EmigracjaFelietony

Przez ostatnie miesiące moje życie przypominało jazdę kolejką górską. Nie zwalniało ani na chwilę. I to niekoniecznie w dobrym znaczeniu.

Kiedy nie byłam w pracy (a zdarzyło mi się pracować po dziesięć – dwanaście godzin codziennie przez trzy tygodnie bez przerwy), byłam zajęta ogarnianiem kolejnych pomysłów na życie. Przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Pakowaniem i rozpakowywaniem się. Nie miałam czasu tylko dla siebie, właściwie zawsze ktoś był ze mną. Prawie ciągle był ze mną kolega, którego poznałam półtora roku temu w pracy, a w międzyczasie stał mi się bliski, jak rodzina. Nagle cały ten pęd zatrzymał się. Restauracje w przeciągu kilku dni maksymalnie zwolniły obroty. Przyjaciel, z którym mieszkałam, podróżowałam i pracowałam wrócił do swojej rodziny, na szybko, aby zdążyć przed zamknięciem granic. 

Zostałam sama, w nowym domu, w nowym mieście. Kiedy już po raz kolejny rozpakowywałam cały, na szybko wrzucony do mieszkania dobytek, czułam się strasznie nieswojo.

Nagle już nikogo ze mną nie było. Nie powinno być to dla mnie nic dziwnego. Przeprowadzałam się samotnie już wielokrotnie, z kraju do kraju, z miasta do miasta. Ale tym razem było inaczej. Po prostu odzwyczaiłam się od samotności. Zjawiła się niespodziewanie, na początku nie do końca potrafiłam ją przyjąć. Zabolało, jakby oderwano mi plaster przyschnięty do rany. Nie wiedziałam, za co się zabrać, co ze sobą zrobić. Nie potrafiłam się na niczym skupić. W pewnym momencie odetchnęłam. Samotność przestała być niechcianym gościem, stała się dawno niewidzianym przyjacielem, z którym na początku było mi trudno na nowo znaleźć wspólny język.

Mam w sobie coś z jaskiniowca, który lubi zaszyć się sam ze sobą i nie wychylać nosa ze swej jamy.

Tylko że zwyczajnie nie miałam na to czasu. Może to właśnie to, czego potrzebowałam? Zatrzymać się, zwolnić.  Wyobrażam sobie, jak wielu osobom byłoby trudno w mojej sytuacji. Bez bliskich, w mieście, którego jeszcze nie miałam okazji poznać. Mam ogromne szczęście, że jestem taka, jaka jestem. W ciągu ostatniego miesiąca dwukrotnie spotkałam się z kolegą z pracy, aby pomóc mu z wypełnianiem dokumentów. Śmialiśmy się, że to aż dziwne po tak długim czasie z kimś tak po prostu pić herbatę i rozmawiać. Okazało się, że on jest dokładnie taki jak ja. Ale wielu moich znajomych rozsianych po świecie nie potrafi znieść odosobnienia. Męczą się. Trudno im też wytrzymać bez wychodzenia z domu.

W Norwegii nie zabroniono spacerów i spędzania czasu na świeżym powietrzu, jest to wręcz zalecane. Pogoda jednak przez większość czasu nie zachęcała.

Podczas jednego z niewielu ładnych dni wybrałam się na pobliskie wzgórze. Kiedyś byłam bardzo wysportowana, lubiłam aktywność fizyczną. Ostatnimi czasy z wielu względów odechciało mi się wszelkiego ruchu, nawet do najbliższego sklepu jeździłam samochodem (nie wspominając o tym, że niemal cały luty właściwie mieszkałam w samochodzie i to jeszcze nie moim). Tak więc wchodząc na to wzgórze, myślałam, że wyzionę ducha. Po dwóch godzinach dreptania w górę i w dół zmęczyłam się bardziej, niż rok temu po całym dniu wędrówki w wyższych partiach gór. Następnego dnia nie mogłam się ruszyć. Ale gdy świeci słońce, mogę też po prostu siedzieć na balkonie na dachu. Mam możliwości. Nie czuję, że ktokolwiek próbuje odebrać mi wolność. 

Gdy pojawiło się ogłoszenie ze szpitala, że być może będą potrzebować osób do pomocy, zgłosiłam się od razu.

Zaznaczyłam, że mogę gotować posiłki dla pacjentów, bądź osób na kwarantannie. A w razie potrzeby dezynfekować, myć czy robić cokolwiek, do czego może mnie uprawniać moje wcześniejsze wykształcenie. Pomyślałam, że w trudnym czasie nawet wiedza, jak używać odzieży ochronnej w prawidłowy sposób może mieć znaczenie. Okazało się, że zgłosiło się trzystu chętnych, a osób hospitalizowanych w moim rejonie prawie nie ma. Zapisałam się również do grupy samopomocowej, ale o pomoc nikt nie prosi, gdyż można zgłosić się po nią do gminy, która załatwia sprawę. Przypomniałam sobie sytuację ze szpitala w Sangkhlaburi w porze deszczowej, na początku masowych zachorowań na malarię i dengę. Przez kilka godzin czekałam na izbie przyjęć z mdlejącą koleżanką, nikt nie był w stanie się nią zająć. Dopiero następnego dnia została przyjęta na zatłoczoną salę.

Nie zapomnę widoku tego przepełnionego szpitala.

I tego, że gdy sama zachorowałam na dengę nie było nawet pielęgniarek, które byłyby w stanie się mną zająć podczas hospitalizacji. Musiałam radzić sobie sama w domu. Groziła mi deportacja i kara finansowa, bo pomimo choroby nikt nie chciał przedłużyć mojej wizy. Mimo to, że w Tajlandii byłam najszczęśliwsza na świecie, teraz doceniam to, że mieszkam w kraju, który jest w stanie zapewnić opiekę tym, którzy jej potrzebują. W końcu staniemy na nogi. Wiem, że tutaj będzie to łatwiejsze, niż w wielu innych miejscach na świecie także w kwestii finansowej.

Podczas emigracji nigdy nie tęskniłam za Polską. Mimo to ciąg przypadków sprawił, że miałam przerwę w życiu za granicą i spędziłam w ojczyźnie kilka miesięcy.

Kiedy tylko nie byłam w górach, coś było nie tak. Czułam, że muszę znowu wyjechać. Docierało do mnie, że już chyba nigdy nie będę czuła się w tym kraju, jak u siebie. Teraz dotyka mnie to jeszcze bardziej. Nie wiem tylko, jak nazwać uczucie przeciwstawne tęsknocie. Mam ogromne szczęście, że jestem w kraju, w którym czuję się bezpiecznie. I że moi najbliżsi są w dobrej sytuacji. Nie chciałabym być z nimi w Polsce. Chciałabym za to bardzo, żeby to oni mogli być tutaj ze mną. Bo kiedy przeglądam polskie wiadomości, czuję się czasem, jakbym czytała ASZdziennik. I tak kiedy w Norwegii sytuacja powoli się uspokaja i po trochu, małymi krokami zaczyna wracać do normalności, w Polsce dzieje się coraz gorzej. Czasem ciężko mi uwierzyć, że to wszystko nie jest jakimś wariackim żartem.

***

Mimo tego, że jest już późno, wciąż jest jasno. Pada śnieg. Obserwuję przez okno statki wycieczkowe i promy zacumowane w porcie już przez wiele dni.

Nie mam pojęcia, jak długo jeszcze tu zostaną. Małe łódki rybackie coraz częściej wypływają na morze. Ruch uliczny jest już znacznie większy, niż dwa – trzy tygodnie temu. Powoli zaczyna dziać się coraz więcej.

Ja tęsknotę za pracą wypełniłam internetowymi kursami związanymi z gastronomią. Dużo uczę się również języka norweskiego, nie miałam wcześniej na to zbyt wiele czasu. Piszę więcej, niż przez ostatni rok. Ciągły zamęt i zmiany odbierały mi chęci. Nadrabiam zaległości w czytaniu. Na to jedno z moich ulubionych zajęć też ostatnio nie mogłam znaleźć chwili. Wykorzystuję ten czas maksymalnie. Wiem, że mam duże szczęście, że jestem w takiej, a nie innej sytuacji. Kiedy już życie wróci do normalnego rytmu, chciałabym przywitać świat z uśmiechem, a nie tylko z nowymi pasmami siwych włosów.

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
3 lat temu

Jak ja kocham to, że jesteś taka pozytywna! <3

Anna
Anna
3 lat temu
Odpowiedz  baixiaotai

Dziękuję 🙂