Felietonydzień kota i kociary

Mówi się, że kot to widzialna dusza domu. Każdy właściciel kota potwierdzi, że życie z miauczącym towarzyszem nigdy nie jest nudne, a nawet najkrótsza z nim znajomość pozostawia trwały ślad nie tylko na podrapanych meblach, ale przede wszystkim w ludzkim sercu. Z okazji Międzynarodowego Dnia Kota zapraszamy do przeczytania kocich historii naszych klubowiczek.

Pan kotek jest chory… 

Bycie kocią matką potrafi być naprawdę męczące, a szczególnie, zwłaszcza kiedy ma się chore dziecko wymagające ciągłej opieki – opowiada Karolina. Mam przepiękną, trójkolorową kotkę. Trafiła do nas w rocznicę śmierci jednego z naszych ulubionych artystów – Jima Morrisona – dlatego postanowiliśmy nazwać ją Moris Johnes, w skrócie Mojo. Utarło się jednak Moris i właśnie na to imię reaguje. Już pominę fakt, że w swojej książeczce zdrowia i wszelakich innych papierach moja kotka widnieje jako “Maurice” – Maurycy… Urok Francji, języka francuskiego i mojej nieuwagi. Dlatego też wszyscy bardzo się dziwią: “Dlaczego Maurycy, skoro to kotka?”. No i zaczyna się tłumaczenie od nowa, że to Moris, od Jima Morrisona, tylko żyjemy we Francji, słysząc “Moris”, Francuz pisze “Maurice” i tyle zostaje ze światowego imienia dla zwierzaka.

Oprócz tego, że podaje łapki na zawołanie (miesiące treningów), ma jeszcze jedną super moc. Jest astmatyczką. Tak, pewnie też przecieracie oczy ze zdziwienia. Kiedy weterynarz nas o tym poinformował, sami nie mogliśmy uwierzyć. Nasza mała Moris jest astmatyczką i alergiczką podatną na choroby zajmujące płuca. Z tej racji ma swoje inhalatory, których nie znosi. Na całe szczęście jest łasa na różne przekupstwa, za łyżkę śmietanki czy plaster łososia zrobi wszystko. Ma swoje wzloty i upadki, kiedy dosięga ją atak astmy, wygląda jak futrzasty akordeon, świszczy i kaszle. Widać, że bardzo ją to męczy, nie protestuje, kiedy trzeba podać jej leki. Zwierzę to ogromna odpowiedzialność, chory pupil staje się natomiast oczkiem w głowie, dla którego zrobi się wszystko.

Poza atakami astmy Moris jest bardzo… kocim kotem. Uwielbia gryźć kartonowe pudełka, bawić się czymkolwiek, co znajdzie się w zasięgu jej łapek. Jej odwiecznym wrogiem jest czerwona kropka lasera, która nigdy nie daje się złapać! Kiedy jestem sama w domu nie odstępuje mnie na krok – nawet w toalecie nie mam chwili spokoju. Jęczy i miauczy, kiedy tylko wejdę do kuchni, gdyż liczy na jakiś smakołyk. Uwielbia bawić się w ogródku – zbudowaliśmy jej nawet domek! Złapaliśmy się ostatnio z chłopakiem na myśli: jakby wyglądało nasze życie bez niej? Odpowiedź jest prosta – byłoby koszmarnie nudno, Moris codziennie dostarcza rozrywki i tematów do rozmów. Dom jest tam, gdzie kot twój!

Koty umieją w magię 

Zawsze byłam psiarą – mówi Basia. A właściwie to zwierzęciarą, bo przez okres dzieciństwa i lat nastoletnich przeszłam przez fazy marzenia o posiadaniu niemal każdego zwierzątka. Od myszek i szczurków, przez chomiki, króliki, świnki morskie po – oczywiście to najbardziej – psy. Nie pominęłam też papug, legwana ani nawet rybek. Jedyne co omijałam dość długo to koty. I pewnie właśnie dlatego, jak tylko się usamodzielniłam i wyprowadziłam z domu – od razu kupiłam sobie kota. W teorii. Bo naprawdę to wcale nie jest kot, ale kotopies. Stworzenie, które formalnie jest kotem, ma to nawet napisane w rodowodzie, razem z bardzo długą i skomplikowaną nazwą koloru (niebieski szylkret klasycznie pręgowany, jakby się kto pytał), ale tak naprawdę… no nie za bardzo.

Zamiast – jak na przedstawicielkę swojego gatunku przystało – drzemać na zapiecku albo chociaż chować się na szafie i syczeć na bogu ducha winnych przechodniów, ona łazi za mną wszędzie jak pies (albo małe dziecko). Ja do kuchni – ona do kuchni (no dobra, to akurat łatwo wyjaśnić). Ja do pokoju – ona do pokoju. Ja do drugiego pokoju – ona także. Ja do łazienki – ona za mną. Jeśli tylko drzwi nie są całkiem domknięte, sama je sobie otworzy. Przecież mogłabym wpaść do sedesu i już nigdy nie wyjść, prawda?? Kiedy pisałam to ostatnie zdanie, właśnie próbowała dostać się na biurko.

No ale pomijając już kwestię gatunku psychicznego (skoro istnieje coś takiego jak płeć psychiczna, to gatunek psychiczny chyba też), posiadanie kota nauczyło mnie mnóstwa rzeczy o świecie. Na przykład tego, że kot zawsze jest po złej stronie zamkniętych drzwi. Nie tylko łazienkowych, ale w ogóle każdych. Dzięki kotu poznałam też lepiej swoje mieszkanie: kicia bowiem któregoś dnia zniknęła. Istny kamień w wodę. Sprawdziłam wszystkie bardziej i mniej oczywiste miejsca, a nawet te całkiem nieprawdopodobne jak szafki w kuchni. NIC. Do dziś nie wiem, gdzie ona była, ale dowiedziałam się, że każde mieszkanie, w którym jest kot, zawiera także Czarną Dziurę Na Kota.

W jakimś momencie naszej wspólnej przygody nauczyłam się podawać kotu tabletki, a zaraz potem: szukać na podłodze wyplutych tabletek. Odkryłam też, że kot może się poślizgnąć, zeskakując z czegoś i zwichnąć łapę. Bo czemu nie? A skoro już mowa o skakaniu, to nie wiem jak w innych egzemplarzach, ale w moim mięśnie tylnych łapek (te odpowiedzialne za wskakiwanie) chyba są bezpośrednio połączone ze strunami głosowymi – nie widzę innego wyjaśnienia, dlaczego prawie każdemu skokowi towarzyszy bojowy okrzyk.

A jeśli już jesteśmy przy braku wyjaśnienia, to nie mam też pojęcia, czemu po nocnej wizycie w kuwecie zawsze, ale to zawsze następuje rundka galopkiem po mieszkaniu, zakończona susem (z bojowym okrzykiem, a jakże) prosto do naszego łóżka. Ktoś się orientuje? Rzeczy, których nie wiem, nie rozumiem i nie ogarniam, jeśli chodzi o kocie sprawy, jest jeszcze sporo, ale jest coś, co wiem na pewno – koty umieją w magię. Potrafią na przykład sprawić, że człowiek nienawidzący kotów całe swoje długie życie i odgrażający się „łapa tego kota nie przekroczy progu mojego domu!”, radośnie raportuje „kupiłem kici śliczną czystą wołowinkę”, jednocześnie częstując córkę kaszanką.

Nala 

Moja kotka jest wyjątkowa, powie każdy właściciel mruczącego pieszczocha. Ale tak właśnie jest – potwierdza Olga. Dla każdego z nas nasz zwierzak jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Nala jest z nami od roku i nie pamiętam już, jak to było bez niej. Każdego dnia uczymy się swoich zachowań, dzielimy przestrzeń i szanujemy swoje granice. Tym samym tworzymy zgrany team, który świetnie się dogaduje. Nala nie lubi spać z nami w łóżku (co akurat jest dla mnie wygodą), jednak nawet w nocy nie odstępuje nas na krok. Leży wtedy na parapecie czy też na podłodze w okolicy łóżka, a wieczorami nie dalej niż dziesięć centymetrów od nas.

Gdy wracam do domu, wskakuje na blat, aby być wyżej, wtula się we mnie i domaga się pieszczot. Gdy jesteśmy same w domu, cały czas za mną chodzi. Razem gotujemy, robimy pranie i odkurzamy. Razem odpoczywamy, razem oglądamy serial. Moja kocica zna się na zegarku i codziennie o tej samej godzinie stoi przy misce i czeka na jedzenie. Czasami, gdy śpi we mnie wtulona, mimo że muszę po coś wstać, zostaję w bezruchu, bo wiem, że Nala wstanie i pójdzie ze mną, zamiast spać dalej. Nala na hasło “jedziemy” wskakuje do transportera, gotowa do drogi. Na dźwięk ulubionej zabawki zrywa się nawet z najgłębszego snu, a porzuconą zbyt szybko przynosi nam pod nos niczym pies. Nie wyobrażam sobie już życia bez tego małego futrzaka. 

Myśli swobodne kota Feliksa zwanego Bubą 

Skoro chcecie wiedzieć, jak wygląda życie dwujęzycznego kota to proszę bardzo. Dla przyjaciół i rodziny jestem Buba, chociaż w moim już dziewięcioletnim życiu słyszałam różne wersje moich imion. Na początku byłem Łatką, jakże mogli się tak pomylić! Po pierwszej wizycie u weterynarza okazało się, że zdecydowanie nie jestem kocicą. Moje piękne, aksamitne futro wskazuje, że jestem szlachetnie urodzony, bo jakże może być inaczej, gdy ktoś całymi dniami chodzi w garniturze. Sami popatrzcie, a jednak moi ludzie, tak ich sobie nazywam, chyba za bardzo podatni byli na marketingowe sztuczki telewizji, kiedy w papierach oficjalnie wpisali imię Feliks (jak z tej kociej reklamy).

Mieszkamy w Cheshire, jak więc się pewnie domyślacie sporo wiem o najsłynniejszym kocie Cheshire (tak, tym od Alicji!). Jestem w poważnym wieku, w przyszłym miesiącu będę obchodził dziewiąte urodziny, to jakieś 57 lat ludzkich. Dlatego nie bawią mnie już głupie żarty, uwielbiam przesiadywać z rana na oknie, wiem dokładnie, co dzieje się w okolicy. Po południu lubię wrzucić coś na ząb, podpatruję uparcie życie gołębi i srok, a wieczorami czytam książkę z moją ludzką mamą. Nie stronię od prac ręcznych, wszystkie śrubki muszą być dokładnie przeliczone w pudełku z narzędziami. Najlepsza pora dnia jest około siedemnastej, kiedy dostaję ulubioną saszetkę z tuńczykiem na obiadek.

Gdzie diabeł mówi: matka, już pospałaś! 

Jestem matką kocią nawróconą – opowiada Agnieszka. Moja rodzicielka nie darzyła kotów sympatią, więc dorastałam z psami i małymi stworzeniami, które kot mógłby zeżreć. Natomiast w domu mojego partnera tendencje były inne i z połączenia naszych pragnień powstał nasz prywatny zwierzyniec, mała fabryka sierści. Pies i kot, po jednym, takie było początkowe założenie. Być może jestem winna pojawienia się drugiego kota nieco bardziej niż K. A trzeci w zasadzie przyszedł sam, więc to się nie liczy (a powinno za dwa koty, bo właśnie tyle przejada ten ostatni dodatek do rodziny). Tak samo, jak w przypadku tatuaży – ciężko poprzestać na tylko jednym sierściuchu.

Jak każda matka, jednakowo kocham swoje dzieci i troszczę się o nie po równo, ale… Typową córeczką mamusi jest moja szylkretka Mia, nasz pierwszy kot. Jest piękna, wygląda, jakby jakiś malarz impresjonista pociapał ją na czarno, rudo i biało, gdzieniegdzie z prążkami. Mamy specjalną więź, to moje względy i miłość są zawsze najbardziej pożądane. A czasem wręcz wymuszane – nierzadko o piątej rano. Wszyscy, poza mną, mogą spokojnie spać. Nie chodzi tu o miau-miau czy trącanie łapką, dziewczę wie doskonale, jak zwrócić moją uwagę, choćbym spała jak zabita. A taką moc nade mną posiada… dźwięk szatkowania mojego dobytku.

Mia jest niszczarką do papieru, a moje półki pełne są książek, których losem można mnie szantażować. Wie, że będę niezadowolona, jeśli da się opętać demonom zniszczenia, więc teraz, w wieku sześciu lat, nauczyła się generować odpowiedni dźwięk, który zerwie mnie na równe nogi, bez wyrządzania większych szkód moim zbiorom. Przebiegła – efekt osiąga, nie ryzykuję spania w najlepsze. Niemniej, mnóstwo książek nosi ślady jej pazurów. Dodam, że kocham książki – ale ją bardziej.

Kiedy już się wyszaleje, z trybu “czort” przechodzi w stan spoczynku. Najchętniej układa się wtedy na lub obok mnie w pozycji na koci bochenek. Przednia łapka musi przylegać do mojej ręki i zaczyna się “ssanie kciuka”, przy którym odpływa, mrucząc jak mały silniczek. Gdy była maleńka, do snu ciućkała skórę na mojej ręce – najczęściej wierzch dłoni lub zgięcie łokcia czy policzek. Cała bywałam ośliniona przez te rytuały. Podobno to przejaw choroby sierocej, kocica faktycznie dość szybko chciała mieć święty spokój od swojego potomstwa. Teraz kiedy Mia jest już dostojną dorosłą kotą, pozostała tylko ta wersja demo z kciukiem lub ssanie fałdki kocyka – wciąż mnie tym rozbraja.

Jednakże ostrzegam – niech was nie zwiodą te śliczne piegowate usteczka. W języku angielskim umaszczenie szylkret to tortoiseshell i nie na darmo mówi się o takich kotach, że mają tortitude (z ang. to have an attitude, w tym kontekście problematyczne nastawienie). Moja kocica warczy, pilnuje domu i jest groźniejsza od mojego amstaffa. Nie radzę z nią zadzierać! Tylko ja mam immunitet.

Warto mieć kota 

Posiadanie kota to niesamowita frajda – mówi Basia. Ilość miłości, którą na co dzień obdarowuje cię twój zwierzak, jest ogromna. Jednak posiadanie kota to też duża odpowiedzialność. Dla nas nasze dwa koty – Mania i Tajfun – są członkami rodziny. Dbamy o nie, troszczymy się o nie, pilnujemy ich, zapewniamy im rozrywkę. Kiedy jednak twój futrzak nagle opada z sił, traci wigor i wtula się w ciebie częściej niż zazwyczaj, w zasadzie okupując twoje kolana jak ostatni bastion spokoju, wiesz, że coś jest na rzeczy. Serce kraja ci się, kiedy widzisz, że cierpi. Reagujesz natychmiast. Wizyty u weterynarza, leki, obserwacja. Nie jest istotne, ile czasu spędzisz, obserwując go, czy dobrze reaguje na antybiotyk, nie jest też istotne, ile pieniędzy zostawisz u weterynarza. Liczy się to, aby członek twojego stada wrócił do zdrowia. Czy zatem posiadanie zwierzaka, a co za tym idzie odpowiedzialność za żywą istotę, jest tego warte? Jest. To wdzięczne spojrzenie, którym obdarza cię, gdy ból mija, gdy znowu wraca mu wigor i chęć do zabawy, jest bezcenne. Ta bezinteresowna miłość, którą możesz bez problemu wyczytać z zachowania i spojrzenia twojego futrzaka jest absolutnie bezcenna. Warto mieć kota.

O swoich kotach opowiedziały:

Karolina

Basia

Olga

Viola Kręgowska

Agnieszka Ramian

Basia Gudaniec

 

Zebrała Dominika Lewandowska

4.8 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Viola z MBJ
3 lat temu

Cudowne te kocie opowieści o kotach można rozmawiać i czytać do białego rana i jeszcze dłużej,pozdrawiam wszystkie Kocie Mamy 🐱