Felietonykobiety

Nagano. Surowy górski wiatr smaga moją twarz jakby nie podobało mu się to, że jest tak bezczelnie rozpieszczona tajskim słońcem.

Kulę się w sobie z zimna. Po ośmiu miesiącach w tropikach zapomniałam już jakie potrafi być bezwzględne. 

– Może masz ochotę na sento? – pyta Aoi, poznana przez Internet Japonka, która zgodziła się pokazać mi miasto. W tej chwili jestem w stanie zgodzić się na wszystko, byleby tylko choć na chwilę schronić się gdzieś przed zimnem. 

Publiczne łaźnie sento to w Japonii coś więcej niż sauna czy jacuzzi. To rozrywka, miejsce towarzyskich spotkań (nawet tych na wysokim szczeblu!), styl życia. Sento z wodą z gorących źródeł to onsen. Słowo które posiada dziś dla mnie pierwiastek boskości. Japończycy uwielbiają wodę! Moczenie się w niej utożsamiane jest z wielką przyjemnością. I niech się Zachód schowa ze swoimi szybkimi prysznicami! Tradycja wspólnej kąpieli jest bardzo mocno zakorzeniona w japońskiej kulturze. Od czasów dynastii Meiji onseny mają jednak wydzielone strefy dla kobiet i mężczyzn, tych koedukacyjnych jest dziś niewiele. Po wejściu do łaźni zostawiamy nasze buty w specjalnych szafkach i bierzemy z recepcji mikroskopijnej wielkości ręczniczki. To tak zwane modesty towels (nazwa angielska, ale wątpię, żeby jakiś Anglik użył właśnie tego sformułowania) służące do przykrycia tylko najintymniejszych części naszego ciała. Do onsenu wchodzi się bowiem tak, jak nas Pan Bóg stworzył, czyli nago. 

Aoi bez skrępowania zrzuca z siebie wszystkie ubrania.

Dziewczyna, którą poznałam zaledwie kilka godzin temu, stoi teraz przede mną golusieńka i nie ma z tym najmniejszego problemu. Ja trzy razy myślę o moich nieogolonych nogach (przecież zimno!), brzuchu, którego nie lubię i cellulitisie na udach. Staram się jednak robić dobrą minę do złej gry i równie szybko się rozbieram. Dookoła mnie pełno nagich ciał. Japonki. Kobiety. Stare, młode, grube, chude. Ich nagość im nie przeszkadza, nie zawstydza ich. Gdy na zachodzie gołe kobiece ciało wciąż jest tematem tabu, tutaj nie wzbudza najmniejszej sensacji. Kobiety w sento są swobodne, rozmawiają, żartują. Patrzą na mnie, ale w ich wzroku nie widzę chęci oceniania mojej fizyczności. Może tylko błysk zaskoczenia – co robi tu gaijinka? Jestem tutaj w końcu jedynym obcokrajowcem, ale dzięki Aoi nieobce mi są reguły tej gry. Wyjście do sento, podobnie jak wszystko inne w Japonii, rządzi się swoimi prawami i biada temu, kto nie przestrzega tubylczych rytuałów! Przed wejściem do wody siadamy na małych plastikowych krzesełkach i dokładnie myjemy nasze ciała. Po takim prysznicu możemy już swobodnie zanurzyć się w basenach z przyjemnie gorącą wodą. Zmieniamy je co jakiś czas, by na końcu, dobrze rozgrzane, wyjść do tych, które znajdują się na zewnątrz – rotemburo. Ta nazwa od razu wprowadza mnie w swego rodzaju błogostan. Zanurzona po szyję w mlecznobiałej wodzie patrzę w zamglone unoszącymi się oparami atramentowe niebo usiane gwiazdami. Odpływam…

Japonia jest przedziwnym krajem. Krajem, w którym ludzie unikają kontaktu wzrokowego, bo zbyt długie gapienie się na drugiego człowieka jest po prostu niegrzeczne. Jednak będąc w sento, można z nim śmiało żartować. Wraz z zrzucanymi ubraniami znikają społeczne podziały i zahamowania. Nadzy, jesteśmy sobie równi. Przypominamy sobie o tym, że wszyscy jesteśmy z jednego plemienia. Taka wspólna kąpiel wspaniale zbliża ludzi, zacieśnia więzi. Jest to wyjątkowo ważne w kraju, w którym świat gier, robotów, mangi i anime zdaje się skutecznie działać na ich niekorzyść. Dlatego właśnie na dźwięk słów: “chodźmy do sento” padających z ust Japończyka, nie uciekajcie gdzie pieprz rośnie. Potraktujcie je jako wyróżnienie i unikalną możliwość poznania nagiej prawdy o Japonii. 

Anna Kapyś – dusza podróżnicza. Zafascynowana Wschodem. Uzależniona od bycia w drodze i rozmów z ludźmi. Mól książkowy zdecydowanie poprawiający czytelnicze statystyki Polaków. Po pięciu latach burzliwego związku z Londynem wywiało ją do Tajlandii, gdzie uczy dzieci angielskiego. Żadna z niej blogerka, ale lubi czasem coś napisać o swoich podróżach na www.wildesttales.com

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Lech
5 lat temu

Z powyższego wynika, że ja byłem w onsen. W miejscowości Ohtaki na wyspie Hokkaido. Zima 1997. Łaźnię zafundowali mi organizatorzy maratonu narciarskiego. Było tak jak opisujesz, ale oczywiście w wersji męskiej. Dodatkowego uroku dodawał zimowy krajobraz. Szliśmy na bosaka i na golasa przez zasypany śniegiem ogród. Jedyne akcesoria to niesiony na głowie malutki ręczniczek. Z tym ręczniczkiem było tak – do łażni wybierałem się ze znajomym i oczywiście zapakowałem ręcznik. – W łaźni ręcznik niepotrzebny – objaśnił mnie znajomy. Więc nie wziąłem. W szatni powiesiłem na wieszaku ubrania a znajomy polecił wziąć ręczniczek – wymiary 15 x 15 cm. To… Czytaj więcej »

Igomama
5 lat temu

Dziękuję! Bardzo ciekawe informacje. Nie spodziewałam się po powściągliwych Japonkach takiej otwartości.