Można by powiedzieć, że bycie rodzicem wszędzie będzie takie samo – przecież dzieci na całym świecie mają podobne potrzeby, można też założyć, że w znakomitej większości rodzice bez względu na miejsce zamieszkania pragną w pierwszej kolejności dobra i szczęścia swoich pociech. Nie da się jednak zaprzeczyć faktowi, że macierzyństwo, tak samo jak każdy inny aspekt naszego życia, przefiltrowane jest przez kulturę oraz zwyczaje w danym kraju.
I choć temat różnic i zbieżności w byciu mamą małego dziecka w Polsce i w Turcji można rozwinąć do niezłego eseju i dotknąć najdrobniejszych szczegółów, to opierając się na swoim doświadczeniu, mogę powiedzieć, że uważam bycie polską mamą w Turcji za błogosławieństwo. Możecie w tym momencie przestać czytać i zrzucić moją opinię na karb mojego wiecznego optymizmu i patrzenia na życie przez różowe okulary albo poczekać chwilę, aż wyjaśnię, skąd moje przekonanie.
Nie od początku mojego macierzyństwa miałam taką opinię.
Zanim bowiem do mojej polskiej mentalności dołączyła turecka część natury, bycie mamą tutaj było dla mnie udręką – brakowało mi powszechnie dostępnej wiedzy, wszystkich dziecięcych i mamusiowych gadżetów wysokiej jakości, które przecież ułatwiają życie. Najbardziej jednak doskwierał brak możliwości dostępu do specjalistów – szeroko dostępny jest jedynie pediatra, który poświęca nam podczas wizyty parę minut, a potem radź sobie sam. Powszechniejsi w Polsce fizjoteraupeci, neurologpoedzi czy bardziej specjalistyczne konsultacje i badania są w Turcji uważane za potrzebne dopiero w bardzo zaawansowanych trudnych przypadkach. Nie mniejszym problemem okazał się znacznie niższy stan wiedzy o nowych, aktualnych zaleceniach odnośnie wychowania, żywienia, szeroko pojętego zdrowia i bezpieczeństwa dziecka.
Z czasem jednak, sama nie wiem kiedy i jak, turecki luz okazał się być dla mnie plasterkiem na niemal codziennie dręczące myśli o byciu “nie dość dobrą mamą”.
Wystarczyło sobie uświadomić, że tureckie dzieci, choć nierzadko wychowywane bez tak daleko idących zasad jak te polskie, wyrastają przecież na pięknych, mądrych i dobrych ludzi równie często! Czyżbym więc martwiła się za bardzo i niepotrzebnie suszyła głowę mężowi i teściowi o absolutny zakaz telewizji i słodyczy?
Odnoszę bowiem wrażenie, że polskie mamy (być może nie tylko polskie, ale obserwując środowiska parentingowe w różnych krajach, wydaje mi się, że jednak polskie mamy w tym przodują) nakładają na siebie kolosalne obciążenie w dążeniu do perfekcji. Najczęściej przychodzące mi do głowy niepodważalne zasady to absolutny zakaz cukru w diecie malucha, z pewnością do 2 roku życia, a najlepiej jak najdłużej, a także równie ściśle przestrzegany brak ekranów.
Czy to złe reguły? Oczywiście, że nie! Są fantastyczne i z pewnością mają zbawienny wpływ na zdrowie i rozwój malucha. Sama starałam się do nich stosować i podziwiam rodziców, którzy są w stanie twardo stać przy swoich przekonaniach, nie uznając kompromisów. Pamiętam mój ból serca, gdy chcąc dojechać z lotniska do domu dałam nieco ponad rocznej, płaczącej w niebogłosy córce telefon z bajką. Wyrzuty sumienia miałam jeszcze długo po tym, jak maluch usnął spokojnie w domu. Tak samo pamiętam moją złość, gdy pod moją nieuwagę teść przemycał córce słodycze. Nijak nie mogłam mu przemówić do rozsądku, że przecież to nieodwracalna krzywda dla dziecka.
Sama nie wiem kiedy postanowiłam sobie odpuścić.
Chyba stało się to wtedy, gdy po pandemii zaczęłam wychodzić do ludzi i okazało się, że rodzice z naszego otoczenia albo patrzą na te wszystkie reguły z przymrużeniem oka, albo wcale nie mają o nich bladego pojęcia! Okazuje się bowiem, że, tak jak wspomniałam wyżej, w Turcji świadomość aktualnych zaleceń w zakresie rodzicielstwa jest dużo mniejsza.
Foteliki samochodowe? Na co to komu, jeździmy przecież tylko do teściowej raptem 50 km od domu. Czytać składy kaszek w sklepie? Kto by miał na to czas, przecież jest napisane, że dla dzieci! Wyłącznie organiczna bawełna i naturalne materiały w składzie ubrań? Eeee tam, ja tam żadnego mikroplastiku nie widziałam. A co ty tam suszysz na tym balkonie? Pieluszki wielorazowe? Coś takiego! Chcesz żeby ci kupić jednorazówki?” “BLW? Jakie BLW? A to dziecko się nie zadławi?”. Słowem, okazało się, że wszystkie moje wybory, które uważałam za absolutnie niezbędne na drodze wychowania mądrego, a przede wszystkim zdrowego człowieka, uchodzą tu niejako za fanaberie.
Co jednak ciekawe, nikt nigdy w mojej obecności nie skrytykował ani nie zawstydził mnie, oceniając te moje fanaberie.
Ot, zaciekawienie, a potem przyjęcie do wiadomości mojego wyboru. Nie spotkałam się z tym, żeby ktoś uważał mnie za gorszego rodzica właśnie ze względu na podjęte przeze mnie decyzje. Nikogo nie obchodziło czy rodziłam naturalnie czy przez cesarskie cięcie, nie spotkałam się też z krytyką mam, które z jakiegokolwiek powodu wybierają mleko modyfikowane zamiast karmienia piersią.
Takie oceniające spojrzenia i uwagi częściej dosięgały mnie ze strony polskich mam, które wiedząc jak powinno być i jak jest najlepiej, wymagają tego od samych siebie, nierzadko bardzo krytycznie oceniając tych, którzy wybierają inaczej. “Ja bym nigdy…”, “Ci rodzice, którzy…” – czy musimy wiecznie przekonywać siebie, że aby uznać się za dobrych, musimy porównać się z tymi “innymi”, których uznamy za gorszych? Czy w ogóle musimy dzielić się na obozy “nas” i “tych innych”?
Czy to, że odpuściłam restrykcyjne stosowanie wcześniej ustalonych zasad znaczy, że moje dziecko żywi się samą czekoladą i jego jedyną rozrywką są kreskówki?
Nie. Wciąż staram się zachować rozsądny umiar we wszelkich udogodnieniach, które niekoniecznie są najlepszym z rozwiązań. Czy uważam, że należy olać staranie się o najlepszy rozwój i dbanie o zdrowie dziecka? Ależ absolutnie nie! Jak już napisałam, jestem pełna podziwu dla tych, którzy potrafią twardo trzymać się przy swoich zasadach, nawet w niesprzyjających warunkach braku wsparcia z otoczenia. Jeszcze więcej mam jednak podziwu dla tych, którzy potrafią zachować swoje zasady, a przy tym nie oceniać innych surowo przez pryzmat swoich wyborów.
Z pewnością moje doświadczenie nie przedstawia szerokiego obrazu rodzicielstwa ani w Turcji, ani w Polsce.
Zdaję sobie sprawę z uogólnienia bazującego na tym, w jakim środowisku sama się obracam. Wciąż jednak myślę, że w rezultacie jestem na fantastycznej pozycji. Z jednej strony dzięki temu, że polska świadomość daje mi ogrom wiedzy, za którą idzie multum narzędzi, które pozwalają mi dawać jak najwięcej swojemu dziecku. Z drugiej jednak strony turecki luz daje mi kojące poczucie, że niewykorzystanie wszystkich tych narzędzi nie odbije się katastrofą na życiu mojego dziecka.
Cześć Agata! Też jestem mamą w Turcji i podobnie czuję, że jest tu większy luz, chociaż nie utożsamiałabym go z brakiem wiedzy tylko z bardziej pro-rodzinnym stylem życia. Nigdzie nie czułam się bardziej rozpieszczana będąc w ciąży niż w Turcji: ustępowano mi miejsca, ciągle mówiono coś miłego, dostawałam wodę i jedzenie i mnóstwo zainteresowania. I pamiętam szok towarzyszący przyjazdowi do Polski, kiedy tej serdeczności nie doświadczałam. Teraz moje dziecko ma 3 lata i zauważam, że – tak jak w innych aspektach – w Turcji jest kilka równoległych światów. Jest świat przedszkoli Waldorfa i Montessori, bardziej niszowy niż w Polsce, ale… Czytaj więcej »