Felietonystatystyki

Nie wierzę w statystyki, bo zbyt często mają tendencję do naginania rzeczywistości – przykładowo, statystycznie rzecz biorąc, kiedy wyprowadzam na spacer psa, to każde z nas ma po trzy nogi.

Ale czasem jednak rzucam na nie okiem. Zajrzałam na przykład do danych Głównego Urzędu Statystycznego, z których wynika, że w 2020 roku w Polsce miało miejsce 4553 samobójstw, co w przeliczeniu na sto tysięcy mieszkańców daje wskaźnik 11,9. W 2021 roku Komenda Główna Policji odnotowała 5201 samobójstw, a tendencja jest rosnąca. Inaczej rzecz ujmując – samobójstwa są czwartą w kolejności przyczyną śmierci w Polsce. 

Nie szukałam statystyk obejmujących nieudane próby samobójcze.

Nie będą wiarygodne, bo ja też powinnam się znaleźć pośród tych cyfr, a przecież nikt mnie tam nie dopisze. I na pewno wiele, wiele innych osób także. Nie przyszłoby mi do głowy, że stanę kiedyś w takim punkcie. Na co dzień jestem osobą spokojną, pogodną, bezpośrednią. Osobą kontaktową, solidną, do której zawsze można się zwrócić o pomoc – a tu „nagle” próba samobójcza. Tylko tu nie ma żadnego „nagle”.

Taka decyzja narasta w środku. Bierze się z wielu drobnych sytuacji. Z kolejnych narastających problemów, nierozwiązanych spraw. Każda z nich jest jak mały kamyczek wrzucany do szklanki pełnej wody. Przez bardzo długi czas woda utrzyma się w środku, tworząc menisk wypukły, choć teoretycznie już dawno przestała mieścić się w szklance. Aż w końcu zdarzy się coś, co poruszy naczyniem i zawartość z impetem się wyleje. 

Właśnie tak było ze mną.

Na zewnątrz funkcjonowałam normalnie. Byłam dla wszystkich i chłonęłam jak gąbka swoje i nieswoje problemy. Te nierozwiązane dusiłam w środku, bo trzeba być silnym, nie dawać się przeciwnościom losu. Przecież tyle razy udowadniałam, że daję radę w każdej sytuacji. Rodzina mogła na mnie liczyć. Szefowie mogli na mnie liczyć. Przyjaciele i znajomi mogli na mnie liczyć. Współpracownicy mogli na mnie liczyć. Nawet obcy ludzie mogli na mnie liczyć.

Cały czas jak trujące ciemne opary kumulowały się we mnie skutki uboczne takiego funkcjonowania. Zaczynało do mnie docierać, że przestałam sobie radzić. Uparcie ignorowałam objawy fizyczne długotrwałego stresu – bezsenność, omdlenia, kłopoty żołądkowe, silne bóle głowy. Czułam, że dzieje się coś złego, ale nie wiedziałam, jak to przełamać. Nie chciałam zrzucać swoich problemów na innych, bo przecież każdy ma swój bagaż do niesienia.

Najgorsze było to, że nie mogłabym nawet sensownie odpowiedzieć na pytanie „co się stało?” – bo w zasadzie nic dramatycznego się nie stało. Nie pokonała mnie żadna życiowa tragedia, o której mogłabym opowiedzieć, pokonała mnie suma małych problemów. To ich paraliżująca ciemna mgła doprowadziła mnie do stanu, w którym uznałam, że pora odejść. Przez chwilę próbowałam jeszcze poprosić o pomoc, ale się nie udało, wybrałam niewłaściwą osobę i to tylko pogorszyło sytuację. Byłam pewna, że nie ma innej drogi. 

Nie wierzę w statystyki, ale wierzę w ludzkie problemy. Wierzę w to, że się boimy i że nie umiemy prosić o pomoc. Nie potrafimy nawet zdefiniować, jakiej pomocy nam trzeba. Ale chcemy być wysłuchani. Niekoniecznie przez profesjonalistów, po prostu przez drugiego człowieka, który poświęci nam swój czas i uwagę. 

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze