Ślub katolicki i prawosławny, czyli moich greckich ślubów ciąg dalszy
Pół roku po ślubie cywilnym (o którym możecie przeczytać w części pierwszej), ku uciesze naszych bliskich, przyszła pora na ślub kościelny i weselicho. Mimo naszych usilnych starań księża nie doszli do porozumienia, żeby uroczystość mogła odbyć się za jednym razem, nie chcieli pisać listów do biskupów o zgodę, w związku z czym ślub był nam udzielany dwa razy, osobno w kościele katolickim i oddzielnie w prawosławnym. Wyznaniowo nie ma wielkich zgrzytów, istnieje tzw. zgodność ekumeniczna – „Wierzę w Boga” brzmi po grecku dokładnie tak samo jak po polsku, dlatego nikt nie musiał się chrzcić albo raczej przechrzcić. Dodatkowym atutem jest to, że kościół katolicki na Krecie prowadzi ksiądz proboszcz, który jest Polakiem, co pozwoliło wprowadzić swojskie akcenty i przysięgać po mojemu. Ustaliliśmy, że podczas uroczystości w kościele katolickim wszystko będzie tak, jak na naszych polskich ślubach z pominięciem sakramentu komunii, gdyż Grecy nie mogliby do niego przystąpić, z moim mężem na czele, dlatego dyplomatycznie i polubownie ślub nasz oficjalnie nie odbył się podczas mszy, lecz był nabożeństwem polsko-greckim.
Kameralnie – tylko rodzina i przyjaciele. Nie cała wioska, bez tłumów Greków szukających skandalu i plotek. Jak głośno rozmawiają w kościele i robią zdjęcia telefonami, przekonacie się w drugiej, prawosławnej części. Przysięgę złożyliśmy sobie po grecku i po polsku. Grecy byli zachwyceni i wzruszeni, bo w greckim kościele prawosławnym podczas ślubu młoda para nie wypowiada ani jednego słowa. Dlatego nieliczni i nam najbliżsi Kreteńczycy, którzy rozumieją naszą dwukulturowość i są bardziej otwarci na tego typu doświadczenia, po dziś dzień chwalą podniosłość i atmosferę polskiego katolickiego przyrzeczenia i ciszy jaka panuje wówczas w świątyni. Pastuszkowie z łąk i wiosek gotowi posądzić mnie i lubego o herezję czy inne innowiercze praktyki, dlatego takowych nie zapraszaliśmy na pierwszą część tylko na drugą.
A skoro o tym mowa, to między pierwszą a drugą częścią nastąpił ten tak zwany niezręcznie śmieszny moment: musiałam zdjąć obrączkę, którą dopiero co założyłam, oddać bukiet, puścić pana młodego z gośćmi przodem na miejsce drugiej uroczystości, na które ja jako panna młoda powinnam, jak nakazuje tutejszy obyczaj, się spóźnić. Powiem szczerze: w albumie ze zdjęciami ślubnymi widać, który ślub był pierwszy, a który to już tylko poprawiny. Zarówno ja i narzeczony/mąż jak i nasze rodziny mamy tak spięte i poważne miny i postawy na pierwszym ślubie i tak luzackie i żartobliwe podejście do powtórki kilka minut później, że jeśli ktoś nie wiedział o pierwszej uroczystości, to chyba nam zazdrościł odprężenia.
Grecki ślub kościelny odbywa się w godzinach popołudniowo-wieczornych. Pan młody przybywa na miejsce prowadzony przez rodziców, najbliższą rodzinę oraz najważniejszą osobę – świadka.
Bycie świadkiem, czyli kubaros jest związane ze sporą ilością obowiązków, ale jest dużym zaszczytem. Świadka zawsze wybiera się spoza rodziny, a od momentu ślubu staje się on wraz ze swoją rodziną częścią rodziny młodej pary. Niekiedy jest to relacja ważniejsza niż niektóre więzy krwi. Świadek kupuje wszystkie niezbędne elementy zaślubin w cerkwi: specjalne wianki, kielich oraz karafkę na wino i czynnie uczestniczy w czynnościach przy ołtarzu.
Pan młody czeka z bukietem przed cerkwią na pannę młodą.
Panna młoda również prowadzona jest do kościoła przez rodzinę i przed kościołem oddawana jest w ręce przyszłego męża. Pop wychodzi przed kościół i prowadzi młodą parę przed ołtarz. Za nimi staje świadek lub świadkowie oraz rodzice. Sakrament trwa około trzydziestu minut. Najpierw pop zakłada młodym obrączki, a świadek musi je przełożyć trzy razy z ręki panny młodej na rękę pana młodego. To są symboliczne zaręczyny. Następnie na głowy młodych zakładane są specjalne wianki ze srebra połączone wstążką (symbol więzów małżeńskich). Świadek znów musi przełożyć wianki trzy razy nad głowami państwa młodych. Całemu obrzędowi towarzyszy śpiew popa oraz psalmisty. Potem pop prowadzi młodych oraz świadka trzy razy dookoła stołu, na którym mieści się Pismo Święte i ikona. Są to pierwsze kroki pary jako małżeństwa. Ich wspólna podróż przez życie ma się toczyć wokół wiary (stąd symbole na ołtarzu). Nowożeńcy podczas ich trzykrotnej wędrówki wokół ołtarza obsypywani są przez gości ryżem. Niektórzy kapłani nie wyrażają zgody na sypanie w świątyni, więc można to uczynić już po uroczystości.
Podczas ślubu pop wypowiada też słowa: „żeby żona bała się męża”. Wtedy wszyscy goście obserwują buty młodych, gdyż jeśli w tym momencie panna młoda nadepnie na but pana młodego, oznacza to, że nie będzie mu posłuszna.
Na koniec ceremonii pop podaje nowożeńcom czerwone wino z kielicha przez niego trzymanego. Trunku trzeba się napić trzy razy. Pop częstuje również nowożeńców orzechami z miodem. Im więcej miodu duchowny poda im na łyżeczce do ust, tym słodsze oznacza to życie po ślubie. Tutaj dodam, że jako panna młoda miałam w związku z tym w torebce szczoteczkę do zębów, żeby podczas całego wesela nie grzebać językiem w zębach w poszukiwaniu orzechów.
Potem są życzenia. Składa się je nie tylko nowożeńcom, ale również świadkom i rodzicom.
Nie są to jednak życzenia takie jak w Polsce, mówi się tylko: na zisete! (żyjcie, w domyśle razem w szczęściu), a rodzicom i świadkom: „niech wam żyją”. Czasami ogłasza się prośbę, żeby goście w masowych ilościach (wesela na tysiąc osób i więcej to norma) nie całowali pary młodej (trzeba by robić nowy makijaż).
Co daje się w prezencie dla państwa młodych? Dawniej to właściwie goście weselni wyposażali młodym dom w sprzęty AGD i najróżniejsze dekoracje. Dziś w kopercie daje się głównie pieniądze, tak by przynajmniej mogły się młodym zwrócić koszty wesela. Koperty wręcza się podczas wesela, gdy młodzi podchodzą do kolejnych stołów, by wznieść z każdym toast. Pod kościołem prezenty przekazują tylko osoby, które nie wybierają się na wesele. Przy wyjściu z kościoła każdy otrzymuje od młodej pary ładnie opakowane lukrowane migdały. Są one zarówno podziękowaniem za obecność jak i upominkiem przypominającym o uczestnictwie w przyjęciu. Każdy pakunek nieprzypadkowo wypełniony jest pięcioma migdałami w białym lukrze (w Grecji noszą nazwę kufeta). Według włoskiej i greckiej tradycji symbolizują one: zdrowie, bogactwo, szczęście, płodność i długie życie. Kolor migdałów jest ściśle związany z rodzajem uroczystości. Białe pasują na ślub, a różowe lub niebieskie wręcza się gościom podczas przyjęcia urodzinowego i chrzcin. Niektórzy uważają, że lukrowane migdały są odzwierciedleniem „słodko-gorzkiego” życia. Singielki szukające męża powinny włożyć lukrowane migdały ze ślubu pod poduszkę. Podobno przynosi to szczęście.
Goście udają się na salę weselną, a młoda para na przykościelną sesję zdjęciową. Chociaż znam i takich, którzy pojechali w plener na kilka godzin. Jednocześnie na sali weselnej zawsze pojawia się fotograf oprócz tego najętego przez nowożeńców. Robi on zdjęcia gościom na początku imprezy, przy stolikach. Prosi o pozowanie, a potem przynosi pokazać już wywołane w dużym formacie zdjęcie i można je od ręki kupić na pamiątkę dobrze zrobionego makijażu, za bodajże pięć euro.
Po przyjściu na przyjęcie weselne młodzi tańczą pierwszy taniec i jedzą tort.
Przy kolacji zaczynają się tańce. Są to raczej tradycyjne piosenki w wykonaniu lokalnego zespołu muzycznego (bouzuki). Grecy tańczą w kręgu tańce tradycyjne, jakby znali ich kroki od urodzenia. Na weselu tańczy się podstawowy taniec sirto, sirtaki , tsifteteli oraz zebekio. Zebekio tańczy jedna osoba, przeważnie mężczyzna. Jest to taniec wypływający z duszy. Ten taniec nie ma ściśle określonych kroków, których można się nauczyć. Zawsze jest improwizacją, rodzajem wyrażania odczucia radości życia. Każdy tańczy tak, jakby tańczył tylko dla siebie. Goście stoją wokoło i klaszczą. Według Greków, kiedy ktoś skończy tańczyć zebekio, nie powinno się klaskać, bo tańczy się nie na pokaz, lecz wyłącznie dla siebie.
Najciekawsza część tańców zawsze zaczyna się grubo po północy. Wszyscy są już na tyle rozluźnieni, żeby nabrać ochoty na pląsy. Dzieje się to zupełnie spontanicznie. U obsługi wykupuje się kosze z kwiatami (same główki kwiatów). Grecy obsypują nimi najciekawiej tańczących, swoją partnerkę lub kogo dusza zapragnie. Tak się robi, jeżeli chce się komuś okazać miłość, przyjaźń, szacunek czy też podziw. Ewentualnie spektakularnie rzuca się dziesiątki białych serwetek. Po jakimś czasie wśród tańczących przemyka ktoś z obsługi z miotłą i zbiera rozdeptane na płytkach pąki, bo robi się od tego niebezpieczna ślizgawica.
Do jedzenia podawanych jest kilka przystawek, danie główne, ciasto, owoce oraz wino i napoje.
Co ciekawe, nikt z gości nie ma okazji spróbować tortu efektownie krojonego na początku imprezy. Jest to symbol pierwszego wspólnego, jakże słodkiego posiłku w małżeństwie. My chcieliśmy, aby akcja tort na naszym weselu miała miejsce w tym samym czasie, gdy gościom serwowane są ciasta, czyli w okolicy północy, ponieważ wspólnym posiłkiem był dla nas polski chleb i sól. Fotograf i obsługa nie mogli pojąć dlaczego i argumentowali, iż tort powinien pojawić się jako pierwsza rzecz po przybyciu młodych z bardziej prozaicznego i pragmatycznego powodu: aby para dobrze wyglądała na zdjęciach, w tym podniosłym momencie wesela (a po północy za sprawą tańców makijaż i fryzura już nie są takie idealne i to samo dotyczy sceny/parkietu, który już nie jest lśniący, a pokryty rozdeptanymi kwiatami i pogniecionymi serwetkami).
Znając umiłowanie Greków do jedzenia można by pomyśleć, że stoły powinny się uginać. Wcale tak jednak nie jest. Jedzenia serwuje się tyle, by w brzuchu było pełno, ale nie czuło się przesytu. Na greckich weselach nie pija się kawy, gdyż jest gorzka i czarna, więc przeznaczona na pogrzeby. Z napitku na stołach najpierw króluje wino, a gdy na sali weselnej zostaną już tylko najbliżsi pary młodej, czytaj: pół wioski już się pożegna i zostanie tylko to drugie pół z tysiąca osób, wtedy podawana jest whisky. Dla najwytrwalszych biesiadników o poranku serwowana jest bardzo tłusta zupa antykacowa.
W Grecji nie ma typowych dla polskich wesel oczepin. Jednak para nowożeńców ma kilka obowiązków podczas nocnej zabawy: witać i żegnać gości, bo wychodzą i przybywają na ślub o różnych porach (niektórzy potrafią witać pannę młodą o trzeciej nad ranem, bo byli na dwóch innych ślubach, albo o pierwszej zamknęli bar, w którym pracują). Należy wznieść toast z każdym gościem. Wznosi się go z każdym z osobna, a pije za cały stół. Rodzice pana i panny młodej muszą zrobić to samo, przejść całą salę gości z kieliszkiem i na dodatek pamiętać o tych gościach, którzy w międzyczasie dojechali i usiedli do stolika, z którym już wypiliśmy.
Obsługa donosi, że na naszym ślubie bawiło się skromnie jak na greckie standardy: 418 osób…
Pozostaje mi im wierzyć na słowo, gdyż tutaj nie potwierdza się przybycia, a liczyć nie liczyłam, bo rotacja spora. Nie wnikajcie też ile osób (nie Polaków) znałam osobiście, bo na palcach dwóch rąk pewnie zliczę. Wynajęliśmy tylko pół sali weselnej, ku zdziwieniu jej właściciela, ale co ja na to poradzę, że z Polski, czyli ze strony panny młodej zaproszonych było niecałe czterdzieści osób. Gdybym była z Krety to zaproszona byłaby cała moja rodzinna wioska, oprócz tego świadkowie też mają nieograniczoną liczbę osób, jaką mogą zaprosić na ślub – też bez potwierdzenia przybycia. Myślę, że można się pokusić o uczestnictwo w ślubach zupełnie nieznajomych ludzi, zjeść i wypić za darmo i nikt nawet nie zauważy i nie zapyta, kim jesteśmy. Na wielkich greckich weselach nie ma przypisanych miejsc. Siada się gdzie jest miejsce lub gdzie znajomi zarezerwowali dla nas krzesło obok nich.
O kulisach ślubnych przygotowań na Krecie niewiele mogę powiedzieć, gdyż mnie osobiście pomagali cisi mistrzowie drugiego planu. Czesała mnie sąsiadka z dzieciństwa, a malowała koleżanka z ławki w podstawówce, dom dekorowała koleżanka, której siostra ma salę weselną w Polsce. Tak się po prostu szczęśliwie złożyło, że moi kochani bliscy znajomi są utalentowani. Tym bardziej, gdy ma się świadomość, że makijaż ślubny tutaj to koszt 200-250 euro, a fryzura drugie tyle. Nie wiem, ile doliczają za próbny.
Wiem natomiast, że w dniu ślubu panna młoda i pan młody nie powinni sami się przygotowywać, z goleniem włącznie. Pana młodego szykują kawalerowie, a jak takie szykowanie przebiega, można się domyślić – dodają mu otuchy suto polewając do kielicha na odwagę. Pannie młodej koleżanki śpiewają, zakładają kolczyki i jedzą ręcznie robione słodkości wyłącznie koloru białego. Tak bywa na ślubach, na których bywam jako gość. Podczas naszych przygotowań sami postanowiliśmy zadbać o swój wygląd oraz ubiór i ostatecznie nikt nie zakładał mi pończoch czy butów.
Jest pewien grecki zwyczaj, który wprowadziłam na swoim ślubie. Panna młoda w dniu ślubu wypisuje na podeszwie swoich butów imiona przyjaciółek stanu wolnego. Panna, której imię przetrwa zapisane do końca wesela, stanie następna na ślubnym kobiercu.
Skoro niczego nie przysięgałam na prawosławnym ślubie i cały odbył się w języku starogreckim, to na upartego zawsze mogę powiedzieć, że nie rozumiałam, o co chodzi i ślub jest nieważny. Tak czy siak, na własne życzenie wzięłam trzy śluby, a z tego już nie tak łatwo się wyplątać. Jak żartujemy czasami z mężem: o rozwodzie się człowiekowi nawet myśleć nie chce. W kościele prawosławnym do trzech razy sztuka, to znaczy po rozwodzie można jeszcze kolejne dwa razy wziąć ślub kościelny.
Karolina Krajnik
Jest absolwentką Turystki i Rekreacji. Wybór kierunku studiów nie był przypadkowy! Podróże, inne kultury i obyczaje fascynowały ją od zawsze.
Karolina mieszka od 2009 roku na wyspie Krecie, gdzie wyszła 3 razy za mąż za tego samego faceta. Z zamiłowania ogrodniczka, podróżniczka i restauratorka. Zanim wyemigrowała była blisko związana z Ochotniczą Strażą Pożarną i działała w grupie poszukiwawczej wraz ze swoim czworonożnym partnerem. Bardzej woli wspinać się na drzewa niż malować paznokcie. Jest obserwatorem otaczającego ją świata. Bardziej lubi słuchać i pisać niż mówić. Od czasu do czasu rozstaje się ze swoim terminarzem robiąc miejsce spontaniczności.