Okrutne celtyckie rytuały, tajemnicze kręgi, krwawe wojny religijne, dekapitacje, regularne mordobicia, Kuba Rozpruwacz, Amelia Dyer… Historia Zjednoczonego (obecnie) Królestwa bez wątpienia obfituje w dramatyczne, nierzadko pełne okrucieństwa, historie.
Nic więc dziwnego, że ten mały kraj nawiedzany jest przez hordy niespokojnych duchów i upiorów. Część z nich przeszła do miejscowych legend, inne, choć nad wyraz aktywne, pozostają anonimowe. Klubowiczki Polek na Obczyźnie opowiadają nie tylko o tym, co usłyszały, ale też o tym, czego doświadczyły na własnej skórze, mieszkając w Wielkiej Brytanii.
Tajemnicze zdarzenia w Assembly Rooms
Mariola nie ukrywa, że raczej sceptycznie podchodziła do opowieści o duchach. Namiętnie oglądała horrory, czytała przerażające historie do poduszki, w niewielkim tylko stopniu dopuszczając, że mogą mieć one coś wspólnego z prawdą. Czy słusznie? Tego miała dowiedzieć się krótko po przeprowadzce do Edynburga.
Najsłynniejsze miasto w Szkocji ma opinię nawiedzonego. W pobliżu zamku, pod budynkami Royal Mile, znajduje się odcięta niegdyś od świata ulica Mary King’s Close. W jednym z pomieszczeń często zdarzają się omdlenia, ludzie czują dziwną aurę, a kilka osób widziało tam ducha małej dziewczynki. Niektórzy zostawiają w tym miejscu pluszaki, w kącie leży cała sterta. Słodkie? A może straszne?
Po przyjeździe do Edynburga Mariola rozpoczęła pracę w Assembly Rooms. Budynek z 1787 roku, służył za miejsce spotkań wyższych sfer. Obecnie odbywają się tam przeróżne festiwale, koncerty i uroczystości. Można wynająć jedną z sal i urządzić w niej na przykład przyjęcie weselne. Dość szybko zorientowałam się, że w tym miejscu dzieje się coś dziwnego – wspomina. W niektórych pokojach czułam się dziwnie, towarzyszyło mi wrażenie, jakby ktoś zaraz miał mnie poklepać po ramieniu.
Razem z moimi kolegami z pracy często bywaliśmy w budynku wcześnie rano sami, ponieważ trzeba go było przygotować na przyjście gości.
Podobnie było podczas sierpniowego festiwalu, kiedy po raz pierwszy miałam styczność ze zjawiskiem paranormalnym. Przebywałam akurat na najwyższych balkonach. Oprócz mnie w budynku były jeszcze dwie osoby, ale każde z nas miało swoje zadania do wykonania. Sprawdzałam krzesła przy samych drzwiach wejściowych po lewej stronie. Na środku balkonów był przechodni pokoik, gdzie podczas występów zawsze siedział spec od światła i dźwięku.
Z daleka widziałam, że ktoś do mnie idzie i przechodzi właśnie przez to pomieszczenie. Nie patrzyłam bezpośrednio w to miejsce, ponieważ miałam spuszczoną głowę. Parę sekund później zorientowałam się, że ten ktoś już dawno powinien do mnie dojść. Podniosłam głowę, ale nikogo nie zobaczyłam. To niemożliwe, żeby ta osoba poszła w innym kierunku, a gdyby zawróciła i wyszła, to usłyszałabym trzaśnięcie drzwi. Nawet nie skończywszy tego, co robiłam, zbiegłam z ciarkami na karku na sam dół, żeby tylko jak najdalej uciec od tego miejsca.
Kolejna podobna sytuacja przytrafiła mi się kilka tygodni później.
Znowu byłam sama. Układam ulotki w dużym holu między dwoma salami balowymi. Przede mną był korytarz, a za mną klatka schodowa. Po raz kolejny widziałam postać, tym razem nie był to cień. Widziałam nogi, być może w spodenkach? Nie jestem pewna, ale ta osoba była obok mnie, a gdy podniosłam wzrok, nie zobaczyłam nikogo.
Poszłam porozmawiać o tym z kolegami z pracy, którzy sami przyznali, że doświadczyli już różnych niewytłumaczalnych rzeczy. Siedząc na recepcji, słyszeli kroki, jakby ktoś chodzi po sali balowej albo przesuwał przedmioty. Było to jednak niemożliwe, ponieważ te sale były zamykane na klucz. Moi współpracownicy czuli się dziwnie w tych samych miejscach w budynku i niejeden cień mignął im pomiędzy korytarzami. Szukałam informacji na temat Assembly Rooms i jakichkolwiek historii, które mogłyby wyjaśnić to, co widziałam na własne oczy, ale w internecie są tylko lakoniczne informacje. Czy to możliwe, że budynek z prawie dwustupięćdziesięcioletnią historią zasłużył sobie w prasie tylko na takie krótkiej wzmianki? Dla mnie to trochę podejrzane.
Nocny gość
Podobnej historii doświadczyła Maja w pewnym angielskim zajeździe. Chociaż od tamtej nocy minęło już kilkanaście lat, jak sama mówi, pamięta to zdarzenie aż za dobrze.
Jestem rozpieszczoną do granic możliwości jedynaczką. Rodzice odwozili mnie na pierwszy rok studiów na Uniwersytecie w Cardiff samochodem, z bagażnikiem wyładowanym po brzegi garderobą na każdą okazję i moją ulubioną puchową kołdrą – opowiada. Zgodnie z planem po opuszczeniu promu już na ziemi brytyjskiej, mieliśmy zanocować gdzieś w pobliżu wybrzeża i dopiero następnego dnia ruszyć do stolicy Walii.
Przestudiowawszy mapę, zarezerwowałam nam nocleg w Elham, małej wiosce na południe od Canterbury. Szczerze mówiąc, nie zwracałam uwagi na zdjęcia hotelu, ani tym bardziej jego historię. Widok, który zastaliśmy na miejscu, nieco nas zdziwił. Oczywiście na plus! Hotelik mieścił się w budynku gospody z 1451 roku. Krzywe podłogi, niskie stropy, stare meble i klimatyczne pokoje zachwycały swoim unikalnym charakterem.
Wynajęliśmy apartament dwupokojowy, na szczęście nasze sypialnie dzieliła tylko cienka zasłonka. Mówię o szczęściu, ponieważ w nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Przekonana, że w pokoju grasują myszy, natychmiast zapaliłam światło. Przejrzałam wszystkie możliwe zakamarki. Nic. Zgasiłam światło i wróciłam do łóżka. Nagle podłoga zaczęła skrzypieć, jakby ktoś chodził tuż przy moim łóżku! Żadna, nawet najlepiej odkarmiona mysz nie wydaje takich dźwięków. Nie wytrzymałam. Jak na dorosłą, odważną kobietę przystało, poderwałam się spod pierzyny, wbiegłam do sypialni rodziców i spytałam, czy mogę spać tej nocy z nimi. Później wielokrotnie próbowałam znaleźć jakiekolwiek wzmianki na temat historii tego miejsca i związanych z nim opowieści o duchach, niestety, bezskutecznie.
Wampir z dzielnicy Gorbals
Dużo owocniejsze okazały się poszukiwania Agnieszki, która natrafiła na przerażającą historię w mieście Glasgow. We wrześniu 1954 roku wśród lokalnych dzieci w wieku szkolnym rozniosła się plotka, że straszliwy, wysoki na dwa metry wampir o żelaznych zębach grasuje w okolicy. Rzekomo uprowadził dwóch chłopców, wypił ich krew, a następnie swoje ofiary zamordował. Pomimo uspokajania latorośli przez rodziców i ingerencji policji, histeria osiągnęła punkt krytyczny. Dzieciaki nie chciały żyć w strachu i postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć sprawiedliwość.
Pewnego dnia po szkole setka młodzieży, od najmłodszych do najstarszych, skrzyknęła się i uzbrojona w ostrza, krzyże, kołki oraz psy udała się pod osłoną nocy na polowanie na potwora, który miał się chować w Southern Necropolis (cmentarz miejski). Odważnie sprawdzali za drzewami i nagrobkami, czy może właśnie tam się nie czai. Podobno klimatu grozy dodawała mgła, która pojawiła się w perfekcyjnym momencie, aby nadać sylwetkom nienaturalnych kształtów. Poszukiwania przerwał dopiero deszcz. Akcja została powtórzona kolejnej i kolejnej nocy. Wkrótce dzieci znudziły się prowokacją, która nie przynosiła efektów, ale panika zdążyła już udzielić się całej społeczności, również dorosłym. Czy aby na pewno była to tylko dziecięca wyobraźnia? W późniejszych społecznych debatach wysnuto teorię, że wszystkiemu winne są komiksy o tematyce horroru, które w tym czasie przywędrowały z Ameryki.
Owa miejska legenda po dziś dzień ma się dobrze i wpisała się w kanon miasta, a dzielnicę Gorbals zdobią murale przedstawiające wyobrażenie monstrum. A Southern Necropolis? Miałam okazję być tam z grupą studentów, gdy nagrywaliśmy materiał filmowy na zajęcia w college’u. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie podskoczyłam raz czy dwa albo że nie wzięłam cienia powykręcanego drzewa za coś zupełnie innego. Aura rodem z horroru wisi w powietrzu i karmi wyobraźnię, szczególnie gdy ta jest tak podatna jak umysł dziecka.
Jest taki dom…
O ile historia o szkockim wampirze może być wytworem masowej histerii, trochę trudniej byłoby zbagatelizować w ten sposób opowieść Basi o pewnym nawiedzonym domu. Jak sama mówi, jest to motyw powszechnie wykorzystywany we współczesnych horrorach ukazujących niezidentyfikowane siły nadprzyrodzone terroryzujące rodziny zamieszkujące dom. Ale co jeśli taki dom istnieje naprawdę i znajduje się w naszym sąsiedztwie?
Opuszczony przed laty dom w Pontefract w zachodnim Yorkshire idealnie wpisywał się w kanwę współczesnej historii o duchach. Ostatnia zamieszkująca go rodzina wprowadziła się do niego w 1966. Po pięciu latach uciążliwych ataków ze strony ducha, czarnego mnicha, rodzina wyprowadziła się z domu. Zjawa manifestowała swoją obecność poprzez rzucanie przedmiotami i atakowanie poszczególnych członków rodziny. W kulminacyjnym momencie wrogiej aktywności dopuścił się on ataku na najmłodsze dziecko, próbując wciągnąć dziewczynkę na piętro. Na szyi dziecka pojawiły się czerwone ślady po zaciśniętych palcach. Jak głosi historia, przeklęty budynek powstał w pobliżu miejsca, gdzie w XVI wieku na szubienicy zginął czarny mnich.
Dom został w 2012 roku kupiony przez producenta filmu “When the Lights Went Out” opowiadającego historię właśnie tego obiektu. Aktualnie wielbiciele mocnych wrażeń mogą spędzić w tym domu noc, gdyż został on przekształcony w pensjonat.
Autorki:
Mariola Er, Szkocja
Maja Klemp, Nowy Jork https://milosna-globalizacja.pl/
Agnieszka Ramian, Szkocja
Basia Gudaniec, Anglia
Z CZYM KOJARZĄ WAM SIĘ LATA 90.?
Z brakiem internetu, komórek, kilkoma kanałami w telewizji, którą i tak oglądało się rzadko, bo lepiej było biegać z przyjaciółmi po osiedlu, robić akrobacje na trzepaku albo skakać w gumę.
Z nagrywaniem piosenek z radia na kasetę, zbieraniem naklejek z donaldów i oklejaniem ścian plakatami z Popcornu. Tak jak pewnie większość z was, mam mnóstwo cudownych wspomnień z tamtych czasów i nie zamieniłabym swojego dzieciństwa i lat szkolnych na żadne inne.
Dorastanie kojarzy mi się z jeszcze jednym – z kultowym, wyczekiwanym przez cały rok szkolny Kalendarzem Szalonego Małolata. Listy czytelników, dowcipy, zdjęcia ówczesnych idoli nastolatków, fragmenty piosenek, cytaty, horoskopy i wiele innych rzeczy, pochłaniały moją nastoletnią duszę przez długie godziny.
Kochałam go nad życie i którejś bezsennej nocy, kilkanaście lat po wydaniu ostatniego egzemplarza i tysiące kilometrów od miejsca, w którym powstawał, naszła mnie myśl, że chcę znowu poczuć ten dreszczyk emocji, trzymając w ręku wyjątkowy kalendarz. Tym razem według mojego projektu. Zupełnie inny, ale mający coś z tamtego cudownego klimatu.
Od tej bezsennej nocy minęło kilka lat, pierwotny pomysł zmienił się wiele razy, ale udało mi się po raz trzeci stworzyć kalendarz, który jest unikatowy. Jest taki, jak sobie wymarzyłam, a kiedy przeglądam jego kolejne strony, myślę sobie, że my – Polki, kobiety, matki, córki, siostry, przyjaciółki, żony i kochanki, współautorki Kalendarza Polki – jesteśmy fantastyczne. Inspirujące, mądre i szalone. Otwarte na świat, seksowne i piękne. Jestem dumna i szczęśliwa, że mogłam na tych 300 stronach pokazać nas od najróżniejszych stron. I może mój Kalendarz Polki nie jest tak kultowy i popularny jak KSM, może nie sprzedaję co roku dwóch milionów egzemplarzy, ale pierwszy krok w tym kierunku zrobiłam.
Bądźcie gotowi na kolejne, ja jestem!