Mae Nam, matka woda, rzeka. To od wody wszystko się zaczęło. Bez wody nie ma zbiorów ryżu, który jest podstawą żywienia w całej Azji. Woda użyźnia glebę, dając życie, dlatego Tajowie już od dawien dawna by złożyć jej hołd, celebrują Loy Krathong. Święto, którego pochodzenie nie jest do końca znane, w Tajlandii tradycyjnie kończyło okres żniw i porę deszczową. Dziś jest przede wszystkim magicznym festiwalem przyciągającym podróżnych z całego świata oraz zapowiedzią rozpoczęcia sezonu turystycznego, bo to właśnie Loy Krathong wyznacza początek najlepszej pogody w krainie uśmiechu!
Loy Krathong przypada na pełnię księżyca dwunastego miesiąca kalendarza księżycowego. Jest to święto ruchome, które w tym roku obchodzimy 8 listopada. W tą szczególną noc, Tajowie gromadzą się nad jeziorami, rzekami i kanałami, aby puścić na nich (loy po tajsku unoszenie się na wodzie) tak zwane krathongi – koszyczki tradycyjnie wykonywane z pnia i liści drzewa bananowego i przyozdobione kwiatami i kadzidełkami. Krathongi same w sobie są stosunkowo młodą tradycją, która pojawiła się dopiero w 1947 roku w Chiang Mai. Podczas święta popularne są konkursy, w których instytucje i szkoły rywalizują między sobą o tytuł najpiękniejszego czy największego krathonga (przypomina mi to trochę naszą Niedzielę Palmową). Ręczne wykonanie naprawdę pięknego krathonga to sztuka, którą, podobnie jak misterne układanie kwiatów, Tajowie doprowadzili do perfekcji.
W środku krathonga umieszcza się zapaloną świeczkę, czasami dorzuca również monetę jako dar dla bóstwa rzeki.
Jeszcze tylko wypadałoby się chwilę zadumać, odmówić krótką modlitwę lub wypowiedzieć życzenie i nasz krathong gotowy jest, by udać się w podróż, a wraz z nim wszystkie nasze troski i zmartwienia. Jeśli nie jesteście pewni, czy aby na pewno wszystko zrobiliście przepisowo, do środka krathonga możecie dorzucić obcięty paznokieć albo włosy. Gwarancja powodzenia i sukcesów w życiu gwarantowana! Można już na spokojnie obejrzeć pokaz fajerwerków lub konkurs piękności (nie tylko dla ladyboyów!), które często towarzyszą obchodom święta.
Najlepszym miejscem na celebrowanie Loy Krathong jest Chiang Mai. Na północy Tajlandii święto to łączy się bowiem z innym szczególnym wydarzeniem – Yi Peng. W tradycji dawnego królestwa Lanna Yi Peng to festiwal światła, podczas którego nocą niebo roziskrzane jest tysiącem latających khom loi – lampionów wykonanych z papieru ryżowego i bambusa. Magia!
Niestety te wyjątkowo piękne święta pozostawiają pewien niesmak związany z ilością wytwarzanych corocznie śmieci.
Tradycyjne krathongi wykonane z pnia bananowca i liści z czasem zastąpione zostały przez bardzo nieekologiczne styropianowe wersje, które od dobrych kilku lat następnego ranka straszą plażowiczów lub zapychają ujścia rzek. W samym Bangkoku w 2016 roku po obchodach Loy Krathong władze musiały borykać się z aż sześcioma tonami odpadów! Yi Peng z kolei to setki lampionów, które na drugi dzień nie wyglądają już tak zjawiskowo, a ponadto nocą mogą stanowić poważne zagrożenie dla samolotów.
Na szczęście w szkole, w której pracuję, odeszliśmy zupełnie od krathongów i zamiast tych tradycyjnych koszyczków puszczamy na wodzie kwiaty lotosu. Zawsze możecie również wysłać w świat wirtualnego e-krathonga, ta opcja cieszy się coraz większą popularnością wśród ludzi, którzy chcą świadomie wspierać ochronę środowiska.
Loy Krathong to moje ulubione tajskie święto. Mimo tego, że nie ma ono dla mnie wymiaru duchowego, to jest to wspaniała okazja do tego, aby ubrać się w przepiękny tradycyjny tajski strój, wykonać klasyczny taniec ram wong i zaśpiewać jedyną piosenkę, którą znam w tajskim języku.
Można posłuchać jej pod tym linkiem.
Suk san wan Loy Krathong! Niech krathongi zabiorą w siną dal i wasze troski!