Ostatnio po raz kolejny usłyszałam to pytanie i musiałam wziąć głęboki oddech, zanim zdecydowałam się na odpowiedź. W końcu rozumiem, co kryje się za tym pytaniem: tęsknota, chęć spotkania, utrzymania kontaktów mimo dzielącej nas odległości. Rozumiem, bo sama czuję to samo – gdybym miała powiedzieć, czego mi najbardziej brakuje z Polski, odpowiedź byłaby tylko jedna: ludzi, ludzi i jeszcze raz ludzi. No i Torcika Wedlowskiego, ale ten akurat mogę dostać w polskim sklepie.
Dlaczego więc tak irytująco na mnie działa proste pytanie wynikające najzwyczajniej w świecie z chęci spotkania?
Myślę, że to kwestia sformułowania samego pytania – jakże inaczej by ono brzmiało, gdyby powiedzieć: kiedy i gdzie możemy się spotkać? Albo tak wyczekane pytanie przez wielu emigrantów: kiedy mogę cię odwiedzić? Słysząc po raz kolejny: „kiedy wpadniesz do Polski?”, zagryzam wargi, by nie powiedzieć, że z Wiednia do Polski jest dokładnie tyle samo kilometrów, co z Polski do Wiednia. Że to nie niedostępny koniec świata.
Czasem przeczytam w wiadomości, że ktoś owszem, chciałby mnie odwiedzić, ale z miasta X nie ma dogodnych połączeń do Wiednia, trzeba jechać z przesiadkami, brać urlop na samą podróż, bilety też dość drogie… Jasne, rozumiem. Tylko czy spodziewasz się, że ta sama droga będzie dla mnie nagle łatwa, szybka i przyjemna, a o pieniądze nie muszę się martwić, jeśli zarabiam w euro? Czy po prostu uważasz, że to nie ma znaczenia, bo skoro wyjechałam, to mam obowiązek regularnie przyjeżdżać, nieważne, jak bardzo jest to dla mnie drogie i niewygodne?
Oczywiście, że czasem do Polski wpadam i są to już głównie wyjazdy towarzyskie.
Przestałam tam jeździć po to, żeby po kosztach sprawdzić zęby czy kupić produkty, które przecież i tak dostanę w Austrii. Mam też w Polsce parę osób, które już mnie na emigracji odwiedziły – czasem więcej niż raz – i one są zawsze na pierwszym miejscu na mojej liście spotkań podczas wizyty w kraju. Wciąż jednak jakaś część mnie wolałaby się spotkać w Austrii, a nie w Polsce i nie jest to kwestia niechęci do podróży. Mam po prostu świadomość, że jak już przylecę do Warszawy, gdzie studiowałam i pracowałam przez kilka lat, to mój kalendarz będzie pełen spotkań.
Może nawet uda się posiedzieć przy piwie przez trzy-cztery godziny, ale ten krótki czas nie zastąpi miesięcy niewidzenia się. Tymczasem moi goście w Austrii naturalną koleją rzeczy spędzają ze mną większość swojego wyjazdu. Nocują w moim mieszkaniu, staram się oprowadzać ich po mieście, mamy dla siebie dużo więcej czasu niż jedno krótkie wyjście na piwo, po którym lecę już na kolejne spotkanie. Czasem mnie boli, że moje wypady do Polski tak wyglądają, ale z drugiej strony – lepsze to niż nic. Lepiej choć raz w roku mieć te kilka godzin spotkania twarzą w twarz, niż stwierdzić, że tak na weekend to się nie opłaca przylatywać…
Im dłużej mieszkam za granicą, tym bardziej mi z Polską nie po drodze.
Niektóre relacje pod wpływem czasu się rozsypały, niektórzy znajomi też się porozjeżdżali, emigrowali do jeszcze innych państw. Sama już mieszkałam w pięciu miastach na terenie trzech krajów i przyjaciół mam mocno porozrzucanych po świecie. Urlopu i pieniędzy by nie wystarczyło, by chcieć ich wszystkich regularnie odwiedzać. Mam jednak wrażenie, że o ile od znajomych ze Szwecji czy Wielkiej Brytanii słyszę, że fajnie byłoby się kiedyś spotkać – może u nas, może u ciebie, a może gdzieś w innym państwie na wspólnym wypadzie na weekend – to z Polski płyną tylko naciski na mój przyjazd do kraju.
Im dłużej mnie nie ma, tym mocniejsze, bo na pewno tęsknię, z chęcią zjem pierogi, porozmawiam sobie w ojczystym języku i posiedzę nad Wisłą. A ja, choć lubię czasem pospacerować po Warszawie czy Wrocławiu jako turystka, coraz mniej czuję się w Polsce jak u siebie. Coraz bardziej szkoda mi marnować ograniczone dni urlopowe na te wypady, gdy zamiast tego mogę zjeść lasagnę we Włoszech, pospacerować wśród greckich ruin czy napić się sangrii w Hiszpanii. A jeszcze szczęśliwsza jestem, gdy moi bliscy z Polski też myślą w ten sposób i zamiast: „Kiedy wpadniesz do Polski?”, słyszę: „A może spotkamy się na piwo w Pradze?”.
W końcu ja dalej za tymi ludźmi tęsknię, dalej się z chęcią spotkam, ale też równie chętnie odwiedzę nowe miejsca i spróbuję nowych smaków – i z przyjemnością zrobię to w dobrym towarzystwie. Nie przywiązuję się do miejsc, ale do ludzi – Lublin, Warszawa, Wrocław są to miasta, gdzie mam bliskich i jeśli tam jadę, to jadę do nich. Gdyby ci bliscy się przenieśli gdzieś indziej, zapewne nigdy więcej bym już do tych miejsc nie zawitała – nie czuję sentymentu. Dlatego, cytując Grzegorza Ciechowskiego: „nie pytaj o Polskę”. To nie za nią tęsknię.
Gabi // www.gabiblog.pl
„Im dłużej mieszkam za granicą, tym bardziej mi z Polską nie po drodze” nie sądziłam że kiedyś będę się tak właśnie czuć.
Ja się chyba tego spodziewałam, bo jednak człowiek żyje tą „zagraniczną” codziennością 🙂 Bardziej mnie zaskakuje, że często niektórym w Polsce trudno to zrozumieć, że emigrant oddala się mocno od tego wszystkiego…
8 lat powoli robi swoje ale jest to dla mnie kolejny kryzys przejściowy, oby 😀
Myślę, że takie podejście ludzi mieszkających w Polsce wynika z tego, że oni zostali u siebie, są bardziej przywiązani do jednego miejsca, nie są aż tak skorzy do zmian jak my, którzy zdecydowaliśmy się na emigrację. Zadając więc pytanie „kiedy nas odwiedzisz?” zakładają niejako w sposób naturalny, że tak jak dla nich Polska jest domem, tak i dla Ciebie nim jest, nie wyobrażają sobie, że może być inaczej. Zauważ, że ludzie bardzo często określają innych na podstawie samych siebie (zarówno w dobrym jak i złym kontekście) i równie często patrzą tylko przez swój pryzmat. Wychodzenie z tego rodzaju komfortowej pozycji… Czytaj więcej »
Myślę, że byłabym w stanie zrozumieć taki tok rozumowania u kogoś, z kim nie mam bliższego kontaktu – że faktycznie postrzegałby mnie przez pryzmat własnych doświadczeń 🙂 Ale od bliskich jednak oczekuję, że z wielu rozmów na przestrzeni lat wywnioskowali, iż mój dom jest już poza Polską… No ale może nawet rozumieją, tylko wciąż uważają, że pewnie za starym domem też trochę tęsknię 😀
Również pozdrawiam! 🙂
Zgadzam się zarówno z Janem co do tego jakie są przyczyny tego zjawiska (prawdopodobnie właśnie takie) jak i z Gabi, że od najbliższych oczekiwałabym trochę większego zrozumienia mojej sytuacji 🙂 Ogólnie mam dokładnie takie same doświadczenia jak Ty – tak jakby bliscy i znajomi mi sugerowali że to niejako moja powinność – przyjeżdżać, odwiedzać. Tak jak ktoś tu niżej napisał „bo ty wyjechałaś”. Aż się czasem zastanawiam czy to jest jakieś moje przewinienie? Mam czuć się ukarana za to że wyjechałam? Ehhh temat jest długi i szeroki, ale na pewno jest to sytuacja której się nie spodziewałam wyjeżdżając za granicę,… Czytaj więcej »
Dlaczego tylko Ty masz odwiedzać? Kiedys się dowiedziałam:”przecież to ty wyjechałas”.
Bardzo ciekawy artykuł. Ja mieszkam w Stanach Zjednoczonych, mam 10 dni urlopu bezpłatnego i jest nas czwórka z dziećmi, staram się latać do Polski co roku, a i tak są pytania czemu tak rzadko. Nie spodziewałam się, że emigrantów w Europie rzadko z Polski odwiedza rodzina czy znajomi, bo jeszcze do USA no to trochę daleko, no i na pewno dużo drożej, ale w Europie?
Och znam to uczucie i w Polsce bywam już tylko w wakacje. Dosłownie, nie robię nic, zero lekarzy i fryzjerów, tych już mam w Zurychu i polskie sklepy też mam, aż trzy!