Felietony

[cmsmasters_row][cmsmasters_column data_width=”1/1″][cmsmasters_text]

Mojej mamie, która nigdy we mnie nie zwątpiła

Emigracja to niekoniecznie wielkie sukcesy…

Wszyscy jesteśmy spragnieni sukcesów i to najlepiej na wielu różnych polach. Taka już jest nasza ludzka natura. Jednocześnie często mamy problemy z sukcesami innych, niepotrzebnie się porównujemy, zazdrościmy i nie widzimy swoich małych osiągnięć. A przecież nie spadają im one z nieba, ciężko na nie pracują.

Dzisiaj opowiem wam historię pewnej nastolatki, która, chcąc nie chcąc, znalazła się ponad dwa tysiące kilometrów od miejsca, które nazywała domem. W samochodzie z przyczepką, w której znajdował się cały dobytek jej pięcioosobowej rodziny, zastanawiała się, jak będzie wyglądać jej nowa rzeczywistość. I im dalej znajdowała się od domu, tym bardziej czarne stawały się jej myśli.

Nie była orłem w szkole, nigdy nie przyniosła świadectw z czerwonym paskiem, nie miała zbyt wielu znajomych ani żadnych wielkich zainteresowań.

Chyba jakiś cud sprawił, że nie powtarzała pierwszej klasy gimnazjum, więcej dwój i trój niż ona chyba nikt nie miał. Z drugiej strony – akurat wtedy wyjeżdżała za granicę, więc jej specjalnie nie zależało. Jednak siedząc w samochodzie sunącym po niemieckiej autostradzie, uświadamiała sobie powoli, że na początku pięknie nie będzie. Przecież nie zna języka, w jakim się mówi w jej nowym domu, nie zna zwyczajów tam panujących, nie wie absolutnie nic. Taki Jon Snow z 2009 roku.

Po przyjeździe pierwsze kroki skierowała do Inspekcji Akademickiej, to we Francji takie miniministerstwo edukacji, które kieruje akademiami w regionie. Z przerażeniem wypełniała testy po polsku, od których zależało do jakiej klasy ją przyjmą po ukończeniu kursu francuskiego. Pierwszy dzień szkoły pamięta do dziś. Również to, że schowała się w kiblu, żeby tak po prostu się wypłakać. Nie były to łzy tęsknoty za Polską – bo wcale nie tęskniła – były to gorzkie łzy niezrozumienia i jednoczesnej determinacji do nauki języka. Żeby wiedzieć, dlaczego ludzie wokół niej się śmieją, dlaczego są poważni, żeby słyszeć i rozumieć. Nauczyciele byli bardzo pomocni, ona zdeterminowana do nauki francuskiego. Szybko poszło – podczas gdy koledzy z ławki nadal mieli językowe problemy, nauczyciele stwierdzili, że może iść już do normalnej, regularnej klasy z Francuzami i uczyć się według francuskiego programu. Minęły wtedy trzy miesiące od jej przyjazdu do Francji. Był to mały sukces, ale dla niej był to początek nowego życia. Zaczęło się – znajomi, wyjścia, pierwsze trwalsze znajomości, przyjaźnie, pasje…

Jeśli chodzi o naukę…

No cóż, na filologię francuską na pewno by nie aplikowała, jeszcze nie ten poziom. Ale okazało się, że dwóje i tróje, które zbierała w Polsce z fizyki czy matematyki, są tutaj warte zdecydowanie więcej. Zmotywowana tym faktem skupiła się na przedmiotach ścisłych. Była podawana za przykład, za wzór do naśladowania. Bo prawdą jest, że to, czego nauczyła się w pierwszej klasie gimnazjum, służyło jej wiernie aż do rozpoczęcia przygody z liceum, co tylko pokazuje różnicę poziomów w nauce. Ale nie o tym dzisiaj. Nauczyciel od matematyki ze względu na jej polskie pochodzenie nazywał ją Marie Curie. I to chyba motywowało ją jeszcze bardziej, a nauka chemii i fizyki okazała się być tutaj przyjemnością, a nie jak w Polsce – jedną wielką męczarnią. Aplikowała więc do technikum o profilu chemicznym, gdzie zdała maturę jako jedyna uczennica. I choć kilku nauczycieli odradzało jej kolejny krok z obawy, że sobie nie poradzi – zdecydowana jednak na osiągnięcie sukcesu w tej dziedzinie wybrała dwuletnie studium chemii. W czasie jego trwania wyjechała na staż do świetnej uczelni w Wielkiej Brytanii, gdzie pracowała jako technik-stażysta na wydziale farmacji. Poznała tam masę świetnych ludzi, z którymi nadal utrzymuje kontakt.

Egzaminy końcowe były formalnością, częściej niż przed podręcznikami można ją było spotkać w barze z kuflem piwa – bo w końcu jeśli uczyć się alkoholi, to tylko w praktyce! Kilka lat ciężkiej pracy zwieńczył dyplom technika chemii, po którym w sumie mogłaby iść do pracy, jaką wykonywała w Wielkiej Brytanii. Ale i to okazało się być za mało, ambicje rosną w miarę nauki. Poszła więc na regularne studia, dzięki którym chce uzyskać dyplom inżyniera. Przed nią jeszcze trzy lata, zdeterminowana, żeby osiągnąć sukces, uczy się i zakuwa, jednocześnie dorabiając sobie w weekendy, i udowadniając, że studia i praca mogą iść w parze. Nieco wyrzekła się życia socjalnego, ale tylko odrobinkę – przecież nie samą nauką człowiek żyje.

Myślę, że gdyby mogła, to z chęcią użyłaby tego tekstu zamiast drętwego CV.

Małymi, drobnymi kroczkami osiągała w życiu coraz więcej. Życie mamy jedno i trzeba robić to, co sprawia nam przyjemność, co łączy przyjemne z pożytecznym. Zbyt często skupiamy się na rzeczach negatywnych, zamiast dostrzec jakiś pozytywny przekaz, bodziec. Gdybym pisała o porażkach tej dziewczyny, ten tekst też byłby długi – ale po co skupiać się na stronach negatywnych, kiedy wnioski z nich zostały już wyciągnięte, a lekcje pokory zaliczone? My, ludzie uwielbiamy skupiać się na negatywach, które często zapędzają nas w ślepą uliczkę. Czas nauczyć się dostrzegać małe sukcesy życia codziennego, żeby żyć szczęśliwie.

Z życzeniami szczęścia i znalezienia w swoim życiu celu (celów?).

Karolina, dorosła już nastolatka, która dziesięć lat temu zaczęła swoją przygodę życia we Francji

Karolina / Francuskie Życie

[/cmsmasters_text][/cmsmasters_column][/cmsmasters_row]

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Dorota Strzelecka
6 lat temu

Myslę, że nawet tzw. przeciętni ludzie bez specjalnych, spektakularnych sukcesów mogą dojść tam gdzie pragną. Tyle, że wszędzie wymagają od nas efektu końcowego, a mało kto zwraca uwagę na naszą drogę i trudności jakie trzeba było pokonać, które czlowiek przecietnie uzdolniony, przeciętnie charysmatyczny i z przeciętnymi znajomościami ma o wiele więcej. Sama jestem taką przeciętną osobą. Ale wcale nie znaczy, że nie może.