Felietony

Ale właściwie dlaczego?

Zadaję sobie to pytanie po raz pierwszy. Wcześniej jakoś nie przyszło mi do głowy. Bo z rodziną – ktoś może właśnie udziela uprzejmej odpowiedzi, to takie oczywiste. Tak, bliscy mają ogromne znaczenie, ale rodzinę można sprowadzić z Polski tu. Gdziekolwiek to „tu” jest, każdy ma swoje „tu” i „tam”, swoje „do” i „z powrotem”. A jednak nie! Nie zapraszam nikogo, pakuję walizkę i lecę do…

W Katowicach o tej porze roku różnie. Raczej bezśnieżnie, raczej szaro i dżdżyście, węgiel wchodzi do oczu, do nosa, pod szalik, szczypie w oczy zimny wiatr, niebo zasnute smogiem nie chcę odsłaniać gwiazd, a co dopiero tej pierwszej, pierwsza musi się przebić przez wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne oraz ogólną niechęć zimy do zimowania. Zanim jednak to nastąpi jeszcze szał zakupów. Mama mówi do mnie – ale czy my z tym wszystkim zdążymy? Czy to nie jest aby przesada? To jest jakieś szaleństwo. Powtarzane co roku narzekania jak zaklęcia muszą się wypowiedzieć, inaczej święta nie przyjdą. Pod centrum handlowym ścisk. – To gdzie my zaparkujemy? Boże drogi, ci ludzie powariowali! Prezenty… Tysiące możliwości i tylko jeden wybór. Czy właściwy? W radiu Feliz Navidad, jak miło rozumieć treść piosenki i przebłysk dawnego wspomnienia o Hiszpanii, jak tam było zimo o tej porze roku, dobrze jest być w swoim tu i wiedzieć co to kaloryfery. Skarpety w Mikołaje, majtki dwie pary, bo drugą dają minus pięćdziesiąt procent, bransoletka z niebieskim piórkiem, papier do pakowania w pastelowe kropki, książki – jaki to był tytuł? A tak, Modlitwa żaby, kawa ta dobra i co jeszcze, co jeszcze? W głowie świszczy brak pomysłów,  a w radiu Kto wie czy za rogiem nie stoją Anioł z Bogiem. Jak dobrze, gdyby stali, gdyby tak im szepnąć do ucha, wyjaśnić kilka spraw, przeprosić się ze swoimi demonami – z tym wszystkim, co tak bardzo chciało się zrobić przez ostatni rok, ale czego się nie zrobiło, co nie wyszło, co się potłukło i nie poskładało, co leży rozbite i kłuje w myśli, nie dając im spokoju.

To ja może od razu skoczę po obrus, bo ten stary się już do niczego się nie nadaje. – To leć!

– Lecę!

A potem rytualna wyprawa po choinkę.

Drzewko już stoi w salonie, pachnie świątecznym zdumieniem, tą przytulnością, jaka się niepostrzeżenie wkradła pomiędzy teraz i co jeszcze trzeba, o czym zapomnieliśmy? Na pękatej choince, bo choinka musi być duża i puchata, srebrne sople, muchomorki, apetyczne lizaki, serduszka, gwiazdki, Mikołaje, szyszki te sztuczne i te prawdziwe z lasu tam obok nas w Sophia-Antipolis, bomby, bombki, krasnale, cukierki, cukiereczki, misie, laleczki – jarmark – wszystkie ozdoby milczą, a mimo to jakaś ogólna krzątanina. Pierniki na ostatni moment, wielki rozgardiasz, miód i pachnące przyprawy. Pachną trochę orientalnie, a trochę poufnie, że nasze jak te pomarańcze, które kiedyś od święta przypływały i już im tak zostało, można by wyodrębnić oddzielny ich gatunek –  pomarańcza polska bożonarodzeniowa. Mak. – Leć po mak tam za bazylikę, bo tam mielą, co najmniej kilogram! Tłuste plamy od maku na szarej torbie papierowej i moje pośpieszne kroki, kolejka po żywe karpie (dobrze, że nie muszę w niej stać) i ten pan w zapaskudzonym fartuchu – czy to nie aby rzeź niewiniątek? Sałata. – Ta co zwykle? – Tak i jeszcze ta nowa z zeszłego roku. Kapusta z grzybami bulgocze na ogniu, makówki zatopione w mleku i miodzie. Gotowe. Jeszcze siebie trzeba przystroić, zdjąć fartuch, papcie zastąpić obcasami, umalować rzęsy, strzepnąć resztki sernika. Goście! Już są? Nie, jeszcze nie! Jak zwykle spóźnieni. – Przyjechali! – Cześć. – Cześć, pośpieszne pocałunki i zasiadamy do stołu.

Wreszcie jest… zapada noc, zapada cisza, zapada chwila.

Patrzymy po sobie trochę zakłopotani, a trochę wzruszeni. Jesteśmy tu razem ze sobą tak dobrze umiejscowieni w tym skromnym momencie, niby jednakowi, a niezwykli i tylko babci brakuje. Gdzie ona jest…?

– Patrzcie!

Pokazała się, srebrzy się w opiłkach śniegu –  pierwsza gwiazdka.

Boże Narodzenie tylko w Polsce, bo tylko tam je odnajduję na mojej wewnętrznej mapie, tej zwiniętej w pergaminowy rulon w przestrzeni serca, znaczy w osobistej bibliotece najmilszych przeżyć.

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Viola/My British Journey

I pięknie, choć sama jakoś od dawna nie ma mnie w Polsce na święta. Co jednak przyniesie Nowy Rok, jakie zmiany i u kogo tego jeszcze niewiadomo. Niech się zieleni choinka a święta trwają w sercach, nie tylko w wigilijny wieczór.