A kiedy jeszcze ciepło, to czemu by nie napisać czegoś lekkiego, zwiewnego jak dmuchawiec na wietrze. Posłał go ktoś i leci pod górę. Sukienka też się podwija. Ma kolor malinowy.
Lato
Jesteśmy ubrane z naszych miejsc, przesiąknięte, przemoczone, utkane z powidoków, krajobrazów, z pogód i wiatrów, z okolicznych słońc, własnych deszczów i kaloszy, z tego, do czego nas włożono, w czym nas wychowywano.
Dziewczęta i kobiety
Kwiaty drobne, ale szybkie niebieskie, jakby gadające, jakby całe stado byków. Drobny druk na spódnicospodniach. Spódnicospodnie opinają się na okrągło, bezwietrznie, ciasno. Kok wysoki, gruby, rzeźbiony. Usta pełne wyrwanych naprędce, za głośnych, zbyt czerwonych słów.
Hiszpanka
Policzki zakreślone, rzęsy i brwi też. Włosy proste na okrągłej twarzy, lśniące, pachną lakierem do paznokci. Smaczne hybrydy. Każdy paznokieć w innym smaku. Pastel, pomarańcz, cynamon. Co sezon zmiana. Palce intymnie nurkują w torebce ze srebrnym uchem, spieszą się, autobus zaraz się zatrzyma. Oczy robią unik, nie są siebie pewne. Niczego nie są pewne.
Polka
Wieszak jeszcze się kołysze, a spódnica już nad czółenkami. Kostki, nadgarstki, stukot obcasów, szczupłe ramiona w geście, że im nie zależy, jasna skóra i zegarek. Materiał półprzezroczysty, plisowany albo i nie. Niezobowiązujący. Spojrzenie w dół. Jeden detal. Pieg.
Francuzka
Wiatr od morza jest zimnie przyjemny. Zboże wcale nie faluje. Opada jasno, w dół, na ramiona. Na biały t-shirt, pod nim maszerują getry. Granatowe długie cygaretki. Pachną proszkiem do prania i wyważeniem. Rower prowadzi się sam. Wie, dokąd jechać. Kalosze skręcają łagodnie, jakby miały pod sobą mech.
Szwedka
Dłonie gestykulują nad talerzem. Są szybkie, rozmarzone i leniwe. W jednej z chwil mówienia drgają, ale jakby pływały, bez asfaltu, bez tych wszystkich niezbędnych chropowatych pospieszaczy. Nie ma przeszkód. Jest miękki kolor napiętej skóry. Jakby schowana poduszka w każdym geście. Zniknęła ostatnia arepa.
Wenezuelka
Pulchny i wycelowany, raz tu, raz tam. Dwa lśniące węgielki wprawiają go w ruch. Ach, jak często odbijają. Prawo lewo, tu i tam. Ślina miesza się z sokiem z arbuza. Kropla spadła na stopę. Nóżki jeszcze się trzęsą. Potrzebują balkonika. Mama i tata kupią pchacz. Węgielki rozbłysły, paluszek wskazał na kabel w kącie pomieszczenia. Sunie na kolanach. To się nazywa czworakowanie.
Dziewczynka
Uśmiech napina twarz, obejmuje pokój, oczy, czarno-biały zarys kości policzkowych i zęby. Jest mimiczny, kukiełkowy, mówi prawdę. Nic go nie hamuje, ale coś napędza. Jakaś wewnętrzna dobrze nastawiona radość. Jak w kosmicznym zegarku. Chichot wprawia czarne włosy w zakłopotanie, za mało są poruszone, za to lśnią obficie. Ale to nie szkodzi, bo możemy już wyjść z sali lekcyjnej.
Koreanka
Każdy ruch jakby przesuwać jakieś pudło po podłodze. Szura ciężko, dobrze, że nie zgrzyta. O słodki panie! O słodkie sapnięcia! Dużo guzików albo suwak i zapach wnętrza. To gdzieś tam w nim ukrywa się nigdy nie odpalana świeczka, a na stoliku obok gazetki leżą okulary i pastylki. Niestety nie są kolorowe.
„Dziecko już jesteś. Wchodź.”
Babcia
Jak się spojrzy na kolana w dół w pozycji siedzącej to można je złączyć, odsunąć, można nimi sporo czasu odczekać, można poruszać tak, jak się porusza książką w głowie. Nie wiadomo kiedy kolejna strona ze słowami zaczyna być drugą i następnym słowem. Plecak nigdy nie jest nieruchomy niezależnie w jakim byłby kolorze. Zawsze się do niego zwraca z tą samą prośbą. Daj mi, wypluj. To Hermes. Bóg granic. Czas się zniekształca pod dnem jej naszkicowanej walizki.
Emigrantka
Dominika Horodecka