Kiedy próbuję zwizualizować sobie słowa “kobiecość” lub “kobieta”, widzę młot. Tak, młot, podobny do tego, którym miotał Thor. Kobiecość to moc, to burza z prawdziwego zdarzenia, kobiecość to siła i niestrudzenie oraz wielozadaniowość, a także niezależność.
Często słyszę: “w pełni wartościowa kobieta, to ta która może mieć dzieci”, wtedy gotuje się we mnie krew. Kopałam swobodnie frazesy rzucane mi pod nogi, mówiące że prawdziwa kobieta dba o dom i męża, gotuje, piecze ciasto co niedzielę, poświęca się rodzinie i jedyne o czym POWINNA marzyć to wypruwanie żył dla dzieci. W głowie prawdziwej kobiety nie ma miejsca na myśl o zrobieniu czegoś dla siebie, wyjściu z koleżankami. Ona tego nie potrzebuje, jej wystarczy stary dres, ważne żeby podłogi były umyte, ziemniaki równo ostrugane i dzieci czysto ubrane. Taki obraz wyniosłam z domu i z nim skonfrontowałam to, co spotkałam w dorosłym życiu. Wizerunek Kobiety Cierpiącej zderzyłam z obrazem Matki Superbohaterki, która powinna być chwalona i podziwiana za to jak świetnie daje sobie radę z dwójką dzieci. Zawsze wyczesana, wylaszczona, pazurki zrobione, jędrny biust i równie sprężyste pośladki, bo ona ma czas na stanie przy garach, rozwożenie dzieci na zajęcia dodatkowe, ma czas na koleżanki, ploty, ploteczki. Te dwa przykłady zupełnie by do mnie nie pasowały.
Wydawałoby się, że kobiecość rozkwita kiedy przychodzi macierzyństwo. Okazało się, że moja kobiecość zachorowała, a potem nagle, niespodziewanie „wzięła” i zdechła. Fizycznie czułam się wybornie, biorąc pod lupę zdrowie psychiczne nie było już tak kolorowo. Poczułam, że ktoś mnie okradł. Dokonano na mnie okrutnej grabieży. Odarto mnie z wolności, zostałam pozbawiona prawa wyboru, ktoś mnie rozebrał z tożsamości i ubrał w stare łachmany, w nie moim rozmiarze. Za duże… podszyte stresem, przepocone odorem odpowiedzialności. O ciąży dowiedziałam się zbyt szybko, tzn. zbyt późno, ale zupełnie nie byłam gotowa na porzucenie dotychczasowego stylu życia. Byłam załamana. Czas mijał, a strach pęczniał. Kiedy urodził się mój syn, nie czułam niczego. Bałam się, że go nie polubię, bo o miłości nawet jeszcze nie myślałam. Poczułam, że jako kobieta, a teraz matka muszę wykonać serię przykrych obowiązków powiązanych z noworodkiem. Pamiętam tę pustkę i ciszę. Miałam poczucie, że dostałam to dziecko od sąsiadki. Tak jakby powiedziała: ”Masz, zaopiekuj się nim, od dziś jest twoim dzieckiem”. Na kobietach od lat spoczywa ciężki głaz odpowiedzialności i obowiązku. Nie wolno nam płakać, nie możemy czuć się zagubione, zdruzgotane, nie mamy prawa mieć wątpliwości, bo przecież kobiety od lat rodzą, każda kobieta zajmuje się domem, wszystkie kobiety zostają matkami i żadna nie narzeka. Może zwyczajnie nie mają już siły narzekać albo nikt ich nie słucha, bo przecież baba taką ma jęczącą naturę, histeryzuje i wyolbrzymia.
Nigdy nie czułam się mniej kobieco niż po ciąży, mimo że dużo schudłam i wyglądałam lepiej niż przed urodzeniem dziecka. Czułam się upokorzona kiedy przychodziła położna i próbowała mi udowodnić, że postradałam zmysły i pokarm jest, tylko ja jestem leniwa i guzik wiem. Rozebrana do połowy, obolała, siedziałam na pół przytomna z niewyspania i wydawało mi się, że zamieniłam się w dojną krowę, wtedy podeptano moją kobiecość. Długo ze sobą walczyłam, z jednej strony wiedziałam, że tuż po narodzinach dziecka nie wyjdę z domu przez najbliższe miesiące, a z drugiej wciąż podejmowałam bezsensowne próby walki. Nie czułam się kobietą, czułam się inkubatorem. Bałam się, że wszystko zacznie kręcić się wokół noworodka, a ja zostanę zwyczajnie zapomniana. Zobaczcie jak to jest, kiedy na świat przychodzi dziecko, wszystkich ogarnia radość, ojciec wyrusza na pępkowe, zgarnia gratulacje, bo “zrobił” dziecko, a jeśli to jest syn, to już w ogóle szał – należy mu się tron i korona. Przychodzą goście, obdarowują dziecko prezentami, pytają jak sypia, czy dużo płacze, poklepują ojca po plecach… a matka siedzi cichutko z boku, z nadzieją, że ktoś ją zauważy i zobaczy w niej człowieka istniejącą poza kategorią “matka”. Kobiecie od zawsze przyszywa się łatki. Najpierw jesteśmy “córką Marka”, “żoną Zbigniewa” i “matką Marysi i Janka”, a później mogę zaistnieć jako JA. Kobieta reprezentująca samą siebie, za którą nie musi nikt stać, bo radzi sobie świetnie. Najpierw jestem sobą, później żoną, kochanką, matką, siostrą.
Od kobiet więcej się wymaga, mężczyznom często się odpuszcza, pobłaża, mówiąc “to tylko facet”, a kobieta musi przewidywać, zgadywać, zawsze wybiegać przed szereg, bo przecież ona ma intuicję, bo wie lepiej. Nie jestem pewna, czy postrzegam siebie jako kobietę. Gdzieś tam w mojej głowie nie jestem wsadzona w żadną płeć. Nie wiem co to znaczy być kobietą i nie wiem, czy potrafię nią być. Co definiuje mnie jako kobietę? Piersi i macica, emocjonalność i intuicja? Co sprawia, że czujemy się kobietami? Wpisałam w Google frazę: „Jak poczuć się kobietą” i wyskoczyło kilka stron z poradami, jak stać się pewną siebie i bardziej kobieca. Otworzyłam pierwsza lepszą stronę i już w pierwszych zdaniach była mowa o kompleksach. Drobiazgowo wyjaśniono jak się malować, tuszować, pędzlować, żeby poczuć się lepiej, nie znalazłam nic o mózgu – jak dbać o higienę zdrowia psychicznego, damską strefę bytu. Szukam kobiecej siebie, nakładam maseczki, szoruję stopy, piłuję pazury, a nawet ostatnio sięgnęłam po prasę kobiecą. Codziennie staję przed lustrem i stawiam kolejny krok do przodu ku pełnemu zaakceptowaniu zmian dotyczących mojej kobiecości i macierzyństwa. Pomagają mi słowa mojego męża i bliskich. Podobno jestem najbardziej upartą, pracowitą, zaradną, silną i przedsiębiorczą kobietą, jaką znają – i ja im wierzę.
Mimo całego tego trudu i znoju, gdybym miała wybór, chciałbym urodzić się kobietą jeszcze raz. Trzeba „mieć jaja”, żeby być kobietą, a ja je posiadam – te mentalne oczywiście. Jestem kobietą, a jakie są twoje supermoce?
Sylwia Kaźmierczak
Serdeczne gratulacje z okazji pojawienia się potomka.
Doskonale rozumiem co masz na myśli z tym spychaniem nas na dalszy plan, byciem dodatkiem do męża, dzieci, kuchni.
Mam to szczęście że choć moja mama najpierw się pyta co u mnie, jak mi minął dzień, a dopiero później jak tam dzieci.
Pozdrawiam serdecznie
Pojęcie kobiety siłaczki jest chyba wpisane w naszą polską genetykę ,na szczęście ulega to zmianie. Coraz więcej kobiet odcina się od schematu swoich matek i babek. Cieszę się ,że pomimo trudności postanowiłaś przełamać mur i wyjść z cienia,być mądrzejsza i zawalczyć o siebie.
straszna szkoda, że właśnie pierwsze chwile macierzyństwa okazały się tak nieprzyjazne, prawda? Ja straciłam prawie cały rok, zanim udało mi się wszystko sobie poukładać i zdefiniować siebie na nowo. Mam nadzieję, że Ty też dasz (dałaś?) radę.
[…] Sylwia Kaźmierczak-Ali […]