Znasz to uczucie? Stoisz przed przejściem dla pieszych, nie jedzie żaden samochód, ale jest czerwone światło, więc czekasz, a w tym czasie inni przebiegają na drugą stronę. Albo to uczucie, kiedy jedziesz samochodem zgodnie z nakazem ograniczenia prędkości do 50 km/h, a inni co chwila cię wyprzedzają, nierzadko trąbiąc z irytacją? W obu tych przypadkach niby postępujesz słusznie, a jednak czujesz się jak ostatnia fajtłapa.
Właśnie z takim uczuciem borykam się od wielu miesięcy w kontekście koronawirusa. Od początku pandemii przyjęłam założenie, że nie jestem lekarką ani epidemiolożką, więc zdaję się na tych, którzy są specjalistami w tym zakresie. Bardzo nie podobają mi się obostrzenia, ale noszę maseczkę, unikam zbędnych kontaktów, ograniczam wyjazdy. To nie znaczy, że nie dostrzegam nielogiczności i sprzeczności w panujących zasadach, to nie znaczy również, że moim życiem zawładnął strach. I już na pewno nie oznacza to, że wyłączyłam myślenie i nie widzę, jak z epidemii robi się medialny cyrk i pole do poważnych nadużyć. Zdaję sobie z tego sprawę i szlag jasny mnie trafia, ale jednocześnie nadal uważam, że tylko trzymanie się zasad dokądkolwiek nas zaprowadzi.
Czy naprawdę jestem zbyt ostrożna? Czy to głupie, że nadal w sklepach noszę maseczkę i próbuję zachowywać dystans, choć inni mają to gdzieś? Skoro przepis jest martwy, nikt go nie egzekwuje, nie wali mandatów, więc po co sobie tym zawracać głowę? Czy jestem idiotką, bo zaszczepiłam się podobno nie do końca przebadanym preparatem, a wcześniej nie licząc się z czasem i kosztami, regularnie robiłam testy koronawirusowe? Jaki to wszystko ma sens, skoro inni tego nie robią? I znowu – inni nie trzymają się zasad i ograniczeń, bo one nie działają czy może ograniczenia nie działają, bo ludzie się ich nie trzymają? Ręce mi opadają, kiedy na rozmaitych forach czytam dyskusje w stylu „101 porad jak ominąć przepisy epidemiczne”, ale jednocześnie zastanawiam się, czy może to jednak ze mną coś jest nie tak.
Jestem zmęczona, tak po prostu, po ludzku zmęczona. Najbardziej chyba męczy mnie świadomość, że za chwilę może przyjść czwarta, piąta, siedemnasta fala, a ludzie będą wtedy płakać, buntować się i narzekać na kolejne lockdowny. Mało kto pomyśli jednak, że mógł coś zrobić, zachowywać się inaczej, próbować minimalizować ryzyko, bo winnych zawsze jest łatwiej szukać poza sobą.
Danuta Łazarczyk
Mam dokładnie takie same odczucia jak autorka tekstu. Sa jakies zasady i staram się je respektować. We wszystkim oczywiście trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek. Nawet jeśli inni robią sobie jaja z pandemii/ innych tematów ja mam swoje zdanie, żyje po swojemu ale z zachowaniem bezpieczeństwa i szacunku do innych.
Och! Pięknie ubrałaś w słowa i moje myśli i uczucia. Zgadzam się z Tobą i wiedz, że i ja czekam na zielone światło. Jest nas więcej!
Myślę, że jest nas całkiem sporo. Są miejsca, w których przestrzega się dość mocno zasad i wszystko jest kontrolowane. Właśnie w takim otoczeniu mieszkam i mimo niektórych nielogiczności i stosuję się do wszystkich zasad, bo tak jak ty, uważam, że jednak przestrzeganie tych zasad pozwoli nam na wyjście z pandemii.