Lejda, malownicze miasto w południowej Holandii, co roku 3 października zamienia się w centrum radosnej fiesty, którą wypełniają parady, śledzie, hutspot, bieg z frytkami i, co najważniejsze, wesołe miasteczko. To nie jest zwykły dzień w kalendarzu – to Leidens Ontzet, czyli święto odsieczy Lejdy. Co takiego celebruje się w tym dniu i dlaczego mieszkańcy Lejdy z tak wielką radością co roku wracają do wydarzeń sprzed wieków? Aby to zrozumieć, musimy cofnąć się do 1574 roku, kiedy miasto stanęło w obliczu głodu, a mieszkańcy stanęli do walki – a wszystko to po to, by wyjść zwycięsko spod hiszpańskiego oblężenia.
Lejda.
W XVI wieku miasto znajdowało się w samym centrum jednego z najdłuższych konfliktów w Europie – wojny osiemdziesięcioletniej (1568–1648), w której Niderlandy walczyły o niezależność od hiszpańskich rządów. Hiszpańskie wojska pod dowództwem generała Francisco de Valdésa postanowiły zdobyć miasto i przypieczętować hiszpańskie panowanie w regionie, co doprowadziło do długiego i brutalnego oblężenia.
Sytuacja w Lejdzie stawała się dramatyczna. Mieszkańcy przez prawie rok musieli przetrwać z minimalnymi zapasami, a głód i choroby zaczęły zbierać swoje żniwo. Pomimo tych przeciwności, mieszkańcy miasta nie poddali się i czekali na ratunek. I tu wkracza do akcji książę Wilhelm I Orański, lider holenderskiej rebelii przeciwko Hiszpanii. Postanowił użyć nietypowej, ale skutecznej taktyki – nakazał zatopienie pól wokół Lejdy, co pozwoliło holenderskiej flocie dotrzeć do oblężonego miasta i wypędzić Hiszpanów.
3 października 1574 roku
Lejda została uwolniona od hiszpańskiego oblężenia, a mieszkańcy odzyskali wolność. Po miesiącach głodu pierwszym posiłkiem, jaki otrzymali, był haring en wittebrood – śledź i białe pieczywo. To proste, ale sycące danie stało się symbolem wyzwolenia. Do legendy przeszła również historia o hutspocie, prostym daniu z ziemniaków, marchwi i cebuli, które według przekazów zostało znalezione w opuszczonym obozie hiszpańskim po ucieczce wroga. Dla Lejdy to nie tylko potrawa, to metafora przetrwania i wytrwałości w obliczu najtrudniejszych chwil.
Dzisiaj Leidens Ontzet to święto, które co roku przypomina mieszkańcom miasta o tym triumfie nad przeciwnościami. Ale jak można uczcić takie wydarzenie w nowoczesnym stylu? Oczywiście, z pompą i wesołym miasteczkiem na dokładkę!
To zdecydowanie nie jest spokojna uroczystość.
Miasto zamienia się w tętniące życiem centrum rozrywki, a głównym punktem programu są parady. Zaczynają się już wieczorem 2 października, kiedy na ulice wychodzą mieszkańcy w historycznych strojach, trzymając kwiaty, flagi i inne symbole, które przypominają o bohaterstwie ich przodków. To właśnie te parady są sercem obchodów – celebrują jedność, dumę narodową i przetrwanie w obliczu zagrożenia. Ulicami Lejdy maszerują orkiestry, grupy rekonstrukcyjne i mieszkańcy, którzy przystrajają miasto kolorami, muzyką i śpiewem. Jest to parada, w której historia spotyka się z nowoczesnością, a atmosfera radości unosi się w powietrzu.
Ale to dopiero początek, bo parady to tylko część wielkiego spektaklu. W samym sercu miasta, na placach i ulicach, rozstawiane jest wesołe miasteczko, które przyciąga zarówno dzieci, jak i dorosłych. Diabelski młyn, karuzele, kolejki górskie – wszystko to czeka, by każdy mógł poczuć wiatr we włosach i doświadczyć nieco adrenaliny. Uczucie podczas jazdy na diabelskim młynie, z widokiem z góry na rozświetlone miasto, które celebruje swoją wolność – jest bezcenne.
Wesołe miasteczko to nie tylko rozrywka, to także symboliczny element Leidens Ontzet. W końcu, kiedy miasto raz już odzyskało wolność, warto się nią cieszyć pełną piersią – najlepiej z watą cukrową w jednej ręce i biletem na karuzelę w drugiej!
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych momentów obchodów jest rozdawanie mieszkańcom hutspotu za darmo.
Ta kulinarna tradycja, która nawiązuje do prostego posiłku odnalezionego po hiszpańskim oblężeniu, trwa nieprzerwanie od wieków.
Hutspot serwowany jest podczas porannych uroczystości, a długie kolejki mieszkańców czekających na swoją porcję to już stały element świętowania. Dla wielu jest to nie tylko tradycja, ale również symboliczne nawiązanie do historii miasta. Bo przecież nic tak nie smakuje, jak darmowy hutspot podany z odrobiną dumy i wdzięczności.
Nie można też zapomnieć o klasycznym haring en wittebrood, który również rozdawany jest mieszkańcom. Chociaż dla niektórych może wydawać się to nietypowe danie, dla Lejdy ma ono wyjątkowe znaczenie. To tradycja, której mieszkańcy wiernie przestrzegają – i choć może nie każdy jest fanem śledzia, nikt nie odmawia symbolicznej porcji w tak ważny dzień.
Dzisiaj te tradycyjne potrawy wciąż są integralną częścią obchodów. Ale współczesna Lejda poszła o krok dalej i dodała do tego miksu coś równie wyjątkowego – bieg z frytkami, który stał się jedną z najbardziej charakterystycznych i zabawnych atrakcji.
Jak to wygląda w praktyce?
Bieg z frytkami to nieformalne, ale coraz bardziej popularne wydarzenie, w którym uczestnicy muszą biec przez miasto, trzymając w ręku talerz z frytkami – i co najważniejsze – bez ich rozrzucania! Zasada jest prosta: im szybciej przebiegniesz wyznaczony dystans i dostarczysz swoje frytki w nienaruszonym stanie, tym większa szansa na wygraną. Możesz zapomnieć o tradycyjnych wyścigach, gdzie liczy się tylko wynik czasowy – tutaj największe znaczenie ma to, czy frytki przetrwają.
Wszystko zaczęło się od lokalnej inicjatywy. Kilku mieszkańców szukało sposobu na dodanie do obchodów jeszcze większej dawki śmiechu i dobrej zabawy. Pomysł był prosty. Skoro Lejda jest miastem, które celebruje historię, to dlaczego nie połączyć tej tradycji z czymś tak przyziemnym jak frytki? Tak oto powstał bieg z frytkami, który szybko stał się jedną z najchętniej oglądanych i najweselszych atrakcji Leidens Ontzet.
Jak można zakończyć tak wspaniały dzień świętowania?
Oczywiście w wielkim stylu! Wieczorem niebo nad Lejdą rozświetla się barwnymi fajerwerkami, które są jednym z najważniejszych momentów Leidens Ontzet. Widzowie gromadzą się nad kanałami, na mostach i w parkach. Stamtąd podziwiają spektakularny pokaz sztucznych ogni, który co roku przyciąga tysiące ludzi. Fajerwerki to nie tylko rozrywka, ale również hołd dla odwagi i wytrwałości mieszkańców miasta. W ten sposób Lejda pokazuje, że pamięć o przeszłości jest wciąż żywa, a duma z wolności nigdy nie gaśnie.
Leidens Ontzet to nie tylko święto, to coś więcej.
To wyraz lokalnej tożsamości, jedności i przynależności do miejsca, które ma za sobą trudną historię, ale zdołało przetrwać. Mieszkańcy Lejdy każdego roku przypominają sobie, że ich miasto nie jest tylko punktem na mapie, ale miejscem, które symbolizuje siłę wspólnoty i determinację. Parady, hutspot, fajerwerki, wesołe miasteczko – to wszystko elementy, które sprawiają, że mieszkańcy mogą na chwilę oderwać się od codzienności i poczuć, że są częścią czegoś większego. Tego dnia większość osób mieszkających w Lejdzie ma dzień wolny od pracy. Firmy czy urzędy są zamknięte, żeby każdy mógł poświęcić swój czas na zabawę i celebrowanie tak ważnej daty w niderlandzkim kalendarzu.
Leidens Ontzet to przykład, jak historyczne wydarzenie może przekształcić się w nowoczesne święto, które łączy przeszłość z teraźniejszością. To nie tylko upamiętnienie wyzwolenia miasta. To także okazja do wspólnego świętowania, cieszenia się towarzystwem innych i odkrywania na nowo lokalnej kultury.
Wesołe miasteczko, które co roku pojawia się w centrum Lejdy, to symbol nowoczesnego podejścia do obchodów.
To miejsce, gdzie tradycja spotyka się z rozrywką. Mieszkańcy mogą razem z dziećmi i przyjaciółmi bawić się i świętować w sposób, który łączy pokolenia. Radosne krzyki dzieci na karuzelach mieszają się z dźwiękami historycznych orkiestr. Zapach smażonych przekąsek unosi się w powietrzu, przypominając, że Lejda to miasto, które potrafi się bawić.
Pomimo że korzenie tego święta sięgają XVI wieku, Leidens Ontzet ewoluowało, dostosowując się do współczesnych czasów. Wydarzenia takie jak koncerty, festiwale muzyczne, wystawy artystyczne czy zawody sportowe to nowoczesne dodatki do programu. To one sprawiają, że święto przyciąga nie tylko mieszkańców, ale również turystów z całego świata.
Dla wielu odwiedzających to okazja, by doświadczyć nie tylko historii, ale także holenderskiego stylu życia. Otwartości, gościnności i radości z małych rzeczy. Leidens Ontzet to nie tylko lokalne święto – to wydarzenie, które łączy ludzi, celebruje przeszłość i patrzy w przyszłość z optymizmem.
Jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, czy warto odwiedzić Lejdę 3 października, odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak!
Leidens Ontzet to jedno z tych świąt, które nie tylko celebrują ważne historyczne wydarzenie, ale także pokazują, jak radosna i dynamiczna może być współczesna społeczność. Od parad, przez hutspot i śledzie, aż po diabelski młyn i fajerwerki – każdy znajdzie tu coś dla siebie.