Stambuł: starszej pani wracającej ze sklepu rozdziera się siatka z owocami i morele rozsypują się na cały chodnik i część ulicy. Razem z kobietą rzucam się je zbierać, zanim rozjadą je samochody…
Stambuł: jadę ze sklepu busikiem serwisowym, obładowana siatkami – zostawiam panu kierowcy standardowy „napiwek”…
Warszawa: rozmawiając, zbliżamy się do bramy wejściowej na nasze osiedle. Mój luby gwałtownie się zatrzymuje, czeka i otwiera bramę szerzej – przepuszcza panią obładowaną siatkami…
Warszawa: po długiej dyskusji po polsku o wyborze menu w restauracji (pani kelnerka nie mówi po angielsku, a mój luby uczy się polskiego dopiero od niedawna) – dostajemy potwierdzenie płatności kartą…
Wszystkie historie łączy jedno: zwrot, który ja usłyszałam w Turcji, a który mój luby usłyszał (i zobaczył) w Polsce. Thank you. Usłyszany od osób, które w ogóle nie znają angielskiego, ale które chciały tym jednym zwrotem okazać wdzięczność i niejako gościnność. Dla nich nie miało znaczenia, skąd jesteśmy (zresztą nie mogli tego wiedzieć).
Na fali obecnej wrogości wobec imigrantów warto zauważyć, że są też na nich pozytywne reakcje, niezależne od miejsca i od narodowości. Bo mój luby jest tak samo gościem w Polsce, jak ja byłam w Turcji (a oboje będziemy kiedyś w jakimś jeszcze innym miejscu). I chciałabym, żeby każdy mógł mieć do czynienia z tak pozytywnymi reakcjami, z jakimi my dotychczas mieliśmy do czynienia.
Wsiadam do autobusu, pytam kierowcę, czy jedzie do miejsca A.
Kierowca pół godziny później woła przez cały pojazd: „Siostro, siostro[1], to twój przystanek!” i macha zawzięcie, żebym na pewno zrozumiała, że to już tutaj mam wysiąść. Mój luby próbuje dogadać się z kierowcą taksówki, dokąd dokładnie chce dojechać. Tamten wyjmuje telefon i włącza google translatora, po czym wiezie lubego gratis dwa bloki dalej.
Chodzę dość regularnie do pewnej lokalnej piekarni, bo uwielbiam ich ciasteczka. Po jakimś czasie pan piekarz wypatruje mnie na ulicy i z daleka macha, wołając, że są właśnie świeżo upieczone moje ciasteczka. Mój luby zakochał się w polskich sernikach i ma jedno miejsce, gdzie mu najbardziej smakują. Pewnego razu, gdy znów kupuje kilka miniserniczków, sprzedawczyni wpakowuje mu dodatkowy kawałek gratis. Puszcza do niego oko, pokazując, że będzie pysznie (i było).
Ten pan kierowca autobusu, taksówkarz, piekarz, sprzedawczyni nie mieli pojęcia, skąd jesteśmy. Bo to nie miało znaczenia. Jak się nad tym zastanowić, to to naprawdę nie ma znaczenia. Ja nie pomagam pani zbierać moreli, bo jest Turczynką. Mój luby nie przytrzymuje pani bramy dlatego, że ta jest Polką. Dla nas to nie miało znaczenia, myślicie, że dla nich miało? Liczy się to, co ktoś sobą reprezentuje, jaką ma osobowość, a nie jego kolor skóry lub pochodzenie.
My mieliśmy wybór – przeprowadzaliśmy się dlatego, że chcieliśmy.
Ale nie każdy, oczywiście, go ma. Jest jeszcze jedna historia imigracyjna. Jeden z moich bliskich utknął w Niemczech, gdy w Polsce wprowadzono stan wojenny. Był zmuszony tam zostać, bo jego własny kraj nie pozwalał mu wrócić. Zostać w kraju, który poznał tydzień wcześniej. Był zmuszony ułożyć sobie tam życie od nowa, zupełnie nie znając języka. I był jednym z tysięcy Polaków, których nagle władze Niemiec musiały jakoś rozlokować, bo w innym, pobliskim kraju nastał kryzys.
On akurat w Niemczech został trzydzieści lat, stał się obywatelem tego kraju. Teraz jest z powrotem w Polsce. Jest Niemcem czy Polakiem? Jest imigrantem czy swoim? Przyjechał do Polski – wyjechał do czegoś nowego czy wrócił do czegoś starego? U niego historia dobrze się skończyła, bo miał później wybór i możliwość jego realizacji. Ale czy ta historia nie brzmi zbyt znajomo? Zamień tylko kraje na np. Syrię, Meksyk, Wenezuelę, Iran, Nigerię… Większy lub mniejszy kryzys. Albo nawet nie kryzys, ale zwykła codzienność, która jest cięższa do zniesienia, niż możemy sobie wyobrazić.
Naprawdę chcesz mówić osobom, które postawiły wszystko na jedyną szansę ratunku, jaką jest ucieczka, żeby wróciły?
Do czego? Naprawdę chcesz nie dawać szansy wyboru, który my sami mieliśmy, ludziom, którzy są „gorsi”, bo mieli tego pecha, że się urodzili w niewłaściwym kraju? Naprawdę uważasz się za lepszego od nich, za człowieka współczesnego? Bo wydaje mi się, że bycie human jest bardzo mocno związane z byciem humanitarian, a coraz rzadziej to widzę. I przeraża mnie to, że bardziej szanuję nieznajomą panią z morelami czy pana piekarza niż mojego sąsiada, Prawdziwego Polaka, który również za rok, dwa, pięć może stać się takim samym imigrantem, jak ten, którym teraz gardzi.
Thank you. Nie zapominaj, że każdy może być imigrantem (czy tego chce czy nie).
___________________________________________
Ania, ważne słowa, piękny tekst 🙂
Bardzo pozytywny przekaz. Dziękuję i pozdrawiam. 🙂
Sama racja… tylko żeby tak właśnie o tym jeszcze w polskich kościołach mówili… to ludzie zmienili by zdanie. A jest tylko szczucie na imigrantów i tu bardziej ludziom chodzi nie o zwykłych ludzi tylko o napływ terrorystów, którzy przy okazji mogą się dostać do Polski… bo mają przykłady z Europy Zachodniej… z tego wynika wrogość zwłaszcza do zdrowych, młodych mężczyzn a nie do całych rodzin. To obawa o pogorszenie życia zwykłego obywatela w Polsce.