W ostatnich miesiącach byłam uczestniczką wykładu o rodzicielstwie i jego współczesnych wyzwaniach. Brały w nim udział same kobiety w różnym wieku, więc oprócz dużej dawki teorii miałyśmy również okazję do dyskusji i wymiany własnych doświadczeń. Usłyszałam jeden cytat, który szczególnie zapadł mi w pamięć, mówiący o tym, że mamą stajemy się w chwili, kiedy zaczynamy myśleć o własnym macierzyństwie.
Wydał mi się on nad wyraz bliski, jako że sama staram się o dziecko i czułam zmiany jakie we mnie nastąpiły. Były jednak i głosy sprzeciwu, zupełnie nie zgadzające się z takim podejściem, ponieważ nie każda ciąża czy myśl o niej jest radosną nowiną i spełnieniem marzeń. I myślę, że wszystkie miałyśmy po części rację, bo nie ma jednego przepisu na bycie mamą. Każda z nas ma inną historię, doświadczenia, oczekiwania i plany. I każda z nas ma do tego prawo.
Do stworzenia tego artykułu zaprosiłam moje koleżanki z Klubu Polek, pytając o ich opowieści, o własnych doświadczeniach i przemyśleniach związanych macierzyństwem.
Chciałabym chcieć
W kraju, w którym mieszkam, a jest to jedno z państw nordyckich, posiadanie dzieci to zwyczajnie kolejny etap w życiu, który nie przekreśla przeszłości grubaśną kreską. Nikogo nie ogranicza. Wiele zmienia, ale nie musi nic kończyć. Łatwiej jest więc podjąć decyzję o macierzyństwie. Partnerzy zajmują się dzieckiem w takim samym stopniu, pracodawcy są bardziej wyrozumiali dla rodzin z dziećmi. Można starać się o dopłaty, ulgi, stypendia. Jednym zdaniem: środowisko sprzyja i zachęca do poszerzenia domowego ogniska.
Długo nie wiedziałam, jak mam zdefiniować swoje podejście. Dziś najbliżej będzie mi do powiedzenia, że chciałabym chcieć mieć dziecko. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, że go nie chcę, ale też nie mam w sobie gorącego pragnienia do zmiany naszego życia. Na myśl o sobie jako matce nie czuję absolutnie nic prócz strachu. Jednocześnie czekam na jakiś znak, który sprawi, że coś we mnie drgnie. Czas ucieka, trójka z przodu, a odpowiedniej dojrzałości ciągle brak… Tylko dojrzałości do czego? Do przyznania się przed sobą, że jednak bycie rodzicem nie jest mi pisane? Czy po prostu do bycia odważnym?
Emigracja nauczyła mnie samotności, ale jeszcze nie na tyle, żeby codziennie moje dziecko machało do babci przez telefon. Wiem, że moja tęsknota będzie jeszcze silniejsza, a ona już czasem boli za bardzo. Potrzebuję jeszcze trochę czasu na poukładanie tych puzzli w jeden obraz.
Świąteczny prezent
Uwielbiam dzieci. Na rodzinnych spotkaniach to ja zawsze się z nimi bawię, wchodzę z nimi pod stół i łaskoczę stopy innych, czytam bajki, bawię się w chowanego. Przez jakiś czas byłam też opiekunką pięcioletniego chłopca. Gdy chodziłam z nim na plac zabaw, byłam jedyną dorosłą bawiącą się z dzieciakami w berka czy zjeżdżającą ze zjeżdżalni. Zamiast obserwatorką czy opiekunką, byłam aktywną członkinią zabawy. Na studiach z psychologii jako specjalizację również wybrałam ścieżkę poświęconą dzieciom. A kiedy moja mama zapytała mnie kiedyś, jak będzie wyglądać moje życie za dziesięć lat, bez namysłu powiedziałam: Stoję w kuchni i piekę ciasto z truskawkami, patrząc przez okno wychodzące na ogród. Przez nie obserwuję, jak Patryk bawi się z naszymi dziećmi. Słyszę ich śmiech i sama w głębi duszy jestem szczęśliwa. Sielanka? Być może, ale dlaczego nie miałaby się spełnić.
Kiedy dwa lata temu wzięliśmy ślub, codziennością stały się pytania o dzieci. Oboje bardzo ich pragniemy, ale po trzech latach związku na odległość najpierw chcieliśmy spędzić trochę czasu tylko we dwójkę, poznać się na nowo i “dotrzeć”. Później nadeszła pandemia, która na początku nie wydawała się idealnym momentem na planowanie potomstwa, ponadto wciąż nie mogłam uzyskać ubezpieczenia zdrowotnego z powodu rozbuchanej biurokracji. Temat dzieci odkładaliśmy więc na potem. Jednak ostatnie Boże Narodzenie wszystko zmieniło.
Na święta przyjechaliśmy do Polski, w tym roku spędzanie ich wypadało u mojej rodziny. Kiedy jestem u rodziców, korzystam z okazji i chodzę do ginekolożki. Moja mama jest pielęgniarką noworodkową, bez trudu więc zapisuje mnie na wizyty do znajomej lekarki. Tak miało być i tym razem, z drobną różnicą – dwa tygodnie spóźniał mi się okres. Zarzekałam się, że na pewno nie jestem w ciąży, przecież ciągle się zabezpieczamy. Kiedy moja lekarka to usłyszała, powiedziała jedynie: “wiesz, ile już takich porodów odebrałam?”. Badanie nie okazało się rozstrzygające, nie można było jednoznacznie stwierdzić, czy zbliża mi się okres czy mogę być w ciąży. I widać było malutką kropeczkę, która jeszcze bardziej mnie rozkojarzyła. Zrobiło mi się gorąco, łzy napłynęły mi do oczu i choć dalej nie wierzyłam w tę ciążę, to chciałam, żeby tak było. Nagle miałam poczucie, że nieważna jest pandemia, niezałatwione dokumenty, wiedziałam, że wszystko jestem w stanie poukładać, w trzy minuty nakreśliłam cały plan. Nie chciałam mówić nic mojemu mężowi, póki nie będę pewna, ale moja ekspresyjność i mimika rzadko kiedy pozwalają mi utrzymać coś przed nim w tajemnicy.
W domu zrobiłam test ciążowy, który okazał się negatywny, jednak okresu dalej nie było, a ja lubię wszystko wiedzieć na 100%. 24 grudnia mama obudziła mnie o szóstej rano i powiedziała: “wstań, pobiorę ci krew i będziesz pewna”. Jesteśmy dosyć zżytą rodziną – wstali wszyscy. Tata, również pielęgniarz, pobierał mi krew, starsza siostra nagrywała filmik na pamiątkę, a mama podpisywała fiolkę z krwią. Śmialiśmy się, że to byłby najpiękniejszy prezent pod choinkę, a razem z mężem stwierdziliśmy, że nie będzie trzeba szukać imienia dla chłopca – Mikołaj będzie idealnie pasował.
Już o dziewiątej rano mama zadzwoniła do mnie ze szpitala z informacją, że to nie ciąża. Czy było nam z mężem trochę żal? Oczywiście. Z jednej strony do końca nie wierzyliśmy w ciążę, z drugiej obudziliśmy wszelkie instynkty rodzicielskie, które od dawna w nas drzemały. Pomimo że to był tylko fałszywy alarm, sporo się u nas zmieniło. Poczucie, że damy radę niezależnie od okoliczności pozostało i zdecydowaliśmy, że odstawiamy wszelką antykoncepcję. Zaczęłam brać kwas foliowy, zdrowiej się odżywiać, ograniczyłam alkohol i papierosy. Nie zwariowaliśmy na punkcie starania się o dziecko, co wydaje mi się bardzo ważne, ale już sama decyzja była przełomowym momentem w historii naszego małżeństwa. Teraz cieszymy się tym czasem, bo starania o dziecko, jak powszechnie wiadomo, to niesamowicie przyjemna rzecz.
Ciążowe śmieszności z Birmy
To zacznijmy od początku… Ginekolożka w Polsce powiedziała nam, że po odstawieniu środków antykoncepcyjnych miesiączka może nie pojawić się od razu. Zatem kiedy pierwszy raz spóźnił mi się okres, nie panikując zrobiłam test. Wynik był negatywny, więc doszłam do wniosku, że to pewnie fałszywy alarm. Ale byłam jakaś senna a moja kotka dziwnie się na mnie patrzyła, więc po drugim miesiącu bez okresu poszłam do pięknej apteki w prestiżowym centrum handlowym i poprosiłam o “najdroższy test, jaki macie”. Dwie kreski później lekarka potwierdziła, że byłam w siódmym tygodniu. Kiedy pytałam o poprzedni test, tylko machnęła ręką i powiedziała, że birmańskie testy w ogóle nie działają i mogłabym równie dobrze rzucić monetą.
Jak pewnie każda przyszła matka przeczytałam połowę internetu na temat ciąży, objawów i komplikacji. Infekcje miałam obstukane, więc jak zaczęło mnie coś swędzieć “na dole” i piekło podczas stosunków, to udałam się do ginekolożki. Zdziwiłam się trochę, że zamiast na krzesło ginekologiczne, zaprosiła mnie tylko na kozetkę. Kazała podnieść nogi do góry, poświęciła lampką, po czym dodała: “jaką pani ma piękną, różową cipkę” i stwierdziła, że wszystko jest w porządku. Kiedy skarżyłam się na ból i pieczenie, powiedziała mi, że ciężkie jest życie kobiety i ciąża niestety boli. Jak już wróciłam do kraju, polski lekarz zrobił wymaz, przepisał mi dwie globulki i po tygodniu wyleczyłam się z grzybicy.
Już w wysokiej ciąży siedziałam z koleżanką w kawiarni, znienacka ktoś położył rękę na mój wystający brzuch. Podskoczyłam, krzyknęłam i mało co nie zdzieliłam z łokcia intruzki. Ona zaskoczona bardziej ode mnie z oczami wypełnionymi łzami powiedziała: “ja też chce być w ciąży”. Dopiero później dowiedziałam się, że w Birmie dotyk czyni cuda i kobiety, które chcą zajść w ciąże dotykają brzuchów ciężarnych, żeby im również się poszczęściło.
Mała gromadka
Jestem mamą czwórki dzieci w wieku od 4 do 13 lat i jeśli ktoś pyta mnie, jak to u nas jest, zawsze odpowiadam – bywa wesoło! Macierzyństwo w wydaniu wielodzietnym bywa inne, ale nie jest ani lepsze, ani gorsze, ani łatwiejsze czy trudniejsze niż inne macierzyństwa. Jest wyjątkowe, jak każde bycie matką! Znalazłbym sporo minusów czy trudności posiadania czwórki dzieci. Nie da się już bardziej podzielić uwagi między dzieci, gdy akurat wszyscy chcą ci coś opowiedzieć albo potrzebują pomocy! Zazdrość to trudne uczucie, które często wychyla się zza rogu w naszym domu. Logistycznie wyzwaniem jest nie tylko ogarnięcie zakupów, dostanie się do szkoły, gdy ktoś jest chory albo ląduje w szpitalu, ale prozaiczne zrobienie czegoś, co zjedzą wszyscy lub upieczenie sześciu pizz, gdy brakuje mi już blaszek.
Na to wszystko nakładam zawsze plusy, to je zapamiętuję i o nich wolę opowiadać. Gdy dzieci się wspierają, uczą od siebie, zaskakują miłością i czułością, to są właśnie nasze grudki złota w tonach błota! Pomimo rozstrzału wiekowego rzadko się nudzą, bawią się razem (oczywiście okraszając to kłótniami) i nawet jeśli mają mniej kolegów, bo znowu się przeprowadziliśmy, to trzymają się ze sobą i nawet w lockdownie nie byli bardzo samotni. Każdy z nich jest wyjątkowy i choć powtarzam im, że w dostawaniu rzeczy nie ma równości a jest sprawiedliwość, to los niektórym niesprawiedliwie dał więcej życiowych zmagań. Nasz młodszy średni syn urodził się z poważną wadą serca i fizycznie bywa mu trudniej, w przyszłości czeka go operacja serca, jednak nie jest w domu traktowany wyjątkowo, broi, szaleje, cieszy się i ma marzenia tak, jak każde dziecko. Może nauczył swoje rodzeństwo większej świadomości zagrożeń, dlatego gdy kiedyś wymazał sobie usta niebieskim mazakiem, starsi przybiegli, mówiąc, że nagle zsiniał. Czuję jednak, że dzięki temu, że jest jednym z czwórki, nie mam tyle czasu rozkminiać czyhających zagrożeń i smutków!
Moim wyzwaniem jest wychować ich na dobrych ludzi, a jeśli uda się, że będą mieli ze sobą dobry kontakt, to będzie cudownie!
Dziecioodporna
Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nawet przez sekundę. Sama wizja wejścia w rolę matki budzi we mnie panikę i skrajne przerażenie. Dlaczego? Powodów jest wiele. Jakiś czas temu postanowiłam je przeanalizować, pisząc na ten temat na moim blogu.
Publikując ten wpis, przygotowałam się mentalnie na lincz, hejt i obelgi. Przecież nasze społeczeństwo uważa niechęć do macierzyństwa za anomalię, za przejaw skrajnego egoizmu. Ba, kobiety, które nie chcą mieć dzieci, traktowane są jak zagrożenie dla całego systemu!
Tymczasem tekst spotkał się z niesamowicie dobrym przyjęciem. Kobiety, bez względu na to, czy same zdecydowały się zostać matkami czy też podobnie jak ja, z różnych powodów dzieci nie miały, wyrażały swoje poparcie. Zgodnie stwierdziły, że niechęć do posiadania dzieci jest równie naturalna, jak potrzeba zostania matką. I to było naprawdę piękne! Na moim blogu rozkręcił się festiwal kobiecej solidarności w cudownym wydaniu.
Było coś jeszcze. Jednocześnie wspaniałego i przerażającego. Dziesiątki prywatnych wiadomości od kobiet, które dziękowały mi za ten wpis. Pisały, że całe życie spędziły w przeświadczeniu, że coś jest z nimi nie tak. Opowiadały, jak na każdym kroku ich decyzja jest kwestionowana, wmawia im się, że “powinny coś z tym zrobić” – pójść do psychologa, odnaleźć źródło ich “defektu”. Oczywiście cieszyłam się, że mój post pomógł im uświadomić sobie, że żadnego defektu nie posiadają, jednak z drugiej strony po raz kolejny zszokowało mnie, jak łatwo jest kogoś zaszczuć. Tylko dlatego, że wybrał inne życie.
Dlatego jeszcze raz, dla wszystkich kobiet, które muszą to przeczytać, żeby uwierzyć: nie musicie chcieć być matkami. Nie ma nic złego w tym, że nie chcecie mieć dzieci. Nie ma też lepszych i gorszych decyzji – macie takie samo prawo nie chcieć być matkami, jak inni do chęci zostania rodzicem. Nie jesteście dziwne, egoistyczne, gorsze, mniej warte, mniej kobiece. To wy decydujecie o swojej wartości, nikt inny.
Na zakończenie
Bycie mamą to dla niektórych największe pragnienie, dla innych styl życia, dla kolejnych jeden z jego aspektów, dla części coś, z czego świadomie rezygnują, a dla jeszcze kolejnych będzie czymś zupełnie innym. Nasze historie są różne, tak jak my i nasze doświadczenia. Najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą i mieć wolny wybór.
AUTORKI:
Magdalena Hoffman
Ola Sawicka Green
Urszula
Maja Klemp
Zebrała i opracowała Magdalena Hoffman