Felietonyduchy

Beskidy pełne są legend. Można je spotkać na każdym kroku. Unoszą się niczym wieczorna mgła nad żyznymi polami leżącymi teraz ugorem, gdzie w wysokich, niekoszonych od lat trawach, mają swoje gniazda zaskrońce. Wyzierają z czarnych oczu staruszków o pomarszczonej jak pergamin skórze. Powtarzane są przez echo dobiegające z głębin nieużywanych studni. Również wiara w duchy jest szeroko rozpowszechniona w moich rodzinnych stronach. Dusze bliskich zmarłych nawiedziły każdego, kogo znam. 

Pewna niesamowita historia przypomniała mi się w chłodny, zimowy poranek, krótko przed Bożym Narodzeniem, kiedy niewielki biały gołąb głośno gruchał, siedząc na naszym parapecie. Wszystko miało jednak swój początek we wrześniu, jakoś w połowie lat 90. Moja ówczesna najlepsza przyjaciółka Ewa była najmłodszym dzieckiem. Kiedy ona wciąż bawiła się lalkami, jej rodzeństwo było już dorosłe i miało własne rodziny, a nawet dzieci. Babcia Ewy miała ponad 90 lat i leżała obłożnie chora w jednym z pokoi ich dużego, wiejskiego domu. Miała wysokie, stare łóżko z poduszkami i kołdrami wypełnionymi gęsim pierzem. Leżała w tej pościeli niezależnie od pory roku. Nie mogła już samodzielnie wstawać, więc całym jej światem stał się ten jeden, mały pokoik. 

Któregoś dnia wpadłyśmy do domu Ewy czegoś się napić. Był wieczór, powoli się ściemniało. Z pokoju jej babci dobiegały okropne krzyki, postanowiłyśmy więc sprawdzić, co się dzieje. Ostrożnie otwarłyśmy drzwi. W półmroku zasłoniętych okien można było dostrzec sylwetkę staruszki. Jej oczy lśniły, a nerwowe ruchy ramion przerażały. Zapaliłyśmy światło. Cały pokój tonął w pierzu. Pokryta nim była zarówno podłoga, jak i wszystkie meble, kilka  piór leżało nawet na płaskiej lampie. Wśród tego śniegu z pierza stała babcia i rozrywała poduszkę. Stała na własnych nogach, a jej nagły przypływ sił bardzo nas zaskoczył. Kiedy nas zobaczyła, przestała krzyczeć. Spojrzała na nasze przerażone twarze i powiedziała:

“Kiedy spadnie u nas pierwszy śnieg w tym roku, umrę”.

Później miałyśmy z Ewą dużo nauki w szkole i jakoś zapomniałyśmy o słowach staruszki. Nadszedł listopad, a w Beskidach wciąż nie było widać śniegu. Początek grudnia również był bardzo chłodny, jednak z nieba wciąż nie spadł ani jeden płatek białego puchu. W dniu Wigilii, wczesnym rankiem, kiedy pomagałam mamie w kuchni, nagle zaczęło prószyć. Wielkie, ogromne płatki otulały świat, niczym pierzyna. Pamiętam, że moja mama wybrała się jeszcze na cmentarz, aby zapalić w ten dzień znicze na grobach bliskich. W drodze powrotnej spotkała mamę Ewy. Babcia nie żyła. Zmarła krótko po śniadaniu. Nic nie mówiła, tylko błogo się uśmiechała. 

Wieczorem, kiedy cała rodzina Ewy zasiadała do kolacji wigilijnej, na parapecie nagle usiadł gołąb. Energicznie stukał dziobem w szybę. Kiedy mama Ewy podeszła do okna, żeby sprawdzić co się dzieje, odleciał. Zostało po nim tylko kilka tańczących  w powietrzu białych piór.

Od tamtej Wigilii minęło ponad 20 lat. W zeszłym roku spotkałam mamę Ewy i powiedziała mi, że mimo upływu czasu, gołąb zawsze pojawia się na ich parapecie w tej szczególny dzień, 24 grudnia. Być może to przypadek, a może dusza babci obserwuje bliskich i czuwa nad ich bezpieczeństwem.

Justyna Michniuk

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze