoła, łańcuchy, ogień piekielny.
Leci zdenerwowany do Lucyfera, opisuje, co widział na wycieczce, a co zastał teraz…
A diabeł mu na to:
– Widzisz kochany, bo co innego turystyka, a co innego emigracja.
Wszyscy wiedzą, że trawa zawsze wydaje się być bardziej zielona u sąsiada. Takiemu to dobrze. Prawie jak w raju – wysnuje rodak na podstawie kilku informacji przeczytanych w Internecie lub oceniając przez pryzmat wczasów all inclusive. A ten, kto w tym raju mieszka, niejednokrotnie wycedzi przez zęby – Raj. Pieprzony raj.
Turcja
Moja codzienność wcale nie polega na pławieniu się w basenie lub nieustannym podróżowaniu po tym, rzeczywiście pięknym, kraju – mówi Agata, która od niemal trzynastu lat pracuje i mieszka w Turcji, dokładnie na Riwierze Tureckiej, w turystycznym kurorcie nad Morzem Śródziemnym. Trzeba pracować. Praca w turystyce, poza faktem, że jest się na tej rajskiej Riwierze, wcale nie należy do łatwych. Minimum 12 godzin w pełnej gotowości, często w stresie, pośpiechu, bez regularnych posiłków czy choćby chwili dla siebie, z telefonem w ręce przez całą dobę. Brak dni wolnych w sezonie. Nie ma świąt, urlopów i zwolnień z powodu chorób. W naszej branży nie znamy takiego pojęcia. Samo podjęcie pracy też nie należy do łatwych – obcokrajowiec nie może ot tak, pracować tutaj legalnie. Turcy chronią swój rynek pracy, wymagają pozwoleń, każą babrać się w biurokracji, a na koniec i tak nie zarobi się kokosów.
Bliskość morza? Owszem, widzę je z balkonu, a z biura na słynną plażę Kleopatry idę pieszo pięć minut. Jestem dumna, kiedy udaje mi się raz na kilka tygodni tam zawitać. Poza tym szczyt lata to wysokie temperatury i niesamowita wilgotność. Tylko turysta jest na tyle zdeterminowany, by pływać pomiędzy śmieciami w wodzie o temperaturze zupy i parzyć stopy o piasek. Ja o tej porze roku śnię o chłodnym polskim lecie… Po wyjściu spod prysznica jest się niemal od razu znów spoconym, nawet w środku nocy temperatura nie spada poniżej trzydziestu stopni, wilgotne powietrze oblepia całe ciało, a
przecież trzeba żyć, pracować, robić zakupy.
Poza tym, wszędzie kotłują się tłumy turystów: o spokój trudno. Czy na zakupach, czy na plaży, czy w restauracji. Co więcej – Turcy, mimo znajomości języka, traktują mnie jak turystkę, co oznacza wyższe ceny, zaczepki, próby podrywu. Kiedy wsiadam na rower, jest lepiej, ale narażam się z kolei na ryzyko wypadku drogowego, bo rowerzysta jest tu najniżej w ewolucyjnej piramidzie, chyba jeszcze niżej niż pieszy.
USA, Miami
O problemach z bezpieczeństwem na ulicach mówi również Ania, mieszkająca od trzech lat w Miami, które kojarzy się z plażą, piaskiem i słońcem przez cały rok. Znaki drogowe, światła czy przejścia dla pieszych są tutaj elementem dekoracji przestrzeni publicznej i nie mają żadnego znaczenia dla kierowców. Patrzenie w ekran telefonu i śmiganie po autostradzie 100 km/h jest na porządku dziennym. Na ulicach króluje prawo silniejszego i szybszego, piesi i rowerzyści są na przegranej pozycji. Zawsze zadziwiają mnie informacje na wyświetlaczach na autostradzie: When changing lanes, use the signal. It’s the law (Zmieniając pas ruchu, użyj kierunkowskazu. Takie jest prawo) lub In case of rain use headlights. It’s the law (W czasie deszczu użyj świateł. Takie jest prawo). Tutaj kierowcom należy przypominać o zasadach ruchu drogowego. Widziałam już – cofanie na autostradzie, jeżdżenie pod prąd na jednokierunkowej ulicy, samochody pędzące po autostradzie bez włączonych świateł po zachodzie słońca. Media często informują o tzw. hit and run, czyli ucieczce z miejsca wypadku. Uliczna szkoła przetrwania.
Plaże i to, co z nimi jest związane, to temat rzeka. „Rodowici” plażowicze to specyficzna grupa – potrafią przytargać ze sobą: namiot (taki bez ścian bocznych, do ochrony przed słońcem), stół składany, kilka krzeseł, koniecznie kilka turystycznych lodówek – jedna wypchana piwem (oficjalnie nie można pić alkoholu w miejscach publicznych), kolejne z dużą ilością jedzenia. Nieodłącznym składnikiem miamskiego plażowicza jest też głośnik, nie musi być duży, ale taki żeby urlopowicze dookoła usłyszeli ulubioną muzykę właściciela. Takie plażowe obozowiska rozbite są często bardzo blisko siebie, więc dla okolicznych plażowiczów jest to próba cierpliwości, albo szukanie kolejnego miejsca do rozłożenia ręcznika. Jednak to nie jest jedyny problem tutejszych plaż – mówi Ania.
Kolejny nierajski problem Miami to wszędobylskie śmieci. Wszędzie walają się styropianowe kubki, plastikowe siatki, papierowe torby. W nocy przejedzie śmieciarka i następnego ranka miasto obudzi się czyste, ale co z tego, skoro wieczorem znowu na ulicach będzie pełno fruwających odpadków. Śmieci niestety też poniewierają się na plaży.
Cypr
Problem śmieci nie dotyczy tylko rajskiego Miami. Dominika, która mieszka w Limassol, mówi tak: Plaż w Limassol, drugim co do wielkości mieście na Cyprze, jest kilka, ale piasek na nich jest szaro-brunatny, woda w morzu ma odcień granatowy, a liście palm są pousychane i poobrywane. W dodatku wystarczy odejść kilkanaście metrów od wycackanych terenów luksusowych hoteli, aby praktycznie utonąć w górze śmieci. Cypr dołączył do Unii Europejskiej w tym samym roku co Polska, ale niestety przez cały ten okres nie zrobił nawet pół kroku w kierunku zadbania o środowisko. Sortowanie odpadów, recykling? To jakieś zachodnie mody… Walące się, zagrzybione budynki i bloki mieszkalne nie znajdują się w slumsach na peryferiach, a przy głównych ulicach miasta.
Cypr znany jest również jako miejsce narodzin Afrodyty, bogini miłości. Cypryjczycy na pierwszy rzut oka są przyjaźni, otwarci i wyluzowani, trudno się w nich nie zakochać. Zauroczenie mija jednak bardzo szybko, zwłaszcza kiedy pracując z Cypryjczykami, ma się do czynienia z ich wiecznym spóźnialstwem, próżniactwem i brakiem logicznego myślenia, przy jednoczesnym przeświadczeniu o wyższości nad tobą, biednym emigrantem z Europy Wschodniej, zmuszonym szukać schronienia pod rozgrzanym cypryjskim nieboskłonem.
Włochy
Zachowaniami ludzi rozczarowana jest również Barbara, która mieszka od dziesięciu lat we Włoszech – Włosi mieli uchodzić za sympatycznych i otwartych na innych ludzi, tymczasem wciąż spotykam się z tak totalnie zamkniętymi umysłami, homofobią i rasistowskimi tekstami, że czasem ręce opadają. Małe miasteczka mają to do siebie, że trzeba naprawdę wiele cierpliwości i dobrej woli, by przekonać do siebie mieszkańców i jest tak też w przypadku Włoch. Dla wielu mieszkańców obcokrajowiec jest osobą, która przyjechała tu by zabrać pracę, mężów, żony, zasiłki czy mieszkania. Nie interesuje ich, że także mamy rodziny, że tęsknimy za naszymi bliskimi. Czasem mam wrażenie, że wydaje się im, że obcokrajowiec, przyjeżdżając tutaj, powinien zapomnieć o tym, skąd pochodzi, zapomnieć o rodzinie i udawać, że jedynym słusznym miejscem na świecie jest właśnie to, w którym się znajduje i ludzie którymi się otacza. Życie tu często miewa gorzki smak amaretto, który tak uwielbiają Włosi i który piją na lepsze trawienie, bo często jest ono czystą walką o przetrwanie.
Kenia
W podobnym tonie wypowiada się Joanna, która mieszka w Kenii. Rzeczywistość tutaj jest jak lustro, przechodzisz na drugą stronę i czar pryska. Przekonać się o tym mogą osoby, które przyjechały do Kenii i chcą zwiedzać ją na własną rękę, nie korzystając z wycieczek oferowanych przez hotele czy biuro podróży. Ci najodważniejsi i najciekawsi wychodzą zmierzyć się z otaczającą rzeczywistością. Żeby dotrzeć do miasta, będę musieli znaleźć transport. Nieistniejący transport publiczny zastępują matatu, mini-busiki, w Europie przewidziane do przewozu maksymalnie ośmiu osób, tutaj jak sardynki upycha się szesnastu pasażerów + dwie osoby obsługi: kierowca i konduktor. Im więcej osób przewiozą, tym więcej zarobią, łapówki dla policji są wliczone w koszty. Pędzą środkiem, poboczem, na trzeciego i pod prąd, pędzą drogą bez pobocza, z dziurami, które są tak duże, że bez problemu mogą wchłonąć motocykl… często z ekranem telewizora wciśniętym za fotel kierowcy i muzyką tak głośną, że zagłusza strach… ale nie smród. Smród jest nieodłącznym elementem pejzażu, śmierdzą góry wyrzuconych byle gdzie śmieci i wysypisko przy drodze z lotniska do luksusowych resortów. Słodkawo-mdławy zapach wdziera się przez okna, jeżeli w porę ich nie zamkniesz, śmierdzą także ludzie, z powodu gorąca, braku higieny, z biedy. Śmierdzą lokale wątpliwej jakości i śmierdzi u rzeźnika, gdzie brud jest bardziej oczywisty niż towar. Tylko pieniądze nie śmierdzą, choć często są tak brudne, że trudno odczytać nominały. Dla pieniędzy można ukraść, można żebrać, można kłamać jak z nut. Prawda jest towarem deficytowym, moralność nic nie znaczy. I to wszystko w kraju, gdzie wszyscy wierzą w Boga, głośno i publicznie i nic nie odbywa się bez jego niemego udziału, przywoływanego przez pastorów, którzy są ludźmi często pozbawionymi jakichkolwiek zasad.
Brakuje infrastruktury, dostępu do wszelkich źródeł kultury, nie ma publicznych bibliotek, centrów, gdzie dzieci mogą odrabiać lekcje, szczególnie te, które żyją w domach bez prądu, a gliniane domostwa to nie filmowane na potrzeby National Geographic ciekawostki, tylko rzeczywistość. Zwierzęta traktuje się przedmiotowo, zwłaszcza psy, których się tu nie zjada, więc zasadniczo ich wartość jest równa zeru. I to jest Kenia klasy B, C, D i E, ale istnieje jeszcze Kenia klasy A, beneficjentów łapówek, pracowników organizacji pozarządowych, które 90% dotacji przeznaczają na własny ‘wellbeing’, urzędników rządowych wyższego szczebla zarówno na poziomie kraju jak i ‘województw’, policjantów i wielu innych uprzywilejowanych, którzy jeżdżą najnowszymi modelami mercedesów i mieszkają na ogromnych posiadłościach, a za jeden semestr szkoły dla dziecka płacą tyle, ile większość wiosek i społeczności nie byłaby w stanie razem zebrać w ciągu całego życia. Im pewnie dobrze się tu żyje, mogę to sobie wyobrazić. Ale czy to jest raj, kiedy pod płotem twojego domu ludzie umierają z głodu i kiedy wioząc dziecko limuzyną do szkoły tylko szyba oddziela cię od brudu i smrodu? – smutno kończy Joanna.
___________________________________
Agata Bomberek
Anna Thomas
Dominika Łach
Barbara Baradziej
Joanna Kavu
Zebrała i opracowała: Mariola Cyra
Jestem po wrażeniem postu, który zostanie na długo w pamięci. Faktycznie, obiegowe opinie o rajach są powszechne. Problem w tym, że nawet podróże do tych krajów niczego nas nie uczą, ponieważ niczego na własne życzenie nie chcemy widzieć i wiedzieć. Siedzimy w klimie, kąpiemy się w basenie i nosa nigdzie nie wychylamy. To skąd będzie wiedza o życiu?
Serdecznie pozdrawiam
Szczerze to mnie to troche zdziwilo. Napisalbym klasycznie ‘jak zle, to zmiencie kraj, serio’ – to tak w dobrym tonie. Na prawde nie ma sie co meczyc i narzekac. Prawda jest taka ze kazdy kraj ma problemy, ma je tez Polska. Na tyle, ze kiedys gdzies zdecydowalismy sie na migracje. Warto o tym pamietac narzekajac, ze cos tam jest zle, albo inaczej. Smieci w poludniowej EU? Standard, trzeba przywyknac, bo taka tu maja kulture. Ubostwo w Kenii? No coz, czego sie spodziewac po kraju, w ktorym korupcja jest jak rak? Po cos jednak wybraliscie te kraje, wiec warto o tym… Czytaj więcej »
zapewniam, że my wszystkie, autorki tego artykułu, myślimy pozytywnie, artykuł miał bardzo jasno wytyczony cel, pokać to, czego większość ludzi nie widzi, bo zwykle są to obrazki dla turystów niedostępne… w Kenii, na przykład, bardzo często tour-operatorzy sugerują nieopuszczanie hoteli z wyjątkiem zorganizowanych wycieczek, dlatego obraz jaki turyści mają po opuszczeniu tego kraju, jest często nieprzystający do rzeczywistości… a jest jeszcze cała duża grupa, która zna Kenie tylko z kolorowych folderów i programów o wielkiej migracji…. miało być o tym, że trawa niekoniecznie jest bardziej zielona tam gdzie woda jest szmaragdowa 😀 może ktoś doceni to co ma, zamiast marzyć… Czytaj więcej »
Dodalabym jeszcze do tej “listy” Szwajcarie i Austrie…
[…] tropikami, pięknymi plażami, palmami, egzotyką, o czym pisaliśmy w pierwszej części naszego artykułu. Jednak rajskość bywa również utożsamiana z krajem naszych sąsiadów – bliższych i […]
Właśnie tak wygląda życie na obczyźnie, co innego przyjechac jako turysta a co innego żyć, pracować poznawać dana kulturę. Ciezki kawał chleba do zgryzienia. Sama mieszkam od prawie 10 lat w Norwegii, wiem co dokładnie te kobiety chca przekazać i pokazać odbiorcom. Ze bedac emigrantem zarobkowym niestety nie da się patrzeć przez pryzmat różowych okularów.