Starość nie radość – mówi porzekadło. Tymczasem w książce „Księżyc nad Taorminą” Romy Ligockiej czytam: „Podobno ksiądz Józef Maria Bocheński, pisarz i filozof, w bardzo podeszłym wieku zdobył licencję pilota i jako człowiek koło osiemdziesiątki latał sobie nad chmurami. Było to od dawna jego marzeniem”.
To jak to jest z tym porzekadłem o starości, czy jest prawdziwe? I czym właściwie jest starość? Kiedy się zaczyna? I dlaczego polska starość tak często zamiast latać, spotyka się na cmentarzach i w zimnych kościołach, obleka się w szare płaszcze i chodzi z laską przy boku, podczas gdy w tym samym czasie hiszpańska starość rozsiada się w barze, pije wino i śpiewa Ole!, francuska jeździ na rowerze, a szwedzka zwiedza świat?
Mam nieodparte wrażenie, że my Polacy oblekamy się w starość dużo wcześniej niż nasi rówieśnicy z Zachodu.
Ktoś powie, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ale ja się nie zgodzę z takim uproszczeniem. Polska starość zaczyna się bowiem już w wieku dwudziestu dziewięciu lat, jeśli wierzyć mojemu koledze. Wiek wytyka się tam, jakby był czymś wstydliwym i jakby zamykał kolejne drzwi, zamiast je otwierać.
Stara a głupia. Na stare lata zwariował. W tym wieku już nie wypada, nie przystoi. Stara, a udaje nastolatkę. Mam już swoje lata, to nie dla mnie. Należy starzeć się z godnością.
Nie wspominając o komentarzach pod zdjęciami sław. Wyrzuca się znanym twarzom tak samo brak zmarszczek jak i ich obecność, z tą samą dawką niezadowolenia, zupełnie, jakby się od nich oczekiwało, że będą pocięte czasem i gładkie na jednej i tej samej fotografii.
Pamiętam, jak po ponad dwóch latach w Hiszpanii wróciłam do Polski i podjęłam pracę w Krakowie. Młodszy kolega bardzo długo nie mógł się przemóc, żeby mówić do mnie „na ty”, choć nalegałam. „Proszę pani to, proszę pani tamto. A może pani usiądzie?”… Rozumiem, że kolega chciał mi okazać szacunek, niemniej poczułam się po raz pierwszy w życiu démodé i nie było to przyjemne uczucie. Raczej, jakbym była dwudziestodziewięcioletnią purchawką. Kontrast był tym większy, że w Hiszpanii wszyscy mówiliśmy sobie po imieniu, a przekrój wiekowy na imprezach imponował. Od niemowlaków po osiemdziesięciolatków. Ole!
Jeden z moich pierwszych tygodni w Sevilli. Jest koło dwudziestej drugiej. Wchodzimy do baru, w środku zgraja “babć i dziadków”.
Śmieją się, rozmawiają, piją wino, są też śpiewy. Wtedy jeszcze przecierałam oczy ze zdumienia. Że jak tak? W takim wieku? Że o tej porze? Część z obecnych mogła wchodzić w ósmą dekadę życia. Ktoś powie – hiszpański temperament i słońce, ja powiem – francuscy kolarze. Biegam i często mijam się z rowerzystami. Na barwnych jednośladach nie jeżdżą tylko dwudziesto-, trzydziesto- czy czterdziestolatkowie, na bicyklach mkną gołębie głowy i to mkną z szybkością zarezerwowaną dla młokosów.
A zatem nie zakładajcie jej na siebie dobrowolnie – starości – czymkolwiek ona jest, nie garbcie pleców na zawołanie, bo już czas i nie mówcie, że odtąd nie warto. Co najmniej tak, jakbyście mieli jakiś termin przydatności do spożycia. Nie macie. Z tymi terminami to jedna wielka bzdura. Zgorzknieć można i owszem, w każdym wieku, niezależnie od metryki.
Emigracja utwierdziła mnie, że ludzie to nie artykuły spożywcze, nie mają daty ważności. Ważni są zawsze i wszędzie. Odkryła przede mną takie miejsca, w których może jeszcze nie wynaleziono przepisu na wieczną młodość, ale wynaleziono prosty styl życia – po prostu się żyje, zamiast starzeć w zawieszeniu. Zamiast starzeć w zawieszeniu, lepiej „latać sobie nad chmurami”.
Dominika Horodecka
Pięknie napisane: „ludzie to nie artykuły spożywcze, nie mają daty ważności”. Ja tak walcze o to z moja mama i ciagle bez rezultaty, tylko slysze, ze: “tego nie wypada”, “na to jestem za stara” i itp. Mieszkam od ponad 10 lat w USA i widze na basenie i na zajęciach z jogi ludzi w różnym wieku i podziwiam ich za to, z im się chce. Również z w restauracjach widać ludzi w „dorosłym wieku”, a nie tylko młodzież. Mam nadzieje, ze z wiekiem nie minie mi ochota na aktywne spędzanie czasu wraz ze moim “nie przeterminowanymi” 😉 znajomymi.