Felietony

Podobno każdy pamięta tamten dzień, ja pamiętam także poprzedni.

Przylot z Hiszpanii. Pierwszy samodzielny lot po pierwszych miesiącach emigracji. Patrzę w okienko, zaglądam do gazety pokładowej i już ląduję w ukochanych Katowicach. Jestem w starym – nowym domu. Odkrywam go z czułością i ciekawością, jaką znają tylko ci, którzy opuścili swoje miejsce na tak długo, by zapomnieć o wszystkich jego wadach i zastąpić je kolorowymi kawałkami ciepłych wspomnień. Wspomnienia te mogą pachnieć jak jagodzianki albo słodkie bułeczki. Pierwszy dzień mija szybko i emocjonalnie. Kładę się spać późno i jestem szczęśliwa. W Polsce będę pełne dwa tygodnie.

Nazajutrz wczesnym rankiem budzi mnie mama. Jej twarz jest papierowa i połyskuje na zielono:

– Dominika rozbił się rządowy samolot, mówią, że wszyscy zginęli. Wszyscy, para prezydencka też – oznajmia nerwowo, a ja wyskakuję z łóżka i biegnę w stronę gadającego telewizora w dużym pokoju.

– Ale jak to? Co ty mówisz? – pytam rozedrgana.

– Lądowali we mgle i coś poszło nie tak, tylko tyle wiem – odpowiada mama. Podkręcamy dźwięk.

To jest ten dzień, ten poranek. Katastrofa samolotu Tu-154.

Stoję rozczochrana w niebieskiej piżamie i nie mogę uwierzyć w komunikaty. Obrazy przed oczami wydają się być fantazją ekscentrycznego reżysera. Przecież nie dalej jak wczoraj ja sama leciałam, zamknięta tam w środku, w podobnym hermetycznym ptaku nad chmurami – uświadamiam sobie i przełykam ślinę. Myślę, że to właśnie w tamtym momencie Ona przychodzi do mnie po raz pierwszy, ale jestem tak zaaferowana tym, co na ekranie, że zupełnie ją lekceważę. Znika jeszcze w tym samym momencie, w którym się pojawia. Zostaje tylko ten niesprecyzowany ucisk, jakby ktoś wbił metaliczny pazur w splot słoneczny.

Moje dwa polskie tygodnie to radość z pobytu przeplatana narodową żałobą i łzami. To jest jeszcze ten okres kiedy my, Polacy jesteśmy jednym krajem. Jolanta Kwaśniewska zastanawia się, co by tu doradzić Marcie Kaczyńskiej, jak ta powinna ubrać się na pogrzeb rodziców. Każdy po swojemu przeżywa tę niby odległą, a jednak własną tragedię. Wszyscy skupiają się na przeraźliwym krzyku silnika, ale nikt jeszcze nie słyszy trzasku, gdy oto pod zwalistym cielskiem samolotu Polska pęka na pół. Trachhh! Ledwie szrama, która rozedrze sprawiedliwie: marzenia i złudzenia. Rozczłonkuje nas, Polaków na prawdziwych i nieprawdziwych, na sorty lepsze i gorsze, na nas i na was. Nikt jeszcze tego nie wie, ale już wszyscy płaczemy. Nad tragedią rządowego samolotu i nad sobą, nad naszymi osobistymi pęknięciami.

Przychodzi dzień powrotu do Hiszpanii.

Dojeżdżamy z narzeczonym na lotnisko w Pyrzowicach, ciągniemy za sobą pękate walizki na terkoczących kołach, jesteśmy podenerwowani podróżą. Ledwie przekraczamy próg hangaru lotniska, wtedy ukazuje się Ona. Znowu. Tym razem jest wyraźna i wielka. Ma w sobie coś niezwykle złowieszczego. Coś –  czego nie chcesz doświadczać, a im bardziej nie chcesz tego doświadczyć, tym wyraźniejsze kształty przybiera. Właśnie dlatego jej widok zapiera mi dech w piersiach. Mrugam, łapię powietrze, podryguję ramionami, ale tym razem Ona nie znika, zamiast tego szyderczo się uśmiecha. Nie chcę wsiadać do samolotu, nie z nią. Nie! Czuje jak pocą mi się dłonie, jak serce wyrywa się co najmniej tak, jakby ktoś chciał je włożyć do maszynki do mielenia mięsa.

– A jak ten samolot się rozbije tak, jak tamten w Smoleńsku? –  pytam głupio.

– Nie opowiadaj bzdur, lepiej byś mi pomogła – odpowiada chłodno narzeczony i wskazuje na otwartą walizkę przed nami.

Wiem już, że jestem sama, zupełnie sama, że tylko ja Ją widzę. W tamtej chwili Jej twarz wykrzywia się kasandrycznie, Mateusz coś do mnie mówi, ale ja już go nie słyszę. Przechodzimy w głąb lotniska, świat zaczyna wyglądać jak makieta, jak spowity celofanem, raz zbyt wyraźny, raz zamglony. Resztkami silnej woli powstrzymuję się przed ucieczką. Wchodzimy na pokład. Mateusz, Ona i ja. Moje serce wciąż wali w takt paniki, uderzenia przypominają pioruny. Ona siada przy mnie, czuje Jej zimne truchło. Startujemy…

Nie domyślam się wcale, że od teraz będziemy się spotykały regularnie, że to dopiero początek drogi.

Że oto miną miesiące, lata i loty. Że zmieni się moje miejsce zamieszkania, zmienią się cele podróży, zmienią się marzenia, tylko Ona się nie zmieni. Zawsze tak samo ubrana, w czarną koronkową suknię do trumny, czeka na lotnisku, a ja próbuję Ją obłaskawić, ubłagać, odsunąć, udawać, że Jej nie widzę. Tworzę strategię, jak się na nią przygotować. Nie da się! Próbuję wszystkiego. Na nic to. Ona jest niewzruszona, a ja za każdym kolejnym razem pozwalam mojemu sercu szaleć, dłoniom pocić się, oddechom spłycać. To pod jej wpływem moje myśli pienią się niczym fale ołowianego sztormu. Ciężkie i szepczące:

– Zobaczysz, coś się stanie. Coś się stanie. Słyszysz silniki? Widzisz ogień? Coś się wydarzy. Spadamy. Katastrofa. Śmierć.

***

To mogło być rok temu, latem.

Miałam ze sobą fioletową walizkę i zaciśnięte szczęki, a także serce w klatce, na wypadek, gdyby chciało uciec przed maszynką do mielenia mięsa i przed Nią. Klatka była mosiężna, a serce oplecione smyczą. Wkroczyłam na lotnisko, zaczęłam się rozglądać, wypatrywać Nieuniknionej, ale nie mogłam jej dostrzec. Najpierw pomyślałam, że się spóźnia, że dołączy dopiero w samolocie.

Przeszłam więc przez odprawę, bramki, rękaw, weszłam na pokład, zapięłam pasy i otworzyłam książkę. Byłam pogodzona. Kiedy startowaliśmy, ponownie zaczęłam Jej szukać. Ani śladu. Zamówiłam wino. Przynieśli wino i wodę, a ja, wciąż Jej oczekując, upiłam łyk i spojrzałam przez okno, następnie zaczęłam czytać, raz za razem podnosząc oczy znad lektury. Już się nie pojawi – nieśmiało pomyślałam gdzieś w przestworzach i biorąc kojący łyk wina i powietrza, poczułam jak mosiężna klatka się uchyla. Jakie rozkoszne waty cukrowe pode mną – zauważyłam po raz pierwszy od wielu miesięcy i lat lotów. Różowo – świetlisto – białe kłęby chmur mieniły się w promieniach słońca.

***

Ona. Kim albo czym była?

Kintsugi nasuwa odpowiedz. Kintsugi to japońska sztuka naprawy potłuczonej porcelany, polega na ponownym łączeniu elementów laką z dodatkiem złota, srebra lub platyny. Tradycyjnie naprawionemu w ten sposób przedmiotowi przypisuje się większą wartość artystyczną, niż posiadał przed zniszczeniem. Dziesiątego kwietnia 2010 roku, kiedy stałam w niebieskiej piżamie i blado obserwowałam komunikaty na ekranie telewizora, moja dusza musiała pęknąć niczym delikatna czarka, a Ona była jedną z potłuczonych części, w istocie moja Fobia była mną. Mną przerażoną, tą, która chciała się uchronić, ocalić. To dlatego stała się dręczącą towarzyszką każdej podróży, dlatego straszyła, dlatego próbowała odwieść od latania. Naciskała na moją klatkę piersiową z taką mocą, której sama nie byłaby w stanie znieść.

Odeszła? Wcale nie odeszła. Wystarczyło ją zaakceptować, by zespoliła się ze mną na powrót. Wiele lat zajęła mi sztuka akceptacji, ale tak właśnie Ją „pokonałam” – cierpliwie sklejając potłuczone fragmenty, lot po locie, strach po strachu, start po starcie. Dziś została już tylko złota blizna.

_____________________________________________

Lęk przed lataniem to aerodromofobia. „Niemal co szósta dorosła osoba boi się latać, niezależnie od tego, że samolot uznawany jest za najbezpieczniejszy sposób podróżowania. Osoby z lękiem przed lataniem nie zważają na statystyki, które jasno dowodzą, że podróże samolotem są nawet dziewięć razy bardziej bezpieczne niż jazda samochodem. Każdego dnia na świecie co kilka sekund startuje jeden samolot, a piloci tysiące razy ćwiczą każdy pojedynczy problem”. Więcej informacji na temat Netlekarz.pl.

Autorka pierwszy raz zetknęła się z pojęciem Kintsugi w książce Joanny Bator „Purezento”.

Dominika Horodecka

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
5 lat temu

Też mam tę fobię, też sobie po kilka razy w ciągu godzinnego lotu myślę sobie “no, to spadamy”. Wciąż nie zaakceptowałam faktu, że bycie oderwanym od ziemi to po prostu… bycie oderwanym od ziemi. Czekam na moje kintsugi.

Andykaufmantony
Andykaufmantony
5 lat temu

Dziękuję Dominika Horodecka, pozdrawiam Cię ?andy kaufman tony