Dziś trzeci dzień obchodów chińskiego Nowego Roku. Choć najważniejsza jest kolacja wigilijna, muszę przyznać, że uroczystości noworoczne i świętowanie ciągnące się dwa tygodnie są bardzo imponujące. Jest kolorowo, z wielką dominacją czerwieni, najszczęśliwszego w Chinach koloru. Jest głośno, za sprawą bębnów, talerzy, grzechotek i gongów, przygrywających z małą pomocą bambusowych piszczałek. Jest tłoczno: są tancerze w kolorowych strojach i tradycyjnych maskach, a oprócz nich – setki, jeśli nie tysiące, uczestników. Uczestniczymy w tańcu smoka i tańcu lwów, w pochodzie dziwacznych figur wprost z ludowych opowieści, w puszczaniu bardzo głośnych fajerwerków. Trzeba nastraszyć potwora Nian. Tylko jeśli go odgonimy, nadejdzie nowa wiosna.

Choć kocham taki folklor, muszę przyznać, że po godzinie noworocznych uroczystości pęka mi głowa. Nienawidzę hałasu, sypiam w zatyczkach do uszu, budzi mnie każde sapnięcie męża czy dziecka. Dlatego tuż po zakończeniu oficjalnej części ceremonii, szukam dla siebie ustronnego kącika. Siadam na środku trawnika, w pełnym słońcu. Żaden szanujący się Chińczyk tu nie podejdzie, bo oni się nie znoszą opalać, a nie ma ani skrawka cienia. Z góry obserwuję rodzinę grającą w piłkę. Moją rodzinę: męża, córeczkę i jej chińskich dziadków. Świetnie się bawią, nawet beze mnie. Więc ja mogę się zatopić w lekturze. Siedzę wystarczająco daleko, by mnie nie rozpraszały ich głosy.

Nagle ktoś do mnie podchodzi. Niechętnie odrywam wzrok od pasjonującej lektury i widzę wyciągniętą dłoń, a na dłoni – noworoczne przysmaki: mandarynki, prażony słonecznik i pestki dyni, a także fistaszki w skorupkach. Co mają wspólnego z Nowym Rokiem? Ależ wszystko! Mandarynki brzmią po, nomen omen, mandaryńsku zupełnie jak szczęście. Fistaszki są symbolem długiego, szczęśliwego życia. Rozmaite nasionka nawiązują nazwą do synów. A wiadomo, że im więcej potomstwa, tym więcej szczęścia. Chcąc nie chcąc przyjmuję dar, dziękując nieporadnie. Właścicielką ręki okazuje się być sympatycznie uśmiechnięta muzułmanka. Składa mi życzenia. Nawet nie wpada na to, że mogłabym nie zrozumieć – przecież jestem obcokrajowcem. Cóż, ona sama nietutejsza. Mówi jakimś nieznanym mi dialektem; części monologu muszę się domyślać.

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Zauważyliśmy, że jesteś sama. Patrz, tam siedzi moja rodzina (spoglądam we wskazanym kierunku i faktycznie, macha do mnie jakiś tuzin ludzi w różnym wieku). Przyjechaliśmy świętować razem, bo siostra mieszka na stałe w Yunnanie. Rzadko się widujemy. Zobaczyliśmy, że jesteś sama, a w Nowy Rok nie można być samemu. To czas spotkań z rodziną i przyjaciółmi! Twoja rodzina pewnie mieszka za granicą i nie mogli przyjechać. I ty teraz siedzisz tu sama… A może chciałabyś spędzić te święta z nami? Miejsce się znajdzie!”

Patrzy na mnie wyczekująco.

Uśmiecham się do niej i nie wiem, co wykrztusić, poza podziękowaniami.

W tym momencie podchodzi do mnie zaniepokojony mąż – zauważył, że ktoś mnie nagabuje, więc chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku. Dziewczyna ucieka spłoszona. Odwracam się, chcąc iść za nią, ale w tym momencie dobiega mnie żałosny płacz córeczki: „Mamusiuuuuuuuu!” Poszłam, naprawiłam całe zło świata, a gdy chciałam iść do „mojej” muzułmańskiej rodziny, okazało się, że już poszli. Pozostały po nich dwie mandarynki, pół garstki fistaszków i trochę słonecznika wymieszanego z pestkami dyni. I jeszcze mocniejsze niż dotąd przekonanie, że empatia, serdeczność i ciepło nie mają narodowości czy religii.  

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] Islandię przeprowadziłam się w październiku, więc moje pierwsze święta jak i Nowy Rok były krótko po przylocie. Nie znałam zwyczajów ani tradycji. Sylwestra spędziłam w domu i […]

trackback

[…] tej okazji w sklepach można znaleźć specjalnie ryżowe ciasta. Choć są wystarczająco słodkie, polewa się je jeszcze cukrową polewą. Istny koszmar […]