Na scenie pojawił się artysta, gwiazda wieczoru w eleganckim, idealnie skrojonym garniturze.
Prezentował się w nim dobrze. Zresztą nie mogłoby być inaczej, to jego znak rozpoznawczy. W momencie gdy wraz ze światłami reflektorów rozbrzmiały pierwsze dźwięki, po moich plecach przegalopowały niekontrolowane ciarki rozkoszy. Jego głos ma niespotykaną głębię, jakby wydobywał się z otchłani – Nick Cave był zdecydowanie w dobrej formie.
Rozpoczął energicznie z niezłym wręcz przytupem. Miał przy tym w sobie sporo wdzięku i pewności siebie. Lata doświadczenia. Jednak było coś jeszcze, czego nie da się wypracować. To charyzma. Cave w naturalny sposób porwał tłum, wchodził z nim w liczne interakcje. I wcale nie musiał przy tym skakać ze sceny. Każdy jego ruch był przemyślany i nadawał całości wyjątkowy charakter. Spójny i harmonijny.
Tłum szalał. Zagorzali fani znali słowa prezentowanych utworów. W pewnym zaś momencie nastała kompletna cisza, którą po chwili przerwał dźwięk uderzenia w dzwon. Buuuum! I po nim nastąpiło istne szaleństwo. Kawałek “Red Right Hand” został wykorzystany w serialu “Peaky Blinders”, dzięki czemu dotarł również do młodego pokolenia będącego na koncercie. W powietrzu czuć było potężną energię, którą każdy starał się chłonąć całym sobą.
To był ostatni koncert wieczoru.
Zwieńczenie trzech wyjątkowych dni na festiwalu Best Kept Secret, który odbywa się rokrocznie w Safaripark Beekse Bergen, na południu Niderlandów. Kilka lat temu szukając miejsca, gdzie obcowanie z muzyką wiązałoby się przede wszystkim z przyjemną atmosferą, relaksem i ciekawą lokalizacją, natrafiłam na wzmiankę o tym miejscu. Pierwsza wizyta mnie nie zawiodła, dlatego też w tym roku zapragnęłam powtórki. Chciałam oderwania od codzienności i delektowania się zupełną swobodą.
Opcji uczestnictwa w festiwalu jest kilka.
Jednakże najpełniejszą, pozwalającą całkowicie zanurzyć się w tamtejszym klimacie jest weekendowa wejściówka wraz z miejscem kempingowym lub domkami letniskowymi. Cały kompleks znajduje się na zalesionym obszarze z dostępem do jeziora. Zatem można znaleźć zarówno cień, jak i skorzystać z możliwości schłodzenia się w wodzie. Do tego wszystkiego należy doliczyć liczne pomieszczenia sanitarne, gdzie zawsze panował względny porządek i nigdy nie brakowało papieru.
Na potrzeby festiwalu otworzono również supermarket, w którym można było zaopatrzyć się między innymi w śniadania oraz lody czekoladowe. Dodatkową atrakcję stanowiły place zabaw z huśtawkami. Na jednej z nich, dużej i okrągłej, spędziłam część wolnego czasu, czytając książki. Te chwile zupełnego relaksu przypominały mi wakacje w rodzinnej miejscowości.
Koncerty odbywały się na kilku scenach. Każda z nich gościła inny rodzaj muzyki. W zależności od upodobań można było odpowiednio zaplanować swój dzień. W przerwie pomiędzy występami czekały na nas liczne food trucki, które oferowały kuchnie z rozmaitych zakątków świata. Dla spragnionych czekało piwo, woda oraz świeże soki owocowe – niebo w gębie!
Poza wspomnianym na samym początku wystąpieniem Nicka Cave’a ogromną przyjemność sprawił mi także koncert belgijskiego zespołu Deus. Panowie znają się na muzyce i są świetni w tym, co robią. Potrafią pięknie poprowadzić swoje show. Lider zespołu, Tom Barman, jest dynamiczny i pełen ikry. Do tej pory pamiętam jego wystąpienie sprzed kilku lat, gdy zaprezentował swe umiejętności w wersji jazzowej. Majstersztyk! Co ciekawe, częścią zespołu jest także gitarzysta polskiego pochodzenia Mauro Pawłowski, który niekiedy przejmuje również mikrofon i daje popis swoich umiejętności wokalnych.
Na wzmiankę zasługuje także występ zespołu Alt-J oraz Jessie Ware, która z koncertu urządziła szaloną imprezę. Chyba nie było pod sceną ani jednej osoby, której nie drgnęłaby noga. Wielkim rozczarowaniem zaś okazał się koncert The Strokes, którzy nie dość, że się spóźnili, to lider zespołu zachowywał się i wypowiadał, jakby nie jeden trunek alkoholowy miał już za sobą.
Kilkudniowy wypad na koncerty jest swego rodzaju wyjściem z wygodnej bańki.
Mamy tam do czynienia z tysiącami osób, których zwyczaje kompletnie odbiegają od naszych. Ludzi w przeróżnym wieku. Kilka generacji skupionych w jednym miejscu. Dlatego też najlepszym rozwiązaniem jest odstawienie na bok swoich oczekiwań i spoglądanie na otaczającą nas nową, chwilową rzeczywistość łagodniejszym okiem. Wówczas z przymrużeniem oka potraktujemy osobnika niechcąco trącającego nas łokciem podczas przemieszczania się do wymarzonego miejsca pod sceną czy też te kilka kropel złotego trunku, które skapnie na naszą stopę. Cieszmy się chwilą i czerpmy energię z wolności i braku jakiegokolwiek pośpiechu.