Felietony

Dla wielu osób emigracja czy nawet podróżowanie nierozerwalnie powiązane jest ze strachem. Zwłaszcza gdy decydujemy się na nie w pojedynkę. Zwłaszcza jako kobiety. Ale czy aby na pewno warto się bać?

Ja nigdy nie bałam się świata. Wydawał mi się piękny, ciekawy i zapraszający. Ale bali się go inni. Moi bliscy, moi znajomi, czasami nawet przypadkowe osoby poznane na imprezie czy spotkaniu. Gdy skończyłam 18 lat, pojechałam z przyjaciółkami do Tunezji. Nie był to mój pierwszy raz za granicą ale pierwszy wyjazd na wakacje bez rodziców. I pierwsza podróż na kontynent, który pociąga mnie od zawsze.

Jako że wycieczkę rezerwowałyśmy jeszcze przed ukończeniem przeze mnie 18 lat, musiałyśmy niestety zdecydować się na obóz dla młodzieży, na którym jednak byłyśmy jedynymi pełnoletnimi uczestniczkami. Miałyśmy w związku z tym luz i swobodę, jako że opiekunowie wiedzieli, że nie mają nad nami legalnej władzy. Był to zwykły, zorganizowany wyjazd z biurem podróży do hotelu w jednym z tunezyjskich kurortów, jakich wiele w popularnych kierunkach podróży. Brak funduszy oraz doświadczenia nie pozwoliły nam na zorganizowanie wyjazdu całkowicie samodzielnie, ale ponieważ leżenie na plaży czy przy basenie nie było naszym jedynym pomysłem na spędzanie wolnego czasu, wybrałyśmy się na wycieczkę fakultatywną na Saharę.

Mimo że o podróżowaniu wiedziałam wtedy niewiele, miałam 100% przekonanie, że przejażdżka na wielbłądzie przy zachodzie słońca, która została dla nas zorganizowana, nie jest szczytem moich marzeń ani najbardziej etycznym sposobem odkrywania innych kultur. Chęć poznania drugiego człowieka, jego świata i sposobu myślenia okazała się tak silna, iż w trakcie niechlubnej przejażdżki na dromaderach zakolegowałyśmy się z chłopakami, którzy tę wycieczkę dla nas zorganizowali. Po kolacji, gdy wszyscy udali się na spoczynek, my, trzy atomówki, wyślizgnęłyśmy się z hotelu na spotkanie z naszymi nowo poznanymi kolegami, którzy nam powiedzieli, że tego wieczoru w niedalekiej wiosce odbywa się ślub, na który mogłybyśmy przyjść. Po spotkaniu z naszymi znajomymi rozpoczęła się wędrówka, ku naszemu zdziwieniu raczej nie prowadząca w stronę żadnego zamieszkałego obszaru, a na wydmy, w rozległe piaski Sahary.

Nie wiedziałyśmy dokąd idziemy, nie wiedziałyśmy, jaki był cel tej nagłej zmiany planów. Ale nie bałyśmy się.

Ten wieczór okazał się jedną z najbardziej magicznych nocy mojego życia. Po pewnym czasie dotarłyśmy do miejsca, gdzie młodzi ludzie rozpalili dla nas ognisko, grali na gitarze tunezyjskie piosenki, śpiewaliśmy, rozmawialiśmy. Po chwili dołączyły do nas również pieski pustynne – fenki. Pod rozgwieżdżonym saharyjskim niebem dosłownie czułam, jak raduje się moja dusza, jak wypełnia mnie ekstaza. Tego właśnie w życiu szukałam. Nowych doświadczeń, spontaniczności, piękna, wiary w drugiego człowieka.

Wiele lat później wspominałyśmy z przyjaciółką tamten wyjazd. Karolina zauważyła, że byłyśmy strasznie nierozsądne. „Mogli nas przecież tam zgwałcić, zabić i zakopać i nikt by się nawet nie dowiedział.” Minęło od tego czasu osiemnaście lat, a ja nigdy nie wpadłabym na pomysł wpisania tego doświadczenia na listę „głupich rzeczy, które zrobiłam w życiu.”

Rok po tunezyjskiej eskapadzie pojechałam w długą podróż na wyspę Reunion na Oceanie Indyjskim. To była moja pierwsza „prawdziwa” podróż. Samodzielna, niskobudżetowa, bardzo egzotyczna. O tej małej wysepce mało kto słyszał. Właśnie zdałam maturę, dostałam się na wymarzone studia bliskowschodnie i czułam, że mogę przenosić góry. Reunion miało być wyprawą życia. Dostałam stypendium podróżnicze francuskiej fundacji Zellidja, miałam przez dwa miesiące zagłębiać się w tajniki produkcji wanilii i w zamian za przyznane na podróż fundusze przygotować na ten temat raport. Zellidja miała kilka fundamentalnych zasad: wyjazd musi być solo, na minimum miesiąc, z poszanowaniem środowiska i kultur, budżetowy, jak najwięcej noclegów miało być u lokalsów, aby poznać miejsce od podszewki. To ostatnie okazało się wyzwaniem.

Znalezienie kogoś, kto zechciałby mi zaoferować nocleg na tyciej wysepce w czasach sprzed WhatsAppa, Facebooka czy Insta nie było łatwe.

Couchsurfing pozwolił mi zabezpieczyć tygodniowy pobyt u jedynego mieszkającego na wyspie Polaka Adama. I tyle. Zdesperowana, któregoś dnia wyszukałam na Skype (yes!) wszystkie kontakty na Reunion w wieku 18-35 lat i rozesłałam do nich tę samą wiadomość. Odpisała jedna osoba – trzydziestoletni Frédéric, który poinformował mnie, że mieszka co prawda z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa, więc nie ma możliwości, ale jego babcia chętnie mnie przyjmie. Nikomu nie powiedziałam, gdzie będę nocować przez większość swojego pobytu. Ja się nie bałam, ale wiedziałam, że inni będą przerażeni. U babci Freda spędziłam ponad miesiąc.

W pokoiku, w którym specjalnie na mój przyjazd powiesiła portret papieża Jana Pawła II, gdy dowiedziała się od wnuka, że jestem z Polski. Mieszkałam u niej, jakbym była częścią rodziny. Zjadłam w tym domu kilogramy wyśmienitego ryżu, słodkiej fasoli, której nazwy już nie pamiętam, owoców morza i setki lodów na patyku o smaku tamaryndowca. Fred, jego rodzina i ten kwaskowaty smak lodów mieli ogromny wpływ na moje życie.

U Adama było inaczej. On sam był fantastyczny, ale już jego przestraszeni wszystkim znajomi nie do końca.

Gdy się poznaliśmy, Adam został właśnie tatą, a jego partnerka – Francuzka, pojechała z maluszkiem do kraju nad Loarą, aby zapoznać wnuka z dziadkami. Trochę osamotniony Adam spotykał się w związku z tym ze znajomymi, którzy wieczorami zabawiali stęsknionego tatę, a przy okazji roztaczali przede mną wizje makabrycznej śmierci z rąk Kreoli (etniczna ludność zamieszkująca Reunion, czyli również Frédéric, jego babcia i dziesiątki poznanych w jej domu dzieciaków).

„Nie jedź absolutnie sama pod namiot w góry! Ostatnio w wiadomościach mówili, że jakaś niemiecka turystka została zgwałcona.”

„W lasach jest mnóstwo węży!”

„Musiałabyś zabrać hektolitry wody, bo ta w strumieniach jest zatruta.”

Gdy w końcu wyrwałam się z komuny Adama, wbrew ich opiniom pojechałam sama pod namiot. Pojechałam bardzo źle przygotowana. Palnik do butli z gazem nie pasował, wszystko dookoła było wilgotne, a moje zdolności rozpałki słabe. W góry, w okolice pola namiotowego przyjechałam bardzo późno, pod sam wieczór.

W busie jechała ze mną rodzina kreolska z pięknie pachnącymi bagietkami.

A ja zatruta tymi strachliwymi myślami, zdecydowanie bardziej niż wodą ze strumieni, martwiłam się, jak wykombinować, żeby oni nie poznali lokalizacji mojego namiotu. Wybrałam w związku z tym miejscówkę z dala od kempingu.

Po porażce przygotowania ciepłego posiłku zjadłam tabliczkę czekolady i położyłam się leżakować. W środku nocy, zdecydowanie bardziej lodowatej niż się spodziewałam, wyraźnie usłyszałam na zewnątrz ruch. Serce stanęło mi w gardle, poczułam uderzenie gorąca. Ruch zaczął się zbliżać, aż w końcu coś ewidentnie lekko szarpnęło namiotem. Żyjąc w przekonaniu, że zagrożeniu trzeba stawić czoła, a nie ryzykować zawału serca ze stresu oczekiwania, jak zwinny tygrys wyskoczyłam z namiotu ze scyzorykiem w ręku.

A tam krowa. Zagubiona w nocy, przestraszona mućka.

Wybuchłam śmiechem. I już nigdy się nie bałam, nigdy nie pozwoliłam strachowi innych przejść na siebie. Zawsze przypominam sobie tę krowę, którą notabene przywiązałam do drzewa, żeby o poranku poszukać właściciela. Pan znalazł się sam, był jednym z moich współpasażerów z dnia poprzedniego. Z radości z odnalezienia mućki podarował mi świeżą bagietkę i termos herbaty. I wtedy już naprawdę nigdy więcej się nie bałam.

Dagmara Ikiert

4.8 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Zxx
Zxx
3 miesięcy temu

Strach to nasz naturalny instynkt. Nie powinien nas hamować przed rozwojem i pokonywaniem barier, jednak jego obecność nie jest zła. Czasem potrafią dziać się naprawdę przeróżne rzeczy i myślę że koleżanka Karolina miała trochę racji. Często się teraz słyszy o tym, że „hej, dziewczyny, nie bójcie się, niech nikt wam nic nie zabrania i róbcie to na co macie ochotę”. Zdecydowanie jednak preferuję te wersje, gdzie ludzie są świadomi i tę świadomość szerzą, bo jak bardzo byśmy nie chcieli, świat jest jaki jest, a dziewczyny nadal są uprowadzane lub gwałcone, bo poszły z nowo poznanym kumplem na wakacjach na drinka.… Czytaj więcej »