Felietonyniebieskie oczy

Ulżyło mi. Nie wiem czemu akurat po tej wiadomości. Wiadomości przecież jest dużo.

Rosyjski dziennikarz Dmitrij Muratow sprzedaje swoją nagrodę Nobla na aukcji za sto trzy i pół miliona dolarów. Pieniądze zostaną przekazane na ukraińskie dzieci. Jeden z komentarzy pod artykułem brzmi mniej więcej tak: Jak widać w Rosji żyją ruscy i Rosjanie.

Wstyd, bo u mnie wojna tak naprawdę zaczęła się dopiero dwudziestego czwartego lutego, a przecież trwa już od dwa tysiące czternastego. Z wojną przyszła niechęć. Nie, to za mało. Bo to nienawiść. Nienawiść koloru czerwono-czarnego, nienawiść właśnie takie ma kolory. Jak krew i ziemia. Metaliczny smak mięsa, zaciśnięta pięść i to uczucie gniecenia w żołądku. Gniecenie jest najgorsze, nie pozwoli usiedzieć w spokoju, nogi podrygują, oczy zachodzą rozjuszeniem.

Niedawno kiedy odprowadzałam moją małą A. do żłobka, pani powiedziała, że moja mała A. krzyczała wczoraj, że nie chce jeść fasolki:

Niet, niet, niet!

Natychmiast poprawiłam panią, że to żadne rosyjskie niet, to polskie nie.

Polskie nie bez t, a nie rosyjskie niet – wyjaśniłam dla pewności.

Nie nie nie – powtórzyła dla pewności francuska przedszkolanka na tyle, na ile dała radę. – Uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo i jakbyśmy się w tym uśmiechu obie otrząsnęły.

Dopiero na drugi dzień pomyślałam, a jakby tak w żłobku było rosyjskie dziecko i mówiłoby niet z t zamiast polskiego nie. Jakbyśmy się miały z niego otrząsnąć?

No bo teraz to dopiero tłoczą się w głowie różne obrazy i sprzeczności.

Mętlik. Jak u tej dziewczyny z internetowego artykułu. Młoda Rosjanka mieszkająca na stałe w Polsce, wolontariuszka. Codziennie przychodzi pomagać uchodźcom z Ukrainy, codziennie się smuci, bo nie może znieść tego, co zrobił jej kraj. Teraz to już nie ma dokąd wracać. Mógłby się rozpaść na mniejsze federacje, tak jak ona się rozpada, wszystko byleby koniec z tym złem, wyznaje. Jest ładna, ma rude włosy. Pokazali zdjęcie.

Albo ten rosyjski żołnierz, który zgwałcił roczne dziecko. Zdjęcia żołnierza nie pokazali. Dziecko zmarło. I okazuje się, że słowo sku*wysyn to za mało. Słowo, które nie istnieje, które wykracza poza ludzką mowę, słowo określające demona musiałoby charczeć i razić prądem. Prąd ukradkiem wyskakiwałby z między zębów, druty i tępe gwoździe latają wokół ust. Może dobrze, że takie słowa nie istnieją, byłoby jeszcze więcej ran. Rdza zamiast krwi.

Widzę całkiem wyraźnie rosyjskich żołnierzy, którzy nie gwałcą, tylko wiążą cywilom ręce i „kulka w łeb”. Łaskawcy, humanitarne psy. Przepraszam psy. Psy to anioły. Żołnierze mordujący cywilów to sku*syny.

Najmilsza była dziewczyna z tej droższej piekarni. Chodziłam tam tylko po to, żeby zobaczyć jej uśmiech, o takim się mówi, że jest rozpromieniony. Ekspedientka bardziej dusza niż człowiek. Czy słowo miła pochodzi od miłości? Pewnego dnia znów przyszłam, deux baguettes, s’il vous plaît, ale jej już nie było, tylko bagietki zostały te same. O tym, że była Rosjanką uczciwie zapomniałam.

W marcu rosyjska influencerka Katrin Klimova niszczy na pokaz iPhone’a oraz ubrania z Prady i Zary.

Szkiełko telefonu roztrzaskuje się na chodniku. Na chodniku roztrzaskuje się zgniły Zachód. W ogóle to w marcu młode Rosjanki płaczą gorzko i rzewnie jak nigdy, jak piękne Madonny, będą miały zablokowany dostęp do Instagrama. Może chciałby narzucić czarne welony, ale nie przychodzi im ten pomysł do głów. W maju podano statystyki, w wyniku rosyjskiej agresji zginęło dwieście trzydzieści jeden ukraińskich dzieci, ponad czterysta zostało rannych.

Kiedyś napisałam opowiadanie o tym, że dzięki polskim przyjaciołom pływałam na jachcie milionera. Nad jachtem mleczna droga jak pergola z gwiazd, pod jachtem świecący plankton, a w ciągu dnia wysokie fale i Prosecco. Jak bajka, a prawda. Nie opublikowali. Nie żałuje tylko zastanawiam się, ile kontaktów nas dzieliło wtedy od dyktatora. Bo że jeden, to wiem na pewno. Rosyjski milioner, właściciel łódki. Też Władimir.

Babcia opowiadała, że jak przyszli Ruscy to było najgorzej.

Oni załatwiali się na środku pokoju, a przecież był wychodek. Baliśmy się ich bardziej niż Niemców. Jeden złapał prababcię na ulicy i przyłożył jej pistolet do skroni.

Tyś jesteś Niemka! – wrzasnął z tym pistoletem przyłożonym do skroni.

Prababcia miała niebieskie oczy. Zaczęła odmawiać zdrowaśkę.

Rusek puścił. Zdrowaśka posłużyła jako dowód rzeczowy z paciorków odmawianych sinymi ze strachu ustami. Wyobrażam sobie, że niebieskie oczy też się zaciskały.

Bo toć dziecko po nich nigdy nie było wiadomo, czego się spodziewać, swołocz, psia krew! – przestrzegała babcia.

Miewam ataki paniki.

Kiedyś na wakacjach w Sewilli też miałam atak. Wydawał mi się bzdurny, ale już sama nie wiem. Jakoś było mało osób na ulicach i zaraz miała rozpętać się burza, dzwony Giraldy odezwały się, no i mnie dopadło. Tąpnięcie w mózgu takie jak na Śląsku w kopalni, ziemia się trzęsie, trzęsą się szafy i podłoga w mieszkaniu, trzęsie się mózg w czaszce. Nigdy nie wiadomo, co je wywołuje, ale przeszła mi taka głupia myśl, właśnie się zaczęła trzecia wojna światowa, Rosjanie zasadzają się z bronią jądrową. Nikomu się nie przyznałam. A kilka dni później siedziałam w barze z pierwszą w życiu poznaną Rosjanką. Prawdziwą, z krwi i kości, z Nowosybirska, z bordową szminką na ustach i z dużym smutkiem w oczach. Smutek odznaczał się w barze jak obraz religijny, konkurował z Virgen del Rocio. Bo tak prawdziwie smucić się, tak tęsknić, potrafią chyba tylko Matki Boskie i Słowianki w Hiszpanii. Wiem coś o tym. To właściwie nie jest smutek, to jest najszczersze zatroskanie, głęboko osadzone w oczach, tak głęboko, że powody się nie liczą.

Przypominam sobie youtubową migawkę i znów mam ochotę pociskać nieelegancko, rzucać kalumnie, weźmy na przykład, na to babsko. Starsza kobieta w internetowej sondzie ulicznej okazuje wielką pewność siebie. „A niech ich tam wszystkich faszystów pogonią w Ukrainie, nasz Putin już dobrze wie co robi.” Rosjanka kokoszy się do kamery, ma czerwone pocięte policzki, jakąś zawziętość w oczach, puchatą czapę na głowie. Zawziętość nie pozwala myśleć. Myśli brak. Porównałabym ją do magnetofonu z jednym zdartym nagraniem. Bez nadziei.

W autobusie o numerze dwieście przeciskaliśmy się z wielką walizką, pomogła nam rosyjskojęzyczna para.

Przedstawili się, że są z Rosji, a nie pytaliśmy. „Tak właściwie to z Białorusi”, sprostowali. Po co kłamać? A może właśnie przestali. Do tej pory Wielka Matka, a teraz jednak może nie przystoi i w autobusie o numerze dwieście w Antibes we Francji, w asyście Polaków wrócili do siebie na „skromną” Białoruś. Migracja wewnętrzna. Każdy ma swój kierunek.

Czy mi się wydaje, czy Oni jednak ściszają głosy w miejscach publicznych? Nie w Turcji. W Turcji podobno nie ściszają, zachowują się zarozumiale, głosi artykuł na znanym portalu. Ale tu we Francji ściszają. Mam takie momenty, że chcę żeby ściszali, żeby pozamykali usta, cicho sza, znikajcie. Tylko, że emigracja miała być od tolerancji i słuchania, a nie od ściszania głosów.

– No i co teraz? – od dwudziestego czwartego lutego morduję się z wątpliwościami.

A tymczasem wczoraj byłyśmy z moją małą A. w sklepie spożywczym. Kiedy zaczęłam do niej mówić po polsku, chłopak przy kasie spojrzał na nas gniewnie. Nie, nie wydawało mi się. Bo jak tu odróżnić polskie nie od rosyjskiego niet?

Na szczęście przyszła wiadomość o Noblu. Sto trzy i pół miliona dolarów to niebagatelna kwota, posłużyła mi niechcący za ulgę. Przeczytałam artykuł i już nie pytam, dotarła do mnie oczywistość. Każdy jest osobny, i każdego z osobna mogę wziąć pod lupę. Indywidualnie.

Pozostaje kraj. Ale od kraju mam przecież specjalną piosenkę.

Rosjanie, Rosjanie, Rosjanie moi!

Odważny naród, lecz władzy się boi

Czemuście pijani w samolot strzelali?

Sługi za szlugi 

Świat gotowi spalić

Tylko, że Maleńczuk się pomylił. Bo ten naród nie jest odważny. Jest jak agresywny wuj, który demoluje ściany twojego domu, twierdzi, że demoluje, bo mu się należy i że dla twojego dobra. W oczach krew i ziemia, bo nienawiść rodzi nienawiść, a agresja rodzi agresję. Metal i mięso… Nie umiem inaczej… dla mnie Rosja umarła, zostali co poniektórzy dobrzy ludzie i Nobel sprzedany za sto trzy i pół miliona dolarów. Sprzedany na rzecz ukraińskich dzieci, tych które przeżyły. Pewnie niektóre z nich też mówią niet z t na końcu jak nie chcą jeść fasolki.

Dominika Horodecka

Francja

4.6 8 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze