Kiedy moja córka była jeszcze przedszkolaczką, chińskie koleżanki mnie straszyły: „poczekaj, aż pójdzie do szkoły, wtedy dopiero ci się zaczną niedobory snu!”. Zdumiewała mnie ta sugestia; sądziłam, że niedobory matczynego snu są związane głównie z czasem, gdy dziecko jest jeszcze maleńkie i często budzi się w nocy na karmienie czy przewijanie.
Ze względu na specyficzny podział pracy podczas opieki nad niemowlęciem w Chinach (to temat na osobny artykuł), one nie cierpiały mąk z racji chronicznego niewyspania przez pierwszych kilka lat. Dlaczego jednak ja miałabym przestać sypiać, gdy córka pójdzie do podstawówki?
„No bo przecież będziesz musiała wstawać o szóstej, żeby zrobić śniadanie!”.
W naszej szkole dzieci rozpoczynają pierwszą klasę o 8.20 (codziennie o tej samej porze), ale zazwyczaj są proszone o przyjście 20 minut wcześniej, żeby sobie powtórzyć materiał – niemal każdego dnia są kartkówki z chińskich znaków i faktycznie bez powtórzenia tuż przed lekcjami wyniki kartkówek nie powalają na kolana. Mieszkamy dziesięć minut piechotą od szkoły – no ale my akurat mamy szczęście. Niby rejonizacja powinna sprawić, że wszystkie dzieci mają do szkoły mniej więcej tak samo daleko, ale oczywiście wyjątków jest tak wiele, że nikogo nie dziwi dziecko przywożone skuterem do szkoły z drugiego końca miasta.
Skoro blisko mieszkamy, a szkoła zaczyna się o zupełnie normalnej godzinie, dlaczego miałabym wstawać o szóstej?
I tu daje o sobie znać jedna z najpoważniejszych różnic kulturowych między Polską a Chinami. Otóż Chińczycy jadają śniadania na ciepło, nie bez kozery uważając, że ten najważniejszy posiłek dnia powinien być przemyślany i wykonany starannie, a nie na łapu-capu. Dlatego znaczna część chińskich matek wstaje jeszcze przed wschodem słońca, by dla swych dzieci ugotować domowy, pożywny posiłek. To może być gęsty kleik na słono lub słodko, z rozmaitych zbóż, z wkładką mięsno-warzywną lub z dodatkiem suszonych owoców. To może być aromatyczny rosół ze świeżym makaronem i odpowiednią ilością mięsa albo zamiast tego z mięsnymi uszkami. To mogą być jajka na twardo lub jajka herbaciane (czyli też na twardo, ale mocno przyprawione, m. in. herbatą) podane ze szklanką mleka. Jeśli nie mleko, to może świeżo ugotowane mleko sojowe z „pączkami” youtiao 油条 albo bułeczki na parze z nadzieniem lub bez albo jakieś naleśniki?
Opcji jest bez liku i pełne poświęcenia chińskie matki wstają z kurami właśnie po to, żeby kiedy dziecko wstanie, śniadanie było już na stole – bo przecież nie zje wrzącego rosołu i trzeba zadbać o to, żeby jedzenie zdążyło też trochę ostygnąć.
Dla matek trochę mniej pełnych poświęcenia albo po prostu mających za mało czasu istnieje inna opcja. Przy każdej placówce edukacyjnej jak grzyby po deszczu wyrastają śniadaniarnie, które oferują wszystkie wymienione wyżej dania śniadaniowe plus jeszcze parę innych. Tu nie tylko jest wybór między rosołem a naleśnikiem, ale również mamy osobne restauracyjki dla różnych typów tych rosołów: tutaj na wieprzowinie, tu na wołowinie, tam na kurczaku, a obok na koźlinie. Tu muzułmańskie, halalowe, z ręcznie robionym makaronem pszennym, a tutaj zwykłe, z makaronem ryżowym albo grochowym. Są też obwoźne stragany z grillem, z którego można kupić ryżowe „burrito” – placek erkuai z rozmaitymi wkładkami albo pieczone bataty, ziemniaki i kolby kukurydzy.
Odprowadzając dziecko do szkoły, widzi się te rozmaite śniadaniarnie wypełnione mundurkami.
Choć jest to opcja znacznie mniej czasochłonna od własnoręcznego przygotowywania chińskich śniadań od zera, zwłaszcza że codziennie powinny one być inne, to jednak trzeba wziąć pod uwagę właśnie fakt, że po pierwsze trzeba się tam udać z zapasem czasu, bo zazwyczaj ciężko o wolny stolik, a po drugie trzeba będzie poczekać, aż ostygnie i dopiero później zajadać. Często widzę rodziców popędzających pociechy, bo grzebią się nad miską rosołu z makaronem, a tu już czas do szkoły, a rodzic spieszy się do pracy.
A ja? Ja wstaję o siódmej. Gdy kwadrans później wstaje moja drugoklasistka, na stole już czeka na nią… swojska kanapka i szklanka jogurtu, ciepłego mleka czy też kawy zbożowej albo owsianka. Kanapka codziennie jest inna, a moim wkładem w wartościowe żywienie jest to, że piekę sama chleb i „wędliny”, robię sama jogurty, dżemy czy pasty kanapkowe oraz dbam o to, żeby na kanapce znalazły się warzywa lub owoce. Owsianka jest „na bogato” – z ziarnami, orzechami, owocami, żeby dziecię nie zgłodniało aż do południowej przerwy na lunch. Oczywiście, zdarza nam się pójść na śniadanie do jakiejś knajpeczki w drodze do szkoły, żeby kanapki i owsianki się nie znudziły. Od wielkiego dzwonu wpada mi się też do głowy przyrządzenie tradycyjnego chińskiego ciepłego śniadania. Głównie w soboty i niedziele, żeby nie musieć wcześnie wstawać…