Felietonyleków

Nie mam za dużego doświadczenia w chorowaniu, raczej tak dwa razy do roku załapię większy error, ale jak już go załapię, jak stanę w płomieniach gorączki, to nikt, ale zaprawdę powiadam wam, nikt nie cierpi tak jak ja.

Uruchamia to we mnie pewnego rodzaju upierdliwość, a mianowicie oczekuję od całego świata najszczerszego współczucia, ojojania, chuchania i dmuchania na jakże ciężko chorą mnie. I o ile w Polsce biznes farmakologiczny na takich delikatnych duszach, zwanych niekiedy złośliwie hipochondrykami, robi miliony, o tyle w Szwecji wszyscy mają mnie gdzieś. 

Rynek leków jest bardzo zawężony i bez recepty kupisz co najwyżej cukier z mikro dodatkiem witaminy C albo inne homeopatyczne wynalazki. Ambitny klient z pretensjami do zostania drugim Walterem Whitem albo zwykły ćpun nie mają co liczyć na leki z zawartością kodeiny czy pseudoefedrynowy haj po przedawkowaniu tabletek na kaszel. 

Za to bez problemu kupisz w aptece wibrator, coca-colę czy drobne przekąski, bo w sumie czemu nie.

I myślę sobie, że z jednej strony to nawet szlachetne, tak chronić społeczeństwo przed lekomanią, a z drugiej klnę pod nosem kiedy piąty dzień z rzędu składam się z gilów i flegmy. Czy na receptę dostanę coś, co mnie wybawi? Otóż nie. Nordycka medycyna zakłada, że skoro hartuje się tu obywateli od niemowlęctwa, to organizm sam jest w stanie sobie ze wszystkim poradzić. Może w przypadku raka dostałabym receptę na coś więcej niż paracetamol, zwany tu Alvedonem, ale po pierwsze nie ma na to gwarancji, a po drugie – wolę nie sprawdzać. 

I kiedy tak leżę pod kocem w środku lata i spisuje w głowie testament, to rodzi się we mnie myśl, że może to tak jak z tym katarem co nie leczony trwa tydzień, a leczony siedem dni. I może skoro już przybyłam do krainy wikingów z zamiarem pozostania, to spróbuje zaufać im bardziej w dziedzinie odporności. No bo co mam do stracenia?

Sandra Raciborska

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze