Przez ponad 10 lat dzieliłam swoje życie między Polskę oraz podróże i dłuższe pobyty w różnych krajach. Miałam okazję mieszkać w Portugalii, Bośni i Hercegowinie, Australii i Timorze Wschodnim. To jednak Wyspy Zielonego Przylądka stały się moim domem kilka lat temu. Dlaczego? Zadecydował o tym przypadek.
Pierwszy raz usłyszałam o Wyspach Zielonego Przylądka w 2008 roku. Byłam wtedy na Erasmusie w Portugalii i na moim wydziale studiowało dwóch Kabowerdeńczyków. Pewnego dnia przy kawie zaczęli mi opowiadać o swoim kraju, a ja po raz pierwszy wpisałam frazę “Cabo Verde” w wyszukiwarce. Miejsce jawiło się jako coś egzotycznego, i – z tamtej perspektywy – zupełnie nieosiągalnego.
Pewnego dnia ci sami wyspiarscy znajomi zaprosili mnie na cachupę – narodowe kabowerdeńskie danie, przygotowywane na bazie kukurydzy, fasoli, różnych gotowanych warzyw i mięsa. Przyznam szczerze, że wtedy zupełnie mi nie smakowało. Za to dziś, kiedy tylko mogę, jem cachupę na śniadanie.
Już wtedy ci Kabowerdeńczycy wzbudzili we mnie iskierkę zainteresowania wyspami, ale musiało minąć wiele lat, zanim po raz pierwszy postawiłam stopę na maleńkich wysepkach na Atlantyku. To był 2017 rok, a na Cabo Verde trafiłam z powodu… pracy.
W tamtym czasie byłam pilotką wycieczek i pewnego dnia dostałam propozycję pilotowania grupy objazdowej po trzech wyspach archipelagu: Sal, São Vicente i Santo Antão. Nie zastanawiałam się ani chwili i po dwóch tygodniach wylądowałam na półpustynnej Sal.
To były czasy, gdy fascynowała mnie Portugalia i wszystko z nią związane. I takie też były moje pierwsze kroki na Wyspach Zielonego Przylądka: w poszukiwaniu portugalskich śladów w kulturze, mentalności czy architekturze. Małe elementy przypominały czasy byłego kolonizatora, ale już po kilku dniach przekonałam się, że Cabo Verde oferuje dużo więcej.
Dobrze pamiętam moment, kiedy poczułam, że Wyspy Zielonego Przylądka to wyjątkowe dla mnie miejsce.
Byłam w interiorze wyspy Santo Antão, zobaczyłam strzeliste góry pnące się do nieba, a przed nimi ogromne plantacje bananów. Wtedy coś kliknęło i instynktownie wiedziałam, że los zwiąże mnie z wyspami na dłużej.
Na moje odczucia wpłynął nie tylko wyjątkowy krajobraz. Miłości do Cabo Verde na pewno by nie było, gdyby nie Kabowerdeńczycy, bo to, co od razu mnie urzekło na wyspach, to właśnie ludzie. Otwarci, pozytywnie nastawieni do osób z zewnątrz i, mimo często trudnej sytuacji życiowej, nie tracący pogody ducha.
Pierwsze dwa lata mojego pobytu na wyspach dzieliłam między trzy wyspy, pokazując je grupom polskich turystów.
Później jednak przyszła pandemia, która sprawiła, że wycofano wycieczki objazdowe na Wyspy Zielonego Przylądka, a ja zostałam bez pracy. W tym czasie podjęłam się tymczasowego zajęcia w zupełnie innej branży, a ówczesna szefowa zgodziła się, bym mogła pracować zdalnie z Cabo Verde. Wróciłam na Sal i okazało się, że to był punkt zwrotny w moim życiu.
Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę, nie oglądać się na dające mi wcześniej pracę biura podróży, tylko stworzyć coś swojego.
Wycieczki, w których sama chciałabym brać udział. Gdzie uczestnicy mogą być odkrywcami i poznawać dzikie zakątki wyspy w kameralnym gronie. Okazało się, że jeden z lokalnych przewodników miał dokładnie taki sam pomysł. Połączyliśmy siły, zrobiliśmy kilkanaście wycieczek na próbę, gdy byłam jeszcze na etacie i… poszło!
Wycieczki cieszyły się takim powodzeniem, że rzuciłam tymczasową pracę i otworzyłam własną działalność. To był 2021 rok.
Dwa lata później team Kami na Cabo liczy cztery osoby pracujące na stałe i kilku współpracowników. Najpiękniejsze w tym projekcie jest to, że nie jesteśmy tylko kolegami z pracy, ale przede wszystkim przyjaciółmi. Razem pracujemy, wspieramy się i realizujemy idee świadomej i etycznej turystyki, które są naszym motorem napędowym.
Od gości moich wycieczek po raptem tygodniowym pobycie na Sal często słyszę zdania: “Ach, chciałbym się tu przeprowadzić!”. Wtedy uśmiecham się z rozrzewnieniem i przypominam sobie krętą drogę, która doprowadziła mnie do miejsca, w którym dziś jestem.
Bo Cabo Verde to nie tylko przepiękne, szerokie, oblewane turkusową wodą plaże, słoneczna pogoda przez cały rok, świetne miejsca z muzyką na żywo czy mieszkańcy z sercem na dłoni.
Cabo Verde to też miejsce z bardzo specyficznym podejściem do czasu. Normą jest tu pojawienie się kogoś na przykład godzinę po umówionym spotkaniu. W przypadku imprez jest jeszcze gorzej – do oficjalnej godziny rozpoczęcia możemy dodać 2-3 godziny i dopiero wtedy się pojawić, a i tak nie będziemy ostatni.
Cabo Verde to też miejsce z rozbuchaną biurokracją, gdzie tęsknię za naszymi polskimi urzędami.
Tu załatwienie nawet jednej błahej rzeczy może trwać miesiącami, a bez wypracowania odpowiednich relacji z urzędnikami wiele rzeczy po prostu się nie udaje. Potrzeba ogromu cierpliwości i dystansu, by spokojnie funkcjonować w tej biurokratycznej machinie.
Cabo Verde to też miejsce, gdzie docenia się wygodne europejskie życie i rzeczy, które w Polsce bierzemy za pewnik.
Na wyspach przynajmniej raz w tygodniu spotykam się z przerwami w dostawie wody, a pralka jest dobrem wręcz luksusowym. Zresztą nie tylko pralka – w lokalnych sklepach jest mała różnorodność produktów, a zamówienie czegoś z internetu jest po prostu nieopłacalne – czasowo i finansowo.
Cabo Verde to miejsce, gdzie na każdym kroku słyszymy hasło “no stress”, a ja prowadząc własny biznes, nigdy tak dużo nie pracowałam w całym swoim życiu jak przez ostatni rok tutaj. W miejscu, gdzie przecież ”ciocia mieszka na wakacjach”, jak to określa mój siostrzeniec.
Wreszcie Cabo Verde to miejsce, które ogromne międzynarodowe korporacje reklamują jako raj na ziemi i idealne wyspy na wakacyjny na relaks, a na miejscu zatrudniają lokalnych mieszkańców za bardzo niskie stawki.
Mimo minusów kabowerdeńskiej rzeczywistości sekretem mojego udanego życia tutaj jest fakt, że Cabo Verde wybrało mnie, a ja wybrałam Cabo Verde.
Nie postanowiłam tu zamieszkać ze względu na miłość czy wakacyjny klimat. Postanowiłam tu zamieszkać, bo poczułam, że z moją osobowością i charakterem będę się tu dobrze czuć i po prostu wieść fajne życie.
Przeprowadziłam się tu, bo chciałam. Po pięciu latach mam tu przyjaciół, rodzinę i dalej zajmuję się tym, co kocham. Nie ma na świecie miejsc idealnych, ale staram się, by moje życie na Wyspach Zielonego Przylądka takie właśnie było. Idealne dla mnie.
FB: www.facebook.com/kaminacabo
Piszesz o Cabo Verde z taką wrażliwością, że nie sposób nie zazdrościć Ci znalezienia tego własnego, jedynego miejsca na Ziemi.
A opowiadasz i pokazujesz CV tak, że nie da się ich nie pokochać.
Byłam pokochałam i na pewno wrócę